Wygląda na to, że wojna religijna z chrześcijanami w Afryce trwa w najlepsze, a reakcja cywilizowanego świata jest przytłumiona. O ile zamachy terrorystyczne na meczet w Montrealu, a niedawno w Christchurch, w Nowej Zelandii spotkały się z powszechnym oburzeniem o tyle zamachy terrorystyczne na kościoły na Filipinach czy w Afryce przechodzą przez strumień medialny jako informacje drugiej albo trzeciej kategorii. Wygląda na to, że zamordować w meczecie jest „gorzej”, niż zamordować w kościele katolika. W związku z zamachem dokonanym w Nowej Zelandii premier Kanady zaapelował o wyrażenie współczucia, a na znak żałoby zdjęto ogłoszenia rządowe z Facebooka i Google’a; premier rozmawiał też z przedstawicielami społeczności islamskiej.
Ofiary katolickie czy chrześcijańskie nie wzbudzają podobnych oficjalnych odruchów współczucia. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego czyn zradykalizowanego białego zamachowca protestującego przeciwko imigracji podważającej tożsamość społeczeństw Europy czy Ameryki Północnej jest czymś gorszym i bardziej godnym potępienia niż czyny zradykalizowanych islamistów „protestujących” terrorem przeciwko okupacji miejsc świętych przez Stany Zjednoczone czy też „dla zasady” mordujących „niewiernych”? Czyżby z punktu widzenia politycznie poprawnego modelu jedno było gorsze od drugiego; czy można tu mówić o jakimś stopniowaniu?! Wychodzi na to, że tak; że jak „Kali ukraść krowę, to nie tak źle, ale jak Kalemu ukraść krowę” – o to jest wielka zgroza. Ta nierównoważność jest bardzo znacząca i dlatego powinniśmy zdawać sobie z niej sprawę, a przede wszystkim powinniśmy domagać się od naszych przedstawicieli politycznych jednoznacznego i ostrego potępiania wszelkich aktów przemocy przeciwko chrześcijanom i katolikom na całym świecie. Ta nierównoważność po części wynika z tego, że jesteśmy o wiele bardziej bierni niż zorganizowane i głosujące pod dyktando z meczetu upolitycznione społeczności muzułmańskie. O ile w kościołach katolickich księża boją się pisnąć o kandydatach, których powinniśmy popierać w wyborach, o tyle imami z takimi rzeczami kłopotów nie mają i mówią wprost co, i jak – który jest dobry, a który zły. Przekłada się to na polityczne zróżnicowanie podejścia w naszej lokalnej polityce. A więc jesteśmy po części sami sobie winni, bo nasza bierność rodzi przyzwolenie, by traktować nas z buta.