Amerykańska elita polityczna od dawna starała się eksportować system amerykańskich wartości do Chin. Tymczasem mamy do czynienia z czymś przeciwnym.
Od końca XIX wieku do II wojny światowej Amerykanów absorbowała idea przekształcenia Chin w chrześcijańską, kapitalistyczną Amerykę po drugiej stronie Oceanu Spokojnego.
Słowo plastyczni pojawia się wielokrotnie w amerykańskich wypowiedziach na temat Chin z tamtej epoki. Chiny są „plastyczne” w rękach „silnych i zdolnych ludzi Zachodu”, uznał w 1914 r. prezydent Woodrow Wilson, „Chiny stały się plastyczne po wiekach sztywnego konwencjonalizmu” – ogłosił Selskar M. Gunn, wiceprezes Rockefeller Foundation, w maju 1933 r.
Ale od samego początku Amerykanie obawiali się, że Chiny – lub Chińczycy – też mogą je zmienić.
W 1870 r., po wojnie domowej, Kongres ograniczył naturalizację do białych i czarnych. Później Stany Zjednoczone próbowały zaszczepić się przeciwko wpływom Chińczyków, powstrzymując wielu z nich od przyjazdu. Począwszy od ustawy o wykluczeniu z 1882 r. Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił szereg rasistowskich przepisów imigracyjnych, które nie były znacząco zmieniane aż do czasów II wojny światowej, kiedy Chiny stały się sojusznikiem Ameryki w wojnie z Japonią.
Wówczas to niezbyt dobrze wyglądało, gdy USA odmawiały Chińczykom prawa podróżowania po Ameryce, podczas gdy Chińczycy pod amerykańskim dowództwem ginęli na azjatyckich polach bitew.
Potem nadeszła zimna wojna i zamiast zmienić Chiny, Amerykanie próbowali je poddać kwarantannie. Strach przed Chinami w Stanach Zjednoczonych był silny zwłaszcza po wojnie koreańskiej, ponieważ Chińczycy byli przedstawiani w amerykańskich filmach, czasopismach i książkach jako posiadający magiczne moce prania mózgu przeciętnych Amerykanów.
Sankcje gospodarcze i dyplomatyczne USA wobec Chin były znacznie bardziej uciążliwe niż wobec Związku Radzieckiego. Po pewnym czasie niewykonalność takiej izolacji stała się dość oczywista.
Nawet Frank Sinatra w trakcie wywiadu dla Playboya w 1963 roku, zauważył, „Nie sądzę, żeby można było zamieść 800 mln Chińczyków pod dywan i udawać, że ich nie ma, i opowiedział się za przyznaniem „czerwonym Chinom” miejsca w ONZ.
W latach 70., kiedy Stany Zjednoczone ponownie nawiązały stosunki z Chinami, wahadło ponownie przesunęło się w drugą stronę.
Amerykanie sięgnęli po swój zestaw narzędzi i, co zaskakujące, wyciągnęli te same, których używali wcześniej rozpoczynając drugą kampanię mającą na celu przerobienie Chin na ich obraz.
24 stycznia 1980 r. Kongres przyznał Chinom status największego uprzywilejowania w handlu, obniżając cła na chińskie towary do tej samej stawki, jaką mieli amerykańscy sojusznicy.
Status MFN (most favoured nation) był wcześniej zarezerwowany dla krajów o gospodarce wolnorynkowej i przestrzegających podstawowych prawa politycznych i obywatelskich, w tym prawa do emigracji. W 1980 r. Chiny nie spełniały żadnego z tych kryteriów.
Chociaż zapewne istniał dobry argument geopolityczny przemawiający za przyznaniem Chinom statusu MFN, administracja Cartera była zmuszona do uzasadnienia swojej decyzji odwołując się do wyższych wartości; Pekin zasłużył na status MFN, ponieważ, jak powiedziano Amerykanom, Chiny nieodwracalnie wkroczyły na drogę prowadzącą do gospodarki rynkowej oraz przemian demokratycznych z wolnymi i uczciwymi wyborami na horyzoncie. Kongresman Bill Alexander, zwolennik Cartera z Arkansas, stwierdził w Izbie 24 stycznia 1980 r., w dniu zatwierdzaenia statusu MFN: „Nasiona demokracji kiełkują w Chinach”.
Ta paternalistyczna postawa, przekonanie że możemy wpłynąć na Chiny, utrzymywała się w swej drugiej edycji przez około 40 lat. Co znamienne, towarzyszący jej wcześniej – strach przed wpływami Chin w USA – był mniej wyraźny.
Amerykańskie przekonanie, że wpływ jest jednokierunkowy pojawiło się w oświadczeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Departamentu Stanu, które bez względu na partię polityczną lub administrację, były pełne zwrotów w rodzaju: „kształtowanie” czy „zarządzanie” wzrostem Chin.
