W Arktyce szaleją pożary, ale rząd federalny mówi, że ten rok jest przeciętny. Przynajmniej w Kanadzie. Naukowcy są innego zdania, według nich sytuacja jest bezprecedensowa. W chwili obecnej pożary stwierdzono w ponad 100 miejscach za północnym kołem podbiegunowym.

Mark Parrington z European Centre for Medium-range Weather Forecasts mówi, że w Arktyce dochodzi do pożarów tundry, a ich wielkość i liczba zmienia się z roku na rok. W tym roku pożarom towarzyszy bardzo duża emisja. Każdego dnia ogień pojawia się w 250 do 300 miejscach. To 4-5 razy więcej niż w poprzednich latach. Niektóre miejsca pojawienia się ognia mogą należeć do tego samego pożaru, czasem w jakimś miejscu może palić się przez parę dni, tłumaczy Parrington.

Pierwsze pożary w Arktyce zaobserwowano w tym roku na Syberii. Było to w drugim tygodniu czerwca. Na ostatnich obrazach satelitarnych widać, jak płonie tundra na Syberii i północnej Alasce. W kanadyjskiej Arktyce mamy trzy duże pożary, m.in. na Jukonie przy granicy z Alaską i niedaleko Inuviku, N.W.T. Paliło się również na granicy Nunavutu i Manitoby, a nawet na Grenlandii. Większość pożarów wywołują pioruny.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Satelity krążące wokół Ziemi wykrywają ciepło pochodzące z pożarów. Na tej podstawie naukowcy szacują wielkość emisji dwutlenku węgla. W przypadku tundry istnieje dodatkowy problem – podczas pożaru emitowany jest metan uwięziony przez setki lat w wiecznej zmarzlinie.