Polska zaczyna się uginać pod ciężarem sukcesów, po stronie których należy odnotować list, jaki w początkach sierpnia wystosowało 88 senatorów do sekretarza stanu USA pana Pompeo, żeby zastosował wobec Polski „śmiałe środki”, które naszemu nieszczęśliwemu krajowi „pomogą rozwiązać problem (żydowskich roszczeń dotyczących własności bezdziedzicznej – SM) tak szybko, jak to tylko możliwe”.
Oczywiście ani pan prezydent Duda, ani pan premier Morawiecki, ani sam Naczelnik Państwa ani słowem tego nie skomentowali – ale bo co tu komentować? Najwyraźniej senatorowie Naszego Najważniejszego Sojusznika albo nie dosłyszeli, a jeśli nawet dosłyszeli, to całkowicie puścili mimo uszu zapewnienia pana prezesa Kaczyńskiego, że nie odda ani guzika.
Rzeczywiście, takie zapewnienia specjalnie wiarygodne nie są również ze względu na wspomnienie losów nowelizacji ustawy o IPN, którą nasz nieszczęśliwy kraj z podwiniętym ogonem odwołał na dictum rzeczniczki Departamentu Stanu, która słodszymi od malin usty oświadczyła, że w przeciwnym razie Polska narazi na szwank swoje interesy strategiczne. Co prawda, jeśli z powodu próby ochrony reputacji Polski przed oszczerstwami o „polskich obozach zagłady” możemy zagrozić swoim strategicznym interesom, to w tej sytuacji również cały ten nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi nie wygląda na wiarygodny, bo co nam powie Departament Stanu jeśli tu zrobi się naprawdę niebezpiecznie? Ale mniejsza z tym; już i tak zarobiłem sobie na reputację „ruskiego agenta”, któremu w dodatku „śmierdzą onuce”, więc tylko odnotowuję swoje wątpliwości – bo – jak pamiętamy – obóz „dobrej zmiany” przekuł tamto wydarzenie w sukces – że mianowicie z tego powodu mówił o Polsce cały świat.
Tym razem jednak nawet tego nie próbowano, chociaż skoro aż 88 senatorów amerykańskich pragnie Polsce przyjść z pomocą i nawet zdecydowanych jest na użycie w tym celu „śmiałych środków”, to – cokolwiek się z nami potem stanie – powinniśmy poczuć się docenieni, a czyż to nie sukces?
Jednym susem, i to bez specjalnego wysiłku, znaleźliśmy się w towarzystwie złowrogiego Iranu, wobec którego też mają być podjęte „śmiałe środki”. Nawet znacznie śmielsze niż u nas, bo w przypadku Polski obrócenie jej w perzynę nie miałoby sensu, na co zwróciła uwagę Caryca Leonida, tłumacząc tępawemu marszałkowi Greczce, dlaczego bombardowanie zachodniej Europy atomowymi kartaczami byłoby niewybaczalnym błędem: „adna s drugoj głupaja swinia… Nu i cztoż – nużna nam pustynia? Wied` pustyń u nas oczeń mnogo! Nam nużno kuszat`. Nużno brat`. Da sprasziwaju was – od kogo? Niszczyć swą zdobycz – kakij smysł?”
Jaką tedy korzyść miałyby żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, gdyby Polska za swoje ociąganie w sprawie roszczeń została wyżarzona atomowymi kartaczami? Żadnej – zatem w odróżnieniu od złowrogiego Iranu, nasza sytuacja jest nieporównanie lepsza – ale bo też w końcu jesteśmy przecież sojusznikiem Naszego Najważniejszego Sojusznika!
Toteż nasi tubylczy dygnitarze nabrali wody w usta, a w tej sytuacji w sukurs przyszła im nieprzejednana opozycja, podnosząc larum z powodu lotów pana marszałka Kuchcińskiego rządowymi samolotami, Nie tylko że sam latał, ale podobno przelatywał żonę, a także – osoby trzecie – które – jak już wiemy – nie brały udziału ani w spowodowaniu śmierci boksera Dawida Kosteckiego, ani Brunona Kwietnia, którzy taktownie mieli zemrzeć śmiercią naturalną. Tak w każdym razie utrzymuje niezależna prokuratura, chociaż i tam zaznaczyły się różnice zdań, co nieomylnie wskazuje, że przynajmniej część prokuratorów liczy na sukces nieprzejednanej opozycji w nadchodzących wyborach.
W rezultacie musieliśmy zadowolić się sukcesem zastępczym – że oto PiS „słucha Polaków”, więc spuszcza marszałka Kuchcińskiego z wodą, chociaż „prawo nie zostało złamane”. Co prawda klangor w sprawie „air Kuchciński” podnosiła nieprzejednana opozycja, a nie żadni „Polacy” – ale takie freudowskie pomyłki tylko utwierdzają nas w podejrzeniach, że jak przychodzi co do czego, to obóz „dobrej zmiany” działa ręka w rękę z obozem zdrady i zaprzaństwa.