Ta pewność siebie pojawiła się w debacie na temat przystąpienia Chin do Światowej Organizacji Handlu w 2001 r. Robert Rubin, sekretarz skarbu prezydenta Billa Clintona, powiedział wówczas Kongresowi, że przystąpienie Chin do WTO „zasieje nasiona wolności dla 1,2 miliarda chińskich obywateli ”.
W ciągu lat, które spędziłem w Chinach słyszałem wielokrotnie tę mantrę – Chiny stają się normalnym narodem! Chiny chcą tego samego co my! Zmieniamy Chiny! – z ust amerykańskich dyplomatów, którzy byli przekonani, że zmienimy Chiny w bardziej liberalny kraj, ignorując sugestie, że to Chiny mogą nas przekształcić.
4 października tweett dyrektora generalnego klubu Houston Rockets, Daryla Moreya, wyrażający poparcie dla demokratycznych protestów w Hongkongu wywołał burzę.
Jednym z powodów zamieszania wywołanego przez tę opinię jest szerszy problem, że to, co Ameryka uznała za swoją historyczną misję w Chinach – wprowadzenie wolnego rynku, które doprowadziłoby do swobód obywatelskich – zakończyło się fiaskiem. Ale nie tylko to.
Rząd Chin uodpornił się na „złowrogi” wpływ wartości zachodnich, zaczął odwracać reguły gry i eksportując swoją ideologię na cały świat. Krótko mówiąc, Chiny zaczęły nas kształtować i nami zarządzać, a nie na odwrót.
Kiedy Morey rozesłał tweeta, który zawierał zdjęcie z podpisem: „Walcz o wolność, solidaryzuj się z Hongkongiem”, rząd Chin natychmiast był gotów do bitwy z National Basketball Association.
Państwowa telewizja ChRL i chiński gigant internetowy Tencent natychmiast wstrzymały transmisje przedsezonowych rozgrywek NBA, a liczne chińskie korporacje ogłosiły, że wstrzymują sponsoring.
China Central Television wydała oświadczenie wzywające do surowych ograniczeń wolności wypowiedzi. A Geng Shuang, rzecznik chińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zasugerował, że spodziewał się, iż NBA będzie postępować zgodnie z zasadami innych korporacji i firm. „ NBA współpracuje z Chinami od wielu lat” – powiedział. „Dobrze wie, co powinna mówić i co robić.”
Następnie komisarz NBA, Adam Silver, wydał oświadczenie popierające prawo Moreya do wolności słowa, ale w wypowiedziach w języku chińskim oświadczenie NBA zabrzmiało znacznie bardziej przepraszająco niż w angielskich.
To wypróbowana i sprawdzona formuła; język chiński jest pierwszym poziomem szyfrowania. Kogo to obchodzi, jeśli mówisz po chińsku tak, jakbyś nie miał kręgosłupa, gdy jesteś niezachwiany w angielskiej wersji?
Co gorsza, inne wypowiedzi wiodących przedstawicieli NBA próbowały rozmydlić przesłanie Silvera. Wybitni trenerzy Gregg Popovich i Steve Kerr unikali pytań w tej sprawie. Gracze James Harden i Russell Westbrook, którzy zarabiają znaczne pieniądze w Chinach dzięki reklamom, ogłosili na Twitterze: „Przepraszamy. Kochamy Chiny”. W niedzielę LeBron James stwierdził, że Morey nie miał wystarczającej wiedzy na temat sytuacji.
Ale nawet to wspomnienie półgębkiem o wartościach zachodnich przez NBA to coś na co większość międzynarodowych korporacji nie jest w stanie sobie pozwolić. Gdy chodzi o kontakty z Chinami, liga NBA jest wyjątkiem, który potwierdza obawy dotyczące rosnącej zdolności Pekinu oddziaływania na kraje rozwinięte w sposób, o jakim kraje rozwinięte mogą jedynie pomarzyć w stosunkach z Chinami.
Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest oczywiście to, że w przeciwieństwie do normalnych firm, którym Chiny mogą wybierać konkurencję, nikt nie może rywalizować z ligą. Z NBA nie może też konkurować jej chiński odpowiednik i to pomimo ogromnych inwestycji i faktu, że Chinese Basketball Association jest teraz kierowana przez byłą gwiazdę Rockets, Yao Ming, CBA to żart, oferujący złą koszykówkę na nieogrzewanych arenach. Reprezentacja Chin, w skład której wchodzą wszystkie gwiazdy CBA, może nawet nie zakwalifikować się na Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 2022 roku po swoim ponurym występie na Mistrzostwach Świata FIBA latem. (nie bez znaczenia jest tutaj różnica wzrostu zawodników – red.)
