Na pytanie, czym jest wolność słowa, najrozsądniej byłoby odpowiedzieć: “A kto pyta?”. Natomiast najpoważniejsza z definicji, które znam, brzmi: “Jeśli wolność słowa w ogóle coś oznacza, to oznacza prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”.

Autor: George Orwell. Fortissimo forte napisane, przyznajmy. Gdzie tak głośno zagrał? W artykule zatytułowanym “Wolność prasy” z 15. września 1972 roku, na łamach cotygodniowego londyńskiego przeglądu literackiego “The Times Literary Supplement”. Przy czym Orwell w tym znaczeniu, że uznana marka, zaś dopowiedzenie rodem z notacji muzycznej w znaczeniu takim, że w zadanych warunkach najgłośniej, jak tylko się da. Czyli właśnie fortissimo forte.

JEŚLI PRAGNIEMY

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Dla kontrastu wypada mi zacząć pianissimo possibile (możliwie najciszej) oraz lento (powoli), a następnie przez zniechęcające labirynty moderato tranquillamente (umiarkowanie spokojnie), przejść do kropki stawianej w finale z przytupem, przyświstem i wykrzyknikiem. Powiedzmy: prestissimo (maksymalnie szybko). Powiedzmy: trionfante (tryumfalnie). Powiedzmy: furioso (w furii). Więc.

Jeśli więc serio pragniemy restytuować Polskę, odbudowując polskość naprawdę, zacząć musimy od siebie. Od siebie, mówię, czyli od zmian w umysłach nadwiślańskich. Gdy tylko niepożądane, gromadzone tam od lat, zamienimy na oczekiwane i właściwe, w konsekwencji zmieni się również Polska. Zaprawdę powiadam nam: zmieni się ot, tak. To pewniejsze od grawitacji, ponieważ zmiana, o której piszę, sprawi, że inaczej zaczniemy na Polskę spoglądać – inaczej niż większość Polek i Polaków spogląda nań dzisiaj – przez co inaczej też zaczniemy rozumieć to, na co patrzymy. Nie ma inaczej, bo tak działają świat i tak działa człowiek. Żadnych w tym czarów.

Z DZIEDZICTWA OGOŁOCENI

Pytanie, ilu z nas do tej zmiany postrzegania Polski tęskni, ilu żadnych istotnych zmian nie chce, więc niczego zmieniać nie zamierza, ilu zaś nie rozumie, czemu owe zmiany miałaby w ogóle służyć, ponieważ uwierzyli w kłamstwa i je w dobrej woli rozpowszechniają. Ta sama wątpliwość sformułowana inaczej mogłaby przyjąć postać pytań: ilu Polaków wie, że pozostają depozytariuszami narodowego i kulturowego dziedzictwa, i ilu z nich orientuje się, czym konkretnie to dziedzictwo jest?

Żadna wspólnota nie może funkcjonować poprawnie bez wzorców i drogowskazów. Zapominany banał. Bez punktów odniesienia, do których członkowie społeczności odnoszą swoją wiarę, swe marzenia, czyny oraz oceny moralne, przekuwane następnie we wspólnotowe formuły kodeksowe, o rzeczywistej wspólnocie mowy nie ma. Kolejny banał, też zapomniany. Dwa banały i skutek: jeśli wspomniane wzorce i drogowskazy wspólnocie odebrać, a następnie sprawić, by większość członków wspólnoty przestała pamiętać, co konkretnie im zrabowano, to ledwie dwa czy trzy pokolenia później wyłącznie jednostki będą rozumiały, że jako naród w ogóle zostaliśmy z jakichkolwiek dóbr ogołoceni, i jaka to dla narodu tragedia.



WPISANI W KADŁUBEK

Idziemy dalej. Kto dziś ogarnia, co ukradziono Polsce i Polakom za Berezyną i Dnieprem, na wschód i na południe od Kijowa, gdzieś tam, hen, za Perejasławiem i Korsuniem? Na wschód od Witebska, samego Witebska nie wyłączając? Co straciliśmy jako naród gdy pozwoliliśmy odebrać sobie Rzeżycę, Siebież, Mścisław, Homel, Bar, Kamieniec Podolski, Winnicę, Bracław, Połtawę, Hadziacz, Konotop, Sierpiejsk – mam kontynuować? Bardzo proszę: i tak dalej, i tak dalej.

