Wiara katolicka jest podstawą naszej cywilizacyjnej i wspólnotowej siły, to może banalne stwierdzenie, ale nie zawsze popularne; nie wszyscy chcą na to patrzeć w ten sposób, ale jeżeli przeprowadzimy porządną analizę kulturową, to dojdziemy do takiego właśnie wniosku.
Bez życia ukierunkowanego według wartości słabniemy; bez silnych wierzących rodzin z silną pozycją, autorytetem rodziców, dzieci są cherlawe i wątłe, choćby nie wiem jak dobrze były odkarmione i jak bardzo napakowane miały muskuły.
Wartości naszej wiary pozwalają nam oprzeć wzrok poza doczesność; wymagać od siebie, znosić przeciwności losu, znajdować siłę do przezwyciężania najtrudniejszych chwil, podnosić się z najgłębszych upadków.
Tak było zawsze, to przyniosło cywilizację Zachodu – najlepszą, jaką znamy.
Dlatego też tak ważne jest, by polskie rodziny były silne i liczne. To nie jest wyłącznie kwestia pieniędzy czy „dochodu na osobę”; to kwestia odrzucenia wszechobecnej ideologii hedonistycznej „wesołej” pustki, która – wydawać by się mogło – że stawia na piedestale naszą własną przyjemność. Problem w tym, że ta przyjemność jest złudna, człowiek który dąży w życiu wyłącznie do tego, by sobie dogodzić jest jak pies, który kręci się wokół swego ogona.
Kultura masowa każe nam odrzucić wartość rodziny, ba każe nam przedefiniować samo słowo. Robi to służąc wizji nowego światowego porządku, bo rozbraja w ten sposób i neutralizuje struktury starego świata. Jest to jeden z rewolucyjnych wytrychów.
Drugim jest oczywiście kulturowe wymieszanie. Chodzi o rozbicie starych struktur autorytetu, by mogły być zastąpione nowymi.
Dlaczego stary porządek jest dla nas lepszy od nowego? Bo nowy niesie zniewolenie, ma totalne ambicje, pozbawia nas możliwości decydowania o wielu aspektach własnego losu.
Według rządzącej elity, taka jest konieczność, jeśli chcemy zmierzać do „zrównoważonego rozwoju”. Co nam jednak po takim „rozwoju”, kiedy konsekwencją jest nasza indywidualna pustka, brak sensu życia, atomizacja społeczna – depresyjny „matrix”?
Czy w ten sposób można być szczęśliwym?
Oczywiście, że nie! Odpowiedzią jest droga wiary; ktokolwiek na nią wszedł natychmiast otrzymuje olbrzymią siłę wewnętrznego spokoju, zdolność działania i uwolnienie od lęku. Słowem, poszukiwanie sensu własnego istnienia w konsumeryzmie, czy intensyfikacji wrażeń jest drogą donikąd.
Uczmy tego nasze dzieci, rozmawiajmy z nimi o tym, pokazujmy na przykłady ludzi szczęśliwych, aby w miarę wcześnie nauczyły się cenić czas własnego życia; by ten czas na ziemi umiały dobrze wykorzystać, by zapragnęły poczuć prawdziwe szczęście.
Andrzej Kumor