Po co miałaby Polska silić się na jakieś Intermarium, jakąś tam Europę Środka, skoro i tak się wszyscy globalizujemy; i tak cały świat będzie ułożony jedną ręką, a więc po co się szczypać i podskakiwać, skoro więcej osobistych korzyści przyniesie okrycie się spódnicą Berlina czy porozumiewawcze mruganie do Moskwy?
Tak na dobrą sprawę po co nam współcześnie ta niepodległość, czy niezależność? Może wystarczyłoby, gdyby ktoś nam pozwolił się trochę pobawić łopatką w polskiej piaskownicy, zostawił nam polsko-języczną kulturę dla podniety, a te ważniejsze decyzje rozstrzygał sam, by nas głowa zbytnio nie bolała?
Przecież nasze warszawskie elity do tego są przyzwyczajone. Zawsze tak było… Przez minione kilkadziesiąt lat Polska była rządzona nie z Polski, nie przez Polaków, a więc cóż w tym złego? Może chodzi o to aby mieć „ludzkiego” pana, a miska była pełna? Do czego nam to całe samostanowienie?
Oczywiście fajnie jest sobie porządzić, poczadzić bańkę władzą, ale możliwe, że gubernatorstwo wystarczy dla zaspokojenia lokalnych ambicji…
Chodzi w tym wszystkim o to, że prawdziwy interes narodowy, to jest interes gospodarczy; jeżeli Polska nie dorobi się materialnej podstawy niezależności własnej gospodarki, własnego przemysłu, własnych polskich marek handlowych i polskich korporacji, no to po cóż bronić się przed wpływami obcych? I tak będziemy dla nich pracować na polskim rynku i nie ma żadnego powodu, byśmy byli politycznie niezależni, bo po co?
Podstawą tego, by móc realnie bronić siebie; swojego sposobu życia; móc o sobie decydować jest polska gospodarka. Tej gospodarki nie będzie, jeśli Polska nie zdoła wypracować niezależnego gospodarczego ośrodka, decyzyjnego, konkurencyjnego wobec gospodarki niemieckiej; konkurencyjnego, a nie uzupełniającego, jak to ma miejsce dzisiaj, bo dzisiaj Polska ma potencjał gospodarczy, ale tylko dlatego że kooperuje czy też jest podkontraktorem niemieckich firm. Nie mamy polskich marek, a produkcję z Polski można przenieść gdziekolwiek, choćby na Ukrainę.
A jak zrobić potężną niezależną polską gospodarkę?
Nie będzie to łatwe. Bo o to toczy się ta realna gra „pod spodem”. Polityka to walka o to, kto na kogo pracuje, czyli kto, co ma i kto spija śmietankę. Widać to zresztą wyraźnie z najnowszej historii, widać, jak Niemcom zależało – choćby – na likwidacji polskiego przemysłu stoczniowego, konkurencyjnego wobec niemieckiego. Tych przykładów jest bardzo dużo, bo w ciągu minionego dwudziestolecia likwidowano te gałęzie polskiego przemysłu i te przedsiębiorstwa, które nie były uzupełniające dla gospodarki niemieckiej. W ich miejsce powstały firmy „pasujące” do układanki zza Odry, a to jakieś montownie silników, zakłady części zamiennych… ale marki motoryzacyjnej nie ma żadnej. I oto właśnie chodzi.
Jeśli więc nie odbudujemy polskiej gospodarki, silnej, niezależnej posiadającej rozpoznawalne na świecie marki polskie, jeśli nie dorobimy się wielkiego polskiego przemysłu, polskich korporacji, to tę swoją niezależność i zadziorność, będziemy mogli sobie wkładać tam, gdzie inni nam pozwolą.
Świat się szybko zmienia powstaje nowa układanka geopolityczna, sytuacja w Europie jest płynna, stoimy w obliczu potężnych chińskich presji, i to, czy ktoś będzie grał za nas, czy my sami będziemy decydować, zależy od polskich elit. Jest to pytanie na które na razie nie ma odpowiedzi .
I nie chodzi tutaj o renacjonalizację firm prywatnych, lecz o to, aby polskie państwo stworzyło ramy prawne do szybkiego rozwoju polskiej przedsiębiorczości, żeby państwo państwo zdjęło biurokratyczną czapę i odblokowało inicjatywę Polaków; abyśmy mogli sami, po partyzancku, wcinać się tym wielkim między wódkę a zakąskę.
Bez tego nie będzie Polski. Bo tyle naszego, ile naszych przedsiębiorstw, naszej gospodarki, naszej własności. Inaczej kto inny płaci, kto inny dyktuje warunki, a jak wiadomo, polityka to są pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze, więc nie zaczynajmy budować od polityki.
Zacznijmy od fundamentów; zacznijmy od silnej polskiej gospodarki. Tego nie da się zrobić inaczej.
Andrzej Kumor
11 czerwca 2017