Jest kilka aspektów emigracji, których się nie spodziewaliśmy i nic o nich nie wiedzieli – no  bo i skąd? Emigracja zrównuje, czyli w pewnym sensie jest egalitarna. Poza nielicznymi, którzy lądują miękko na cztery łapy, bo na przykład: przyjeżdżają do zasobnej rodziny, albo są agentami i lądują na przygotowane posady, albo też są specyficzną grupą, która dostaje kasę na zasiedlenie, wszyscy zaczynamy od zera.

Oczywiście, tym co znają angielski jest łatwiej. Tym co mają dające się zmierzyć wykształcenie i potwierdzone doświadczenie także, ale większość zaczyna od przedszkola, choć wiek przedszkolny dawno zostawili za sobą. Potrzebują pomocy, a tej jak na lekarstwo. A tu trzeba zaczynać od zera, od samego początku. Nieliczni skorzystali z tego, i narodzili się na nowo. Większość powyciągała stare łachy z szafy i dalej w nich paraduje, wspominając jak to dobrze było kiedyś, zapominając, że prawie każdy to ‘kiedyś i gdzieś’ zdecydował opuścić, bo go ono uwierało, i chciał sobie zmienić. I tak jak nas wlano na nowy ląd, tak i zrównano.

Nieźle. Nagle zaczęliśmy się kolegować też równo. I nagle menel z pierwszego piętra mojego pierwszego apartamentowca został moim kolegą i przychodził na kanapki, jak był głodny. A pani, co nie mogła poziomu 1-go angielskiego przekroczyć (do dzisiaj na takim poziomie tkwi), pouczała mnie jak się modnie ubierać, i w jakim sklepie co kupować. Ta wpadała na herbatkę z rana, czasem mnie na herbatkę zapraszała, jak widziała, że na parkingu stoi moje autko (to może ją gdzieś podwiozę?).

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

No i była pani Zosia. Pomimo starszego wieku, bardzo elegancka i bardzo dystyngowana. Mówiła przepiękną polszczyzną. Posyłałam do niej dzieci, aby to od niej uczyły się ojczystej mowy i dobrego zachowania. Zaprzyjaźniłyśmy się. Stała się częścią mojej rodziny. Uczestniczyła z nami w komuniach i bierzmowaniach moich dzieci. Zaproszeń na Wigilię nie przyjmowała. Z czasem przeniosła się do domu Kopernika. Odwiedzałam ją często. Raz w tygodniu wyjeżdżałyśmy na spacer, często do High Parku. Po nabyciu nowego samochodu, za wysokiego dla Zosi do wsiadania, moje dzieci kupiły specjalnie dla niej składany stołeczek służący jako stopień, czym ją wzruszyły ją do łez.

Mój piesek często nam towarzyszył na spacerach. Wtedy to opowiadała mi o swoim majątku ziemskim koło Wilna, i o swoim psie wilczurze, którego Niemcy zastrzelili, bo nie dał się im obłaskawić. I o mężu zamordowanym w Katyniu, i o trudnych latach w PRL-u. O bracie Henryku, żołnierzu AK, który miał zakaz zamieszkania w Warszawie, i wiele innych historii. Remembrance Day (11 listopada), był dla mnie dniem wolnym od pracy, a zarazem dniem zakupów z Zosią. Dzień ten jest wolny od pracy dla niektórych pracowników – dla mnie był. Dzieci chodzą w tym dniu do szkoły. Tak więc co roku 11 listopada od rana penetrowałyśmy z Zosią galerie handlowe Sherway Gardens i Clowerdale Mall. Zosia zawsze wiedziała czego chce. Kiedyś kupowałyśmy jej zimowe buty. Wybierała i przymierzała godzinami. Podeszła do mnie przypadkowa starsza kobieta, i mi sprawiła komplement mówiąc, że to ładnie z mojej strony, że jestem z mamą taka cierpliwa.

– To nie moja mama – odparłam. Spojrzała na mnie zdziwiona.

– To moja przyjaciółka – odparłam dumnie. Po zakupach poszłyśmy z Zosią jak zwykle na lunch do Mandaryna. Zosia uwielbiała chińskie jedzenie, szczególnie sałatkę z krewetek. Na zakończenie posiłku dostałyśmy chińskie ciasteczka z wróżbą.

– Czytaj, czytaj co mi przepowiedzieli? – ponaglała Zosia.

– Gorąca miłość i szybki ślub (hot love and quick marriage) – przeczytałam.

Nie chciała wierzyć, posądziła mnie, że zmyślam, tak dla żartu. Ale skąd! Pokazałam jej karteczkę. Śmiechu było co nie miara!

To był mój ostatni Remembrance Day z Zosią. Wkrótce potem zmarła. Dopiero pisząc jej nekrologi, i zawiadamiając rodzinę i bliskich w Polsce, Kanadzie, Stanach i Europie dowiedziałam, że moja przyjaciółka była hrabiną. A mój piesek jeszcze przez długi czas podskakiwał z radości, jak mijaliśmy Dom Kopernika. Myślał, że w końcu znów pojedziemy z Zosią do High Parku na spacerek. Niezwykła przyjaźń, która mogła zrodzić się tylko na emigracji.

 

Michalinka