Do tego sukcesu doszły dwa następne – marszałkinią sejmową została pani Elżbieta Witek, dla której już wcześniejsza nominacja na stanowisko ministra spraw wewnętrznych musiała być wielkim zaskoczeniem i przeżyciem i jeszcze nie zdołała ochłonąć z jednego, a tu już drugi zaszczyt i to jeszcze większy, bo awansowała na drugą osobę w państwie. To znaczy – według hierarchii oficjalnej, która do prawdziwej pasuje, jak pięść do nosa – o czym informował jeszcze w czasach stalinowskich Stanisław Mikołajczyk w książce „Gwałt na Polsce”. Twierdzi on tam, że pierwszą osobą w „tajnym rządzie” był generał NKWD Iwan Sierow, drugą – szef NKWD w sowieckiej ambasadzie w Warszawie, trzecią – ambasador Lebiediew, a czwartą – skromny wiceminister Jakub Berman, jeden z trójki (Roman Zambrowski i Hilary Minc) wszechmogących Żydów, których Stalin przysłał, by tresowali nas do komunizmu.
Bolesław Bierut, formalnie pierwsza osoba w państwie, był gdzieś znacznie dalej, nie mówiąc już o premierze Edwardzie Osóbce-Morawskim, który w hierarchii prawdziwej znajdował się chyba nawet za panem Henrykiem Kołodziejskim, piastującym skromne stanowisko dyrektora biblioteki sejmowej.
Jak w tej hierarchii plasuje się pani Żorżeta – tajemnica to wielka, chociaż z niektórych jej akcji wynika, że zajmuje miejsce bardzo wysokie, porównywalne z miejscem ambasadora Lebiediewa. Kolejnym sukcesem było mianowanie na stanowisko ministra spraw wewnętrznych pana Mariusza Kamińskiego, który zachował w dodatku stanowisko ministra-koordynatora służb specjalnych. Czy to on koordynuje tych wszystkich bezpieczniaków, czy raczej – oni jego – to by trzeba dopiero wyjaśnić.
Być może uda się to zrobić już niedługo, bo oto 1 września przybędzie do Warszawy Donald Trump, by w imieniu Naszego Najważniejszego Sojusznika skomplementować nas, że jesteśmy „małym, ale bardzo dzielnym narodem”, który w dodatku płaci za wszystko gotówką i to w 100 procentach. Wyobrażam sobie, jaką euforię musiały wzbudzić te słowa w kręgu przedsiębiorców holokaustu, toteż na tym tle lepiej rozumiemy pośpiech z jakim senatorowie-twardziele wystąpili ze swoim listem, chociaż pierwotnie było ustalone, że takie rzeczy mogą być robione dopiero po wyborach w naszym bantustanie. Warto odnotować, że przed przyjazdem prezydenta Trumpa do Warszawy pani Żorżeta obiecała, że zniesie wizy dla Polaków, a niezależnie od tego pojawiły się pogłoski, że Amerykanie przeniosą swoje wojska z Niemiec do Polski. Toteż na 15 sierpnia zaplanowano defiladę naszej niezwyciężonej armii w Katowicach, formalnie gwoli uczczenia pierwszego powstania śląskiego, którego setna rocznica przypada właśnie w sierpniu tego roku, ale również gwoli pokazania, że na Śląsku czuwa straż. Toteż z ulic polskich miast zniknęły bojówki Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP, a nawet sędziowie zrobili sobie wakacyjną przerwę w walce o praworządność, natomiast ich miejsce zajęły dywizje sodomitów i gomorytów, które – podobnie jak ciężką brygadę amerykańską – charakteryzuje „rotacyjna obecność”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, że bojownicy dowożeni są autobusami to tu, to tam, a wszystkim kręci 28-letni ukraiński efeb, pan Wasilij Melnyk, wobec którego wszystkie bezpieczniackie watahy w Polsce sprawiają wrażenie bezsilnych, podobnie jak w przypadku pani Ludmiły Kozłowskiej. Widocznie skądś wiedzą, że parasol ochronny nad nimi trzyma Mocna Ręka, która w razie samowolki wszystkim tym bezpieczniackim twardzielom przypomniałaby, skąd wyrastają im nogi, toteż trudno się dziwić, że urządzają one sprawy operacyjnego rozpracowania takim jak ja, bo wiedzą, że w odróżnieniu od pana Melnyka, czy pani Kozłowskiej, ja nic zrobić im nie mogę. Wygląda tedy na to, że Nasza Złota Pani postanowiła wziąć na wstrzymanie do czasu, kiedy przy pomocy sodomitów Nasza Najważniejszy Sojusznik doprowadzi nasz mniej wartościowy naród tubylczy do stanu psychicznej bezbronności poprzez zepchnięcie do głębokiej defensywy, to znaczy – zagnanie w kozi róg wszystkich Umiłowanych Przywódców, nie tylko politycznych. Skoro już to nastąpi, to wtedy Nasza Złota Pani uzgodni z żydowskimi okupantami, co dalej z nami robić – ale dopóki nie padnie salwa, to sobie defilujemy jakby nigdy nic – chociaż w Gdańsku, gdzie z obfitości serca pani prezydent Dulkiewicz usta mówią – w ramach obchodów wybuchu II wojny światowej, już przewidziany jest „radosny pochód” z okazji rocznicy przyłączenia Wolnego Miasta do Rzeszy chociaż wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler stosowny dekret wydał dopiero 8 października.
Stanisław Michalkiewicz