Szarpak do kosiarki, albo linka do rozrusznika – tak się nazywa takie diabelskie urządzenie, które energicznym pociąganiem zastartuje kosiarkę spalinową, albo jakiś inny motorek z piekła rodem. Dawno temu zostałam sama (z wyboru), więc musiałam się nauczyć ścinać trawę dookoła domu. Ale kosiarki mi nie zostawiono, tak jak i nawet głupiego i starego zardzewiałego młotka. Kosiarkę kupiłam, nie za dużą, nie za małą. Taką prostą, i solidną – tak mi przynajmniej przy zakupie powiedziano. Pół dnia zajęło mi wypakowywanie i składnie jej. Ale instrukcje były jasne i z ponumerowanymi rysunkami. Tak jakby pisane dla mnie. Piękna ta kosiarka była. Czerwono czarna i lśniąca. Koszmar zaczął się z szarpakiem do kosiarki. Z tym było już całkiem źle. Kiedyś tak stałam z frontu i wytrwale pociągałam za ten sznurek. A tu nic. Nawet to diabelstwo nie zajęknęło. Chodnikiem szedł facet i mówi mi
– Lady, it is raining.
Naprawdę? Nie zauważyłam. Jak zaczynałam, to słońce świeciło. Ja tu z tym diabelskim sznurkiem się szarpię, a ten mi o deszczu. Też coś. No w końcu poszło, wydało jakiś pyrk i tyle. W sukurs przyszedł sąsiad, i mi przyniósł trochę mieszanki benzynowej ze swojej kosiarki. Podziękowałam, i powiedziałam, że teraz jestem bardzo zajęta czymś innym, i zrobię to jutro. Nie chciałam, żeby stał nade mną i mnie bacznie obserwował i jako absolutny maniak strzyżenia trawy co drugi dzień poprawiał mnie w nieskończoność. Nazajutrz, skoro tylko wyjechał do pracy, wyskoczyłam z domu, i wyciągnęłam moją piękną kosiareczkę. Motor zaskoczył przy drugim pociągnięciu. Jest dobrze! Skosiłam z przodu, nawet wyraźnie pasy się zarysowały na trawniku. Jak mi tak dalej dobrze pójdzie, to i szachownicę wykoszę – marzyłam. Przeciągnęłam kosiareczkę do tyłu do backyardu. Pociągnięcie szarpakiem już opanowałam. Ale za to po zastartowaniu kosiarka zrobiła tylko pyrt, pyrt, pyrt. I stoi. Poczytałam. Pewnie nie ma benzyny. Nalałam. I dalej tylko pyrt. Wyszukałam, że mi potrzeba zrobić mieszankę z olejem. W instrukcjach znalazłam rodzaj oleju jaki mi potrzebny. Kupiłam bez problemu, bo wiedziałam czego chcę. Wróciłam. Znalazłam taki zbiorniczek na olej. Akurat cała buteleczka się zmieściła. Pociągam za szarpak. Poszło łatwo, tylko taki okropny dym się wydobył, i stanęło. Pociągam jeszcze raz. Zaskoczyło dobrze, tylko coraz więcej dymu się wydobywa. Ale nic koszę. A dymu coraz więcej. Już nic przed sobą nie widzę tak biało. A tu syrena. Podjechała straż pożarna. Drugi sąsiad myślał, że się palę.
Strażacy chętnie wytłumaczyli mi, że to tylko trochę tego oleju potrzeba, bo jak za dużo to się olej pali. Tak jak w kopcących samochodach. Dobra nasza, postęp jest, bo nie popełniam ciągle tego samego błędu, tylko idę do przodu. Ale życie mnie zastopowało, bo to nie jest tak łatwo ten olej wylać. Trzeba kosiarkę obrócić do góry nogami, a tu rączka zawadza, i to ciężkie. Pomęczyłam się, pomęczyłam, i postanowiłam sobie ulżyć, i to cholerstwo wyrzucić. Postawiłam przy chodniku. Przyjechał ten pierwszy sąsiad, i pyta, czy może sobie tę kosiarkę wziąć? A proszę, proszę bardzo. Tylko kopci. Jakoś się z tym uporał, nawet wino mi kupił i wypił na mojej werandzie. A ja postanowiłam się nie wycofywać, tylko dojść do celu strzyżenia trawy inaczej, i kupić sobie kosiarkę elektryczną. Ale to już inna historia.
Michalinka