Jeśli ktoś sądzi, że jedynie ziemię postradaliśmy, ten głupcem jest i czym prędzej winien podjąć mozolny trud wspinaczki ku rozumności. Prędko, prędko. Bo ileż może znaczyć w praktyce zakłamana złowieszczo niepodległość ludzi, udających przynależność do suwerennej wspólnoty? Ludzi spaskudzonych mentalnie? Wpisanych w kadłubek ziemi ze wspólnotowym centrum państwa przeniesionym – wraz z jednostkami ocalałymi z wojennych pożóg i powojennych rzezi – hen, sześćset czy osiemset kilometrów na zachód od grobów swoich przodków? Od tamtych krajobrazów? Ludzi którym przez dekady kiereszowano sumienia i łamano kręgosłupy, poddając woli obcych, rysujących mapę Europy zgodnie z interesami Stalina, Churchilla i Roosevelta.

WARTO PAMIĘTAĆ

Warto pamiętać, że podobnego przesunięcia, mówię o skali i mówię o przymusie, nie zaznał żaden duży europejski naród – poza polskim. “Nie jesteśmy sobą. Zamordowano nam rodziców, zamieniono nazwiska, wymazano pamięć. Skazano nas na cudzość” – zauważył Zorian Dołęga Chodakowski, żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku polski historyk i etnograf. Oto sedno operacji przeprowadzonej na wspólnocie polskiej. Poprawka: przeprowadzonej i prowadzonej wciąż.

Owszem, jest radość. Wyuczona. Owszem, jest atmosfera. Wiecowa. Są również wytresowane grymasy na twarzy mimo braku świadomości tresury medialnej, są wreszcie chwytające za serca słowa o patriotyzmie, w tym “cześć i chwała”, wykrzykiwane pod adresem Bohaterów. W teorii, ponieważ w praktyce wyłącznie dla podniesienia upadłego ducha żyjących. Ho-ho, tak-tak. Boć: “Cześć i chwała bohaterom!” realnie znaczy tyle, ile znaczyło lat temu kilka. I kilkanaście. I kilkadziesiąt. Nic nie znaczy. Poza nadęciem. Poza kpiną z Umarłych. Co z tego, że kpiną nie uświadomioną?

Ktoś zechciałby mi nie uwierzyć? Wspaniale. W takim razie niech ów ktoś spojrzy w oczy panu Dukaczewskiemu. Panu Urbanowi. Innym spójrzcie w oczy, całej tej zgrai ludzi dukaczewskopodobnych, którzy zamiast odpowiadać na pytania przesłuchujących na madejowych, na puchowych łożach dziś się wylegują, mimo swych niegdysiejszych niegodziwości.

TRZEBA WIEDZIEĆ

Zabrali nam pamięć, powtarzam, a my o tym nie wiemy, nie wiedząc przy tym, że czyniąc to, zabrali nam także najważniejsze, co karmi i czym żyją zdrowe wspólnoty: korzenie. Została dziura, a teraz dolepia się do niej ciasto. Nie wychodzi z tego precel i nie wyjdzie za nic, bo nie może wyjść. Dlatego, jak mówię od lat, wszystko, co ci i owi zamierzają zrobić z Polakami, z Polakami zrobione zostanie – chyba, że odbudujemy w Polakach polskość. Że zdążymy.

Przy czym naprawdę skuteczny sposób na to widzę jeden, jedyny. Jedna rada, jedna recepta. Sposób, rada i recepta skuteczne wielce, mimo to – tak się wydaje – nie do przyjęcia dla ludzi odwołujących się do tradycji katolicyzmu: należałoby mianowicie zamknąć ludzi złej woli w starannie monitorowanych celach, a następnie powiadomić pana samobójcę seryjnego. Czy lepiej: powiadomić całą kompanię seryjnych samobójców, żeby roboty nie przeciągać na lata. Problem w tym, że dobro nadal wstydzi się przemocy, i to jest istota dramatu.

***

Podsumowując. W grze o polskość, jaką prowadzimy od lat, oczekiwanego zwycięstwa nie możemy już odnieść w skali, o jakiej marzylibyśmy. Z wielu rozmaitych powodów. Ale niektóre przegrane mimo wszystko wydają się lepsze od innych (to jeszcze raz Orwell), nadzieja zaś jest wieczna, żyć zatem należy tak, jakby istniała.

Wolność słowa natomiast – i tu znowu Orwell, tym razem przechadzający się nam po łepetynach w stalowych bamboszach – wolność słowa to nic innego, jak prawo mówienia ludziom tego, czego za nic nie chcieliby słuchać.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl