Moją karierę felietonistki rozpoczęłam od pisanie o donosicielach na nas.
Tych donosicieli nazwałam łapserdakami.
Wcześniej pisałam różne inne kawałki, na przykład o komputerach (tygodnik Związkowiec), obyczajówki o nowo przybyłych (Echo Tygodnia, Echo), potem w torontońskim tygodniku Markuriusz, oraz na różnych wirtualnych blogach.
Ten łapserdak, a jest kilkanaście synonimów tego słowa, w znaczeniu moich felietonów był który donosicielem na kolegów, współpracowników, sąsiadów, pracował w różnych donosicielskich instytucjach i myślał, że wszystkich nas przechytrzy i będzie udawał takiego co to jest taki dobry.
Nie przewidział tylko, że czasy się zmienią, i jego łajdackie donoszenie i podstawianie nogi innym wyjdzie na jaw.
Chciałam przypomnieć, że w polskiej obyczajowości historycznej takie czyny, jak donoszenie są niegodne Polaka i grozi za nie kara. Kara może być wymierzona przez zorganizowane ośrodki, jak na przykład w czasie wojny Kedyw. Kedyw to skrót od Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej. Był to pion organizacyjny do przeprowadzania akcji bojowych, między innymi na kolaborantach.
I tu taka dygresja, bo słowo ‘collaboration’ nie ma negatywnego wydźwięku, takiego jak ‘kolaboracja’ w naszym języku. Ta negatywna konotacja słowa kolaboracja, czy kolaborant, zrodziła się z naszych doświadczeń historycznych. Na początku mojej zawodowej pracy w Kanadzie nie chciałam używać słowa ‘colaborate’. To angielskie ‘colaborate’ znaczyło tyle co współpracować. A ja miałam zakodowany opór przeciw kolaboratorom.
Oprócz formalnych i zorganizowanych działań kedywu, kara spotykała kolaborantów także ze strony swojej własnej grupy. Słynne było strzyżenie głów dziewcząt, które zdawały się z Niemcami. Na Górnym Śląsku, z którego pochodzę, przed takimi się po prostu pluło. A tu proszę. Po latach łapserdakom się posypało, bo odkryto ich karty, które na zawsze miały być zakryte. A tu te karty są odkrywane. Szkoda tylko, że tak wolno, i z takim małym zainteresowaniem.
Naczelny Gońca drukował cały cykl materiałów z IPN na temat działalności agentów na naszym terenie. Jest to o tyle ciekawsze, że ukazuje mechanizmy, a nie pojedyncze psy. Pokazywał taki system hycli. Po opisach można było się zorientować kto jest naprawdę kim w naszej Polonii. A ci poszkodowani, tak jakby sobie klapki na oczy i uszy założyli, i dalej z tymi łapserdakami się kumplują.
To nie o wieszanie na latarni chodzi, nawet portretów, ale o przyzwoitość i godność samego siebie. I tu koło zakręca do globalnych antypolskich łapserdaków.
Robią to celowo, za duże pieniądze, i też tak żeby się nikt do końca nie dowiedział o co naprawdę chodzi. Ostatnie badanie przeprowadzone nie gdzie indziej tylko w Niemczech wykazało, że najbardziej antysemicki naród to oni sami – Niemcy.
No nie, wiecie przecież, że to padło na nas. Ale jak się zgłębicie, to dojdziecie, że badania te sfinansowała korporacja Volkswagena.
No i co? Dalej będziecie te volkswageny kupować? To tak jak kolegowanie z wydrą, która donosiła.
Netflix (największy dystrybutor filmów internetowych) napisał fałsz o Polsce. Protestował sam premier Morawiecki.
I co? Dalej rozpatrują sprawę, a samo pokazanie obecnej mapy Polski z zaznaczonymi obozami śmierci, i nazwanie ich polskimi obozami śmierci, jest zdaniem Netflixa historycznie nie istotne. A wy co? Dalej korzystacie z Netflixa?
Ten sam wzór. Wypróbowany na nas. Przechodzimy wobec bezeceństw w stosunku do nas łatwo i szybko. A należałoby się nauczyć od mądrzejszych jak skutecznie uczyć się martyrologii.
Jakoś nikt nie zorganizował wysyłki listów, ani podpisów do Netflixa po proteście premiera Morawieckiego. Pewnie zgodnie z zasadą: jak sam premier nic nie może, to co dopiero my krówki boże?
I to jest nasz błąd. Błąd pozwolenia na wycinanie nam wątroby, bo jakoś sobie damy radę.
A jak sobie dajemy, to widać. Komunistyczne łapserdaki śmieją się nam w nos, Netflix i inni nas lżą, a nas ciągle próbuje się przedstawić jako niezbyt sympatycznych ludzi. Nie zmienimy tego, tak długo, jak sami siebie nie będziemy szanować, a co za tym idzie nie weźmiemy obrony w swoje ręce. A to musimy zrobić jako zorganizowany naród, gdzie i premier i jego rząd, a co za tym idzie ministerstwo spraw zagranicznych i jego placówki dyplomatyczne, organizacje polonijne, a przede wszystkim przedstawiciele świata nauki i sztuki, a także pisarze nie wezmą udziału w obronie nas samych.
Próby ingerencji w nasze życia i kontrolowania nas są zdumiewające i wielopłaszczyznowe. U nas w Toronto próbuje się odwołać głosem osób z ulicy prezesa kongresu polonii Kanadyjskiej Okręg Toronto Bartłomieja Habrowskiego za jego list (bardzo rzeczowy i politycznie poprawny) w sprawie przejęcia przez organizacje żydowskie mienia bezspadkowego w Polsce.
Prezes kongresu jest wybierany przez organizacje kongresowe, i tylko te mają moc wybierania i odwoływania swojego prezesa.
Pytani sygnatariusze żądania odwołania prezesa, bądź jego pokajania się i rezygnacji, dlaczego podpisali taki żenujący list odpowiadają, że nie wiedzieli co podpisują, że ugięli presji, itp. Presji kogo?
W Warszawie po raz czwarty (na razie) blokuje się spotkanie inaugurujące książkę dr Ewy Kurek, Wojtka Sumlińskiego, i Tomasza Budzyńskiego ‘Powrót do Jedwabnego’.
Dlaczego? Dlaczego korporacja taka jak Netflix nie raczy sprostować anytpolskich informacji po proteście naszego premiera Morawieckiego.
Kto boi się prawdy i dlaczego do zatuszowania tej prawdy używa się Polaków jako parawanu? A my różnym łapserdakom na to pozwalamy.
Alicja Farmus