Nie lubię się powtarzać, więc nie będę w całości przytaczał mojej teorii spiskowej, według której peerelowskie wybory 4 czerwca 1989 roku, stanowiące zwieńczenie wielowarstwowych negocjacji końca ideologicznego komunizmu w Polsce, to nic innego, jak zwycięstwo frakcji „puławian” nad „natolińczykami”; czy też może bardziej, zaakceptowanie przez „chamów” korupcyjnej oferty „żydów”, reasekurowanej przez mocarstwo amerykańskie.
W Gdańsku, w związku z okrągłą rocznicą odbył się pokaz politycznej „chirurgii plastycznej” w postaci festynu popeerelowskich „starych elit”; dinozaurów tamtych szalonych czasów. Przedstawiono też bełkotliwy manifest, w zamierzeniu nawiązujący do nadziei tamtych dni… Szczerze powiem, że takie teksty powinien pisać ktoś inteligentniejszy… To, co odczytała zza okularów pani Janda to lista pobożnych życzeń, w rodzaju: chcemy, żeby było ładnie i pięknie… Cytuję: „chcemy sfery publicznej wolnej od kłamstwa”; „chcemy demokracji wolnej od sporów pełnych nienawiści”, „chcemy lepszej polityki”, „chcemy budować naszą wspólną przyszłość w duchu dialogu”.
Po prostu „chcemy, żeby było lepiej, a nie gorzej”. Jednak tacy robotnicy Sierpnia mieli bardziej „ścisłe” umysły i nie wpisywali opowiadanego własnymi słowami dekalogu w postulaty… No, ale taki mamy dzisiaj klimat, taką mamy klasę polityczną, której specjaliści od politycznej „medycyny urody” właśnie usiłują zrobić lifting i poobstrzykiwać buzie.
•••
Tymczasem na naszych oczach przybliża się moment przesilenia (zmiany władzy) na Kubie; czyli podobny do tego, który miał miejsce w Polsce, w latach 80. Na Kubie dawno już nastąpiłaby podobna ustawka, w której komuniści biorą gospodarkę, zamieniając się w milionerów, a zamieniony w gołodupców naród cieszy się „wolnością i demokracją”. Na tym polega marchewka, którą wujowie z USA podstawili pod nos elitom partyjnym demoludów rozwalając truchło sojuza zdrowym instynktem kradzieży „pańskiego” (czyli w tym wypadku państwowego) obecnym wciąż w folwarcznej tradycji tatusiów resortowych dzieci.
Kuba ma poważny feler…
Wszystko wskazuje na to, że jednak coś się stać musi; wyspa głoduje, odcięto ją od wenezuelskiej pomocy i zablokowano. Nawet tradycyjna przyjaźń kanadyjsko-kubańska zrodzona z platonicznej (?) miłości papy-Trudeau do Castro ucierpiała ostatnio z powodu zamknięcia ambasady w Hawanie. Coś się więc stanie w najbliższym czasie, Waszyngton najwyraźniej postanowił rozwiązać kwestię kubańską raz, a dobrze.
Właśnie zakazano Amerykanom wycieczek statkami na Kubę, co pozbawia wyspiarzy dodatkowych środków, a jeśli rozszerzy się amerykańskie sankcje na turystów z innych krajów, no to wyspa padnie i odbędzie się tam jakaś rewolta głodnych. Wtedy przywiezie się motorówką młodego ulepionego z sorosowej gliny golema, żeby przeskoczył przez płot Pałacu Rewolucji w Hawanie i ten wyczyn spowoduje, że cały świat dostrzeże w nim demokratycznie obstalowanego prezydenta.
Tak to się zrobi, bo zdaje się, że Kuba zaczęła za bardzo przeszkadzać w grach na terenie Ameryki Południowej, a na dodatek towarzysze z ChRL mogą niebawem uruchomić kubańskiej partii jakieś bajońskie linie kredytowe w zamian za możliwość – powiedzmy – budowy nowoczesnego portu, gdzie mogłyby cumować znużone okręty chińskiej floty – jak to zrobili na Sri Lance.
Wspomniany „feler” Kuby polega na tym, że nie można przekupić jej elit politycznych. Nie dlatego, że są nieprzekupne – broń Panie Boże – tylko dlatego, że nie ma czym. W zwykłych scenariuszach przetestowanych w bloku sowieckim – elity przekupuje się ich własnym krajem – daje się takim ludziom możliwość uwłaszczenia na majątku publicznym i ten szaber wspiera hasłami prywatyzacji, liberalizmu, i demokracji. Na Kubie jest jednak ten „mały” problem, że byli właściciele wyspy i ich spadkobiercy są dzisiaj amerykańskimi wyborcami na Florydzie, a całe Miami przebiera nogami, grzeje silniki motorówek i odkurza w szufladach akty własności ziemskiej do tych wszystkich terenów, na których Niemcy, Włosi czy Kanadyjczycy pobudowali te fajne kurorty, co to tak się podobają naszym Polakom z Mississaugi. Jak tylko kubańską małżę rozkroi amerykańska interwencja, to „wolne, demokratyczne sądy nowej Kuby” nie będą miały problemu z ustaleniem kto tam, co naprawdę ma…
No i jakże się mają uwłaszczać na tych kurortach partyjni sekretarze? Nie da rady! Oni wiedzą, że bój to jest ich ostatni; wszystko albo nic. Dlatego na Kubie nie będzie tak prosto i przyjemnie, jak 4 czerwca 1989 roku w PRL-u. Co kraj, to obyczaj…
Andrzej Kumor