Aby mieć bardziej wyraźny obraz wpływu, jaki wywierają Chiny, nie trzeba szukać daleko. Activision Blizzard, firma zajmująca się grami elektronicznymi, na rok zablokowała profesjonalnego gracza Hearthstone w lukratywnej lidze zawodowej po tym, jak powiedział w wywiadzie, że ruch „Liberate Hong Kong, to rewolucja naszych czasów”.
Zadziwiające lub żałosne jest to, że Activision Blizzard podjął tę decyzję na własną rękę – wskazując na możliwe na „szkody wizerunkowe”, najwyraźniej bez wskazówek z Pekinu, co świadczy o tym, że podobnie jak wiele innych, amerykańskie firmy wiedzą, czego chińscy towarzysze od nich mogą oczekiwać i zinternalizowały chiński system wartości.
Wielkie korporacje jak Marriott, Cathay Pacific, MUJI, Versace, Dolce & Gabbana, United Airlines, Swarovski, Mercedes Benz, Gap, Apple, Google i Leica, zostały skrytykowane przez Chińską Partię Komunistyczną lub chińskich internautów z powodu różnych drobnych pretensji.
W zeszłym tygodniu Tiffany & Co. wstrzymała reklamę pokazującą chińską modelkę Sun Feifei noszącą pierścionek Tiffany na prawej ręce, zakrywając nią prawe oko. Chińscy internauci twierdzili, że reklama może być interpretowana jako poparcie dla protestujących w Hongkongu, z których wielu chowa twarze za maskami…
W marcu 2018 r. Marriott International zwolnił w Omaha pracownika mediów społecznościowych po tym, jak „polubił” tweeta o Tybecie, który obraził chiński rząd.
We wrześniu dyrektor generalny Cathay, Rupert Hogg, podał się do dymisji, ponieważ Chiny sprzeciwiły się temu, jak Cathay potraktowała pracowników, którzy brali udział w demonstracjach w Hongkongu.
Najlepszym przykładem jest jednak Hollywood, gdzie od 1997 roku nie powstał ani jeden znaczący film z chińskim złoczyńcą. W jednym filmie, Red Dawn z 2012 roku, edytorzy podmienili chińskie schwarzcharaktery na Koreańczyków z Północy już na etapie postprodukcji.
Chociaż Facebook nadal jest zakazany w Chinach, jego założyciel, Mark Zuckerberg, stara się o przywrócenie łaski Komunistycznej Partii Chin.
Zuckerberg w ramach pijaru mimo gęstego smogu biegał po placu Tiananmen. Nauczył się też łamanego chińskiego. Podczas kolacji w Białym Domu w 2015 roku Zuckerberg poprosił chińskiego prezydenta Xi Jinpinga o nadanie honorowego chińskiego imienia jego nienarodzonemu dziecku. Xi odrzucił jednak ten pomysł. Jedyną dużą amerykańską firmą technologiczną, która pozostała na rynku chińskim, jest LinkedIn; ceną jest jednak agresywna cenzura wypowiedzi.
Google przez lata ciężko pracował, aby rozwinąć działalność w Chinach. Ale po serii hacków skierowanych przeciwko dysydentom politycznym, którzy korzystali z Gmaila, Google opuścił kraj w 2010 roku. Mimo to przyciąganie rynku chińskiego okazało się tak wielkie, że kierownictwo Google uruchomiło tajny program o nazwie Project Dragonfly w celu stworzenia ocenzurowanej wyszukiwarki dla Chin. Dopiero po protestach korporacja zawiesiła prace…
•••
W kwietniu 1868 r. delegacja chińskich przedstawicieli odwiedziła Stany Zjednoczone.
Był w niej mandżurski mandaryn o nazwisku Zhigang, który jest autorem jednego z pierwszych chińskich przewodników opisujących kraje Zachodu.
Zhigang wiele napisał na temat amerykańskiego przemysłu stoczniowego, hut, mikroskopów i pras drukarskich.
Zhigang ocenił też amerykański system wartości, a z oceny tej korzystają do dziś jego następcy w Pekinie; pisał: „w Ameryce „umiłowanie Boga jest o wiele mniej realne niż miłość do pieniądza”.
Lub, jak ujął to w prostych słowach Jason Whitlock w Fox Sports: „Przestań udawać… Kiedy Chiny mówią ci, żeby się zamknąć zamknij się; wszyscy tracą odwagę, gdy stawką są duże pieniądze.
John Pomfret
The Atlantic
John Pomfret był szefem biura The Washington Post w Pekinie od 1997 do 2003 roku.
[…] Chiny owinęły sobie elity USA wokół palca? […]