Kanada nie spieszy się, by skrytykować wybory w Boliwii. Unia Europejska, Stany Zjednoczone i część najbardziej znaczących partnerów z grupy Lima już zakomunikowały, że nie uznają wyniku wyborów prezydenckich w Boliwii. Wybory miały przynieść zwycięstwo obecnemu prezydentowi Evo Moralesowi. To ma być jego czwarta kadencja. Na razie Moralesowi pogratulowali prezydenci Wenezueli, Meksyku i Kuby.
Wcześniej Trudeau nie zwlekał z potępieniem rządu Manduro w Wenezueli. Teraz Kanada jest ostrożniejsza i czeka na wynik audytu wyborów prowadzony przez 90 obserwatorów z Organization of American States przy wsparciu sekretarza generalnego ONZ Antonio Guterresa. Kwestie sporne dotyczą nielegalnego korzystania z zasobów państwowych do promowania Moralesa oraz stronniczości trybunału wyborczego. Państwa kwestionujące wybory twierdzą, że powinna być przeprowadzona druga tura.
Konstytucja Boliwii nie przewiduje drugiej rundy wyborów, jeśli jeden z kandydatów w pierwszej rundzie otrzyma ponad 50 proc. głosów lub gdy zgromadzi 40 proc. i ma przewagę co najmniej 10 punktów procentowych nad kolejnym kandydatem. Boliwijczycy głosowali w poprzednią niedzielę i w kolejnych dniach trybunał wyborczy stopniowo ogłaszał wyniki z różnych części kraju. Do wtorku wieczorem było przeliczonych 84 proc. głosów. Morales prowadził, ale nie miał wystarczającej przewagi, by uniknąć drugiej rundy. Jego rywal, Carlos Mesa, wciąż miał poważne szanse na wygraną.
Wtedy jednak zapadła cisza. Trybunał przestał publikować informacje o wynikach. Trwało to przez 23 godziny, po czym trybunał obwieścił, że przeliczył 99,99 proc. głosów, Morales ma 47,07 proc., a Mesa – 36,51. Różnica wynosi 10,56 proc., czyli drugiej rundy nie będzie. Po tym obwieszczeniu znacznie nasiliły się protesty w kraju.