Wracają wojenne strachy chasydów. Zresztą nie tylko ich. W każdym razie ci i owi chcieliby, żeby te strachy wróciły. Nie ma jak darmowa półgęska na darmowym ogniu przyrządzona. Pół, czy tam nawet cała. Tak? Czy może jakoś inaczej?
No tak. Nie inaczej. I proszę bardzo, okazja do upieczenia tego i owego zdarzyła się w minionym weekendzie, nad ranem, mianowicie gdy studenci z Kataru spuścili łomot turystom z Izraela. Innymi słowami, gdy Katarczycy stłukli Izraelczyków. Lub, chwała i cześć tak zwanemu obiektywizmowi, gdy Arabowie napadli na Żydów. To najcelniejszy opis.
ŻYDOWSKA KREW
Gdzie? W Warszawie. Proszę to sobie tylko wyobrazić. Prasa podała, że: “Przed klubem na Twardej pobito izraelskich studentów”.
Cuchnie antysemityzmem jak nie przymierzając gówno z pękniętego kolektora pod Wisłą. Jak to “pobito”? Wszak powszechnie wiadomo, że Izrael niezwyciężony pozostaje z definicji. Co to na świecie porobiłoby się, gdyby wyszło, że nie pozostaje?
Mało tego, w prasie mogliśmy też wyczytać, że jeden z napastników prawdopodobnie wymierzał Żydom ciosy kastetem, dopóki dziewczyny z izraelskiej grupy nie zaczęły krzyczeć, wzywając pomocy. Wtedy dopiero napastnik i jego kompani wzięli nogi za pas. Jak to sobie złośliwie wyobrażam, zaraz potem lekarze udzielili poszkodowanym pomocy, a karetki odjechały. Rzecz w tym, że żydowska krew została na chodniku.
I to najpewniej ta krew na warszawskim chodniku zatrzęsła warszawską ambasadą Izraela, jak mówią: po same fundamenty. Gdy trzęsienie ustało, ambasada opowiedziała światu jak było, wyrażając “głęboki wstrząs w związku z atakiem”. Tuż potem podkreśliła, że potępia “próby przenoszenia konfliktu bliskowschodniego na teren Polski”. To ostatnie to akurat zupełnie tak samo jak ja. Ja też potępiam próby przenoszenia konfliktów, albowiem również uważam, że wojnę toczyć należy na terytorium przeciwnika, a nie u przyjaciół. Oklaski dla ambasady Izraela w Warszawie.
ODWRACANIE WZROKU
Jednakowoż ktoś stamtąd, to znaczy z szeroko rozumianych środowisk żydowskich, boć niekoniecznie z ambasady, nie byłby sobą, gdyby nie był kimś innym. Pod informacją o napaści i linkiem do artykułu w “Jerusalem Post” na Twitterze, gazeta nie podała, kto był napastnikiem, i że nie byli to Polacy, tylko, że izraelskich studentów “pobito w stolicy Polski”. Portal “Polska The Times” (polskatimes.pl) dodał też, że zaraz: “Rozgorzała ostra dyskusja między innymi o polskim antysemityzmie i odwracaniu wzroku przez Polaków”.
Żydzi rzeczywiście zgłosili pretensje, że Polacy im nie pomogli.
Rozgrywkę medialną w spodziewanym kontekście zaczął bodaj portal internetowy “The Algemeiner”: “Arabowie zaczęli bić jego i jego przyjaciół tylko dlatego, że byli Żydami” – napisano. Jeden z poszkodowanych, zdaniem wspomnianego portalu, z goryczą wyrażał się o świadkach, podkreślając, że nikt z Polaków nie pomógł napadniętym. “Ochroniarze z klubu, wzywani do pomocy, nawet nie podnieśli palca” – zauważył. Dalej poszło z górki na pazurki: “Tak, rok 2019, Warszawa, Polska, a koszmar powrócił. Polacy stoją i patrzą, a ludzie nie z ich ludu biją Żydów do utraty przytomności”.
I to jest idealny moment, w którym należy dać spokój wzmiankowanym wydarzeniom. Darmowa gęś na darmowym ogniu aż skwierczy. Czy tam pół gęsi. Niechaj źli chłopcy bawią się dalej w polonofobię skoro chcą, ale już tylko we własnym towarzystwie. My lepiej porozmawiajmy o czymś innym. Dajmy na to o hulajnogach. Więc.
HULAJNOGA I FASZYZM
Więc, gdyby ktoś, kogo na co dzień uważałem za przytomnego na umyśle, wyznał mi – choćby przed dekadą – że już niedługo państwo zabierze się za kształtowanie zapisów ustawy o ruchu drogowym w kontekście regulacji zasad poruszania się w przestrzeni publicznej hulajnóg, uznałbym gościa za pretendenta do hulanki w kempie zielonego rabarbaru. Nie mylić z Beatą. Czy tam w kępie. Zainteresowanym wyjaśnię, że charakterystycznym elementem wspomnianej hulanki we wspomnianej kempie, nie mylić z Beatą, jest konsumpcja spirytusu z tak zwanego gwinta. No ale nie będziemy przecież zajmować się hulajnogami. Czy tam konsumpcją czegoś tam z tak zwanych gwintów. W każdym razie nie teraz, prawda?
Otóż, nieprawda. To znaczy trochę prawda, a trochę nieprawda. Albowiem w hulajnogach, i tu porzućmy ostatecznie marzenia o konsumpcji, o gwintach, w ogóle o piciu zapomnijmy, albowiem w hulajnogach, powtórzmy znacząco, w hulajnogach niczym w krzywym zwierciadle skupiają się wady systemu, w którym: “Wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu”.
Aż strach przytaczać, wszelako kto tego nie widzi, przed tym żmudna, uciążliwa, a momentami nawet, powiedziałbym, koszmarnie męcząca, wspinaczka ku grzbietom rozumności. Do tego bez pewności osiągnięcia celu niestety.
PALEC W PUSTCE
Ale o zagrożeniu nadwiślańską mutacją włoskiego faszyzmu opowiemy sobie przy innej okazji, natomiast co do Beaty Kempy, nie mylić z jakąkolwiek kępą, wydarzenia z sali Parlamentu Europejskiego z rzeczoną Beatą oglądałbym wciąż i wciąż, w kółko. Rzec można od świtu do zmierzchu. Czy tam na odwrót. Kto nie widział, niech płacze. Nie żartuję. To znaczy, żeby nie było, nie przesadzajmy: nie panią Beatę oglądałbym do świtu, a jedynie sam palec wspomnianej, wetknięty zręcznie w ślepię przewodniczącego Timmermansa. Polski damski palec, wwiercający się w oczodół i drążący przez tę bezgraniczną pustkę za nim. Cóż to był za uroczy widok, nawet jeśli bezkrwawy.
Krwi w istocie brakowało, każdy człowiek przyzwoity to przyzna, lecz wszystkiego mieć nie można. W każdym razie nie naraz. Wierzę, że Beata Kempa ćwiczy ustawicznie sztych zademonstrowany nam z wielką gracją, a ćwiczyć zamierza do skutku. Natomiast rabarbar odeślijmy tam, gdzie jego miejsce: w mgłę sparciałych skojarzeń Waszego ulubionego felietonisty. I żaden rabarbar, powiedzmy sobie szczerze. Prędzej rabarbar i prędzej hulanka. Jak w tytule.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl