Odbyły się wybory parlamentarne, po których Polska miała rosnąć w siłę, a ludzie – żyć dostatniej, a w każdym razie – tak samo, jak za Gierka, ale na razie siły nie widać, ludzie żyją, jak żyli – no bo co innego mają robić – a tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj sprawia wrażenie, jakby pogrążał się w chaosie. I to nawet nie dlatego, że Naczelnik Państwa przybywał w szpitalu w związku z operacją kolana, tylko dlatego, że z jednej strony jego władza staje się coraz słabsza, a ze strony drugiej – że Niemcy podjęły kolejną próbę odzyskania politycznego wpływu w Polsce.
Wyrazem osłabienia władzy Naczelnika Państwa była niedawna wolta pobożnego wicepremiera Jarosława Gowina, który w swojej partii „Róbmy Sobie Na Rękę” przeforsował uchwałę, iż nie poprze ona ustawy likwidującej tak zwaną 30-krotność, to znaczy – ograniczenie wysokości tzw. składki na ubezpiecznie społeczne do 30-krotnej wysokości przeciętnej pensji w gospodarce.
Ponieważ partia pobożnego wicepremiera Jarosława Gowina ma 18 posłów, to Naczelnik Państwa nie tylko nie przeczołgał go – jak to kiedyś bywało – ani nie wytarzał w smole i pierzu, tylko z podkulonym ogonem projekt stosownej ustawy wycofał z Sejmu, przez co budżet stracił co najmniej 7 miliardów złotych, których teraz trzeba będzie poszukać gdzie indziej.
W dodatku premier Mateusz Morawiecki też nie zasypia gruszek w popiele i do rządu nastręczył na ministra finansów pana Tadeusza Koscińskiego, z którym kolaborował w banksterce i który z całego serca gorejącego pragnąłby zlikwidować w naszym i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju obrót gotówkowy. Warto zwrócić uwagę, że przy wyłaczeniu ob rotu gotówkowego kazdego obywatela można będzie wyłączyć w znaczeniu dosłownym.
Czegóż innego mogliby pragnąć nasi przyszli okupanci? Tym razem nie trzeba będzie nikomu zrywać paznokci, jak to z upodobaniem robił niejaki Józef Różański, który tak naprawdę nazywał się Goldberg i z rozkazu Józefa Stalina tresował nasz mniej wartościowy naród tubylczy do komunizmu.
Nawiasem mówiąc, przywódca SLD, Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty twierdzi, że za komuny żadnego komunizmu w Polsce nie było. A co było? Na to pytanie Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty na razie jeszcze nie daje odpowiedzi. Widocznie mełamedzi jeszcze kombinują, jakby to co wtedy było, jakoś nazwać. Ale – jak śpiewała Violetta Villas – „przyjdzie na to czas, przyjdzie czas”, kiedy już żydowskie roszczenia majątkowe suwerenną decyzją rządu „dobrej zmiany” zostaną zrealizowane.
Dzięki likwidacji obrotu gotówkowego Goldbergi nie będą już musiały nikomu zrywać paznokci, ani strzelać w łeb, ani nawet zmieniać nazwisk. Wystarczy, że obywatela wskazanego nieubłaganym palcem wyłączą i będzie po krzyku. Pewnie dlatego Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz głosi pogląd, jakoby uporczywe przypominanie o ustawie 447 JUST było rodzajem działalności „antypolskiej”. I słuszna jego racja, bo czyż nie lepiej będzie dla wszystkich, a zwłaszcza dla Goldbergów, jak Polska zostanie zoperowana w absolutnej ciszy? Oszczędzi to mniej wartościowemu narodowi tubylczemu dodatkowych cierpień, bo czego oczy nie widzą, ani uszy nie słyszą, o to serce nie boli, a przecież grunt, żeby zdrowie było.
Więc kiedy tak z jednej strony jesteśmy tresowani do działań propolskich, to z drugiej strony Nasza Złota Pani próbuje kolejnego podejścia do wywolania w naszym i tak już przecież nieszczęśliwym kraju postępującego chaosu.
Od marca 2017 roku, kiedy to wszystkie organizacje broniące na świecie praw człowieka zaapelowały do Komisji Europejskiej, żeby zrobiła z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieka w naszym nieszczęśliwym kraju urąga wszelkim standardom, walczymy o praworządność. W tej walce mięsem armatnim są niezawiśli sędziowie, którym ta rola najwyraźniej się spodobała tym bardziej, że rząd „dobrej zmiany” próbował i próbuje przejść na ręczne sterowanie tak zwanym wymiarem sprawiedliwości.
Tym razem Nasza Złota Pani nie liczy już na Wielce Czcigodnych partaczy, którzy w grudniu 2016 roku spartolili „ciamajdan”, tylko posługuje się pierwszorzędnymi fachowcami z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Liczy zapewne na to, że taki jeden z drugim przebieraniec powinność swej służby zrozumie i posypią się piękne wyroki. Oczywiście nie od razu, co to, to nie, co nagle, to po diable, bo gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Tedy najsampierw niezawiśli sędziowie z niezawisłego oczywiście niewątpliwie Sądu Najwyższego złożyli do Trybunału tak zwane „pytania prejudycjalne” – czy są jeszcze niezawiśli, czy już nie. Ale przebierańcy z Trybunału też nie w ciemię bici, więc na „pytania prejudycjalne” udzielili odpowiedzi wymijającej: sami sobie odpowiedzcie. No i się zakotłowało, bo przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym niezawiśli sędziowie z niezawisłego, oczywiście niewątpliwie, Sądu Okręgowego w Poznaniu oświadczyli, że nie będą opiniowali nowych sędziów, bo Krajowa Rada Sądownictwa jest za bardzo upolityczniona. Żeby bowiem pobsadzać niezawisłymi sędziami sądy rejonowe, Krajowa Rada musi uzyskać opinię kolektywu sędziowskiego, jakie działają przy Sądach Okręgowych i dopiero potem wnioskować do prezydenta, żeby ich mianował. Zatem poznański kolektyw odmówił opiniowania, blokując w ten sposób nominacje sędziowskie.
I słuszna ich racja, bo po co tu jacyś nowi sędziowie, kiedy starzy już się zwąchali i wszystko jest gites-tenteges?
Oczywiście otwartym tekstem tego powiedzieć nie można, ale za to można powiedzieć, że KRS jest za bardzo upolityczniona, co nada tej obstrukcji charakter działania ideowego. Inna sprawa, że zgodnie z konstytucją, z którą teraz sypia Kukuniek, sędziowie podlegają konstytucji i ustawom. Więc chociaż ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa niby obowiązuje, ale sędziowie z Poznania i Krakowa – bo i Kraków się rozdokazywał – kładą na nią lachę, jako że jest za bardzo upolityczniona. Gdyby tak do KRS dostał się niezawisły sędzia Stefan Michnik i inni „sędziowie nie od Boga”, to pewnie nikt nie ośmieliłby się robić żadnej obstrukcji, bo zaraz „Gazeta Wyborcza” przypomniałaby każdemu, skąd wyrastają mu nogi, ujawniając rozmaite „wstydliwe zakątki”, bo – jak to mówią Rosjanie – nikt nie jest bez grzechu wobec Boga ani bez winy wobec cara. Na przykład za komuny, kiedy to sądy „stały na straży ustroju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej” (art. 58 konstytucji PRL, art. 3 ustawy o ustroju sądów powszechnych) żadnej Krajowej Rady Sądownictwa nie było, a sędziów powoływała Rada Państwa na wniosek ministra sprawiedliwości, wszystko musiało być w jak najlepszym porządku, bo nie przypominam sobie, by jakiś sędzia się przeciwko temu zbuntował, nie mówiąc już o grupie sędziów. A przecież minister sprawiedliwości za komuny też był upolityczniony, nawet bardzo – ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało i sędziowie „podlegali ustawom” aż się kurzyło, a jeszcze bardziej – egzekutywom komitetów PZPR, no i oczywiście – bezpiece. Teraz egzekutyw już nie ma, no ale bezpieka nie tylko jest, ale nawet się rozbudowała, więc po cóż w tej sytuacji jeszcze podlegać jakimś „ustawom”?
I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy aferę z prezesem NIK Marianem Banasiem, który znalazł się na linii czyjegoś strzału, no i teraz niezależna prokuratura zachodzi w um („zachodzim w um z Podgornym Kolą…”), jaki by tu znaleźć na niego paragraf, bo wiadomo, że jak już jest człowiek, to i paragraf się znajdzie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy prezes Banaś jest usilnie nakłaniany do złożenia dymisji zarówno przez obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i przez obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Rzecz w tym, że zgodnie z konstytucją, prezesa NIK wybranego na 6-letnią kadencję usunąć wbrew jego woli niepodobna. Toteż coraz częściej mówi się o zmianie konstytucji – ale żeby to przeprowadzić, to obóz „dobrej zmiany” musiałby się zlać z obozem zdrady i zaprzaństwa i to nie pokątnie, tylko z ostentacją, która mogłaby rozwiać wiele złudzeń, co do autentyczności antagonizmu między jednymi i drugimi. Skoro tedy rozważane jest aż takie ryzyko, to trzeba postawić pytanie, z jakimi to dokumentami, czy informacjami mógłby zapoznać się prezes Banaś pozostając na stanowisku szefa NIK? Z całą pewnością nie mogą to być sprawy niewielkiej wagi, a skoro tak, to sprawa prezesa Banasia wydaje się rozwojowa. Nawiasem mówiąc, konstytucja już raz była w ten sposób zmieniona. Oto art. 55 stanowił, że „ekstradycja obywatela polskiego jest zakazana”. Ale Komisja Europejska nakazała naszemu bantustanowi uchwalić tzw. „europejski nakaz aresztowania”, co sprowadzało się do obowiązku ekstradycji obywatela na żądanie organów wymiaru sprawiedliwości innego państwa członkowskiego UE. Tedy i Sejm i Senat położyły lachę na tę całą konstytucję i zmieniły kodeks postępowania karnego, wprowadzając doń europejski nakaz aresztowania. Prezydent ustawę podpisał, a żaden miłośnik konstytucji i szermierz praworządności nie zaskarżył jej do Trybunału Konstytucyjnego. Wydano w tym trybie bodajże pięciu obywateli i dopiero adwokat szóstego podniósł larum, że jakże to tak, skoro konstytucja – i tak dalej. I co się wtedy stało? Ano – z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku zmieniono konstytucję za czym ponad podziałami głosował zarówno ówczesny obóz płomiennych dzierżawców i obóz zdrady i zaprzaństwa. Zatem precedens jest, zwłaszcza, gdy periculum in mora.
Stanisław Michalkiewicz