Pucara seen from Pukara Inca Ruins, Puno Region, Peru

        Emerytowany nauczyciel w TDSB (Special Education, ESL, muzyka) oraz język angielski, pianino i akordeon. Podróżnik – ostatnia wyprawa do Peru była jego 44 krajem. Uczestnik wielu międzynarodowych festiwali folklorystycznych (Europa, Azja, Ameryka Płn.) oraz warsztatów nauczycielskich w Tajwanie.  Reprezentuje Polskę na CD ROM True North – Arrivals, gdzie przedstawiona jest kultura 10 głównych narodowości Kanady. Uczestnik programu Polish Americans w programie TV Buffalo WNED, gdzie reprezentuje Polonię kanadyjską. W Polsce odznaczony  odznaką Zasłużony Działacz Kultury.

Droga pod niebiosami

Na drodze z Cuzco do Puno znajduje się wiele miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Są to miejsca opowiadające o historii tego regionu. Nie wiem dlaczego Inkowie upatrzyli sobie te rejony na swoje państwo. Bardzo uboga roślinność  ze względu na surowy klimat. Poza tym obszar ten położony jest wysoko w Andach między 3 a 4 km nad poziomem morza a przez to powietrze jest rozrzedzone i przy jakimkolwiek wysiłku dostaje się zadyszki. Jednak zwiedzanie wymaga ciągłego wspinania się po wszechobecnych schodów, które są stałym elementem wszystkich starożytnych budowli.

Państwo Inków rozciąga się wzdłuż pasma Andów od Chile i Argentyny na południu, poprzez Boliwię, Peru i Ekwador aż do Kolumbii na północy. Zwane było w języku keczua Imperium Czterech Części. Założone zostało w XII wieku, niespełna 200 lat przed odkryciem Ameryki przez Europejczyków. Zamieszkane było przez około 12 milionów mieszkańców, którzy zajmowali się głównie rolnictwem, uprawiając kukurydzę, ziemniaki, komosę ryżową, bawełnę i kokę, oraz hodowlą lam i alpak. Pytałem czy lamy dają mleko, odpowiedź była negatywna. Część pól nawadniano przy pomocy sztucznych kanałów irygacyjnych. Domy mieszkalne budowano z cegły suszonej lub ciosanych kamieni łączoną zaprawą glinianą. Rozwinięta była ceramika, zdobiona inkrustacjami i malowidłami.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Inkowie wierzyli w Słońce jako stwórcę i uznawali je za główne bóstwo. Wszyscy władcy uważani byli za potomków Słońca. Obok kultu Słońca jednym z najbardziej popularnych kultów był kult bóstwa zwanego Wirakocza, który uważany jest za odpowiednik Kukulkana u Majów czy Quetzalcoatia u Azteków.

Budowla ma 100 m długości, 26 m szerokości i 14 m wysokości. Podzielona jest na dwie nawy – każda z nich oparta jest na 11 kolumnach. Ściany świątyni zdobią inkaskie płaskorzeźby. Przy świątyni znajduje się wiele zabudowań pełniących różnorodne role: socjalne, religijne i militarne. Sama świątynia nazywana jest często Andyjską Kaplicą Sykstyńską za sprawą przepięknych fresków. Kościół jest przykładem barokowego mestizo (mieszanki architektonicznej wpływów europejskich i południowoamerykańskich), charakterystycznej dla Szkoły Cuzco popularnej w XVII w. Szczególnie wrażenie robią rzeźbione panele sufitowe pokryte złotem.

Droga ciągle wspina się, jest coraz wyżej, aż w przełęczy Abra La Raya osiąga wysokość 4,335 m nad poziomem morza. W horyzoncie widać masyw Chimboya, którego szczyt sięga 5,489 m n.p.m. Przewodnik powiedział, że ubikacja jest z tyłu, a ja żartując dodałem, że z tyłu tej góry. Zobaczyłem wtedy ból w oczach członków wycieczki.

Następnym miejscem, którego nie wolno ominąć na drodze z Cuzco do Puno to Pukara. To antyczne wykopalisko datowane jest na 1,800 BC jest usytuowane na zachód od miasteczka. Jest uznane za Narodowy Instytut Kultury.

Jeszcze trochę jazdy w stronę Puno. Ciągle wysoko. Jezioro Titicaca jest na wysokości 3,800 m ponad poziomem morza a zdawałoby się, że jest niżej niż Cuzco, bo przecież jest w dolinie, do której wpływają rzeki. Przewodnik mówił o człowieku, który biega wzdłuż tej drogi kilka godzin dziennie. No cóż, pewnie to wisielec, który do braku powietrza się przyzwyczaił. Wyschnięta równina nagle jest zastąpiona górami i nagle z góry widzimy panoramę Puno. Piękny widok. Miasteczko otoczone górami i otwarte na jezioro Titicaca. Aż trudno uwierzyć, jest miejscem największego festiwalu folklorystycznego w Peru. Sam uczestniczyłem w setkach  takich  festiwali i wiem co to znaczy. Najgorszą częścią tych festiwali były wielogodzinne parady w wąskich uliczkach, pełnych ludzi cuchnących gorącym, śmierdzącym potem. A tutaj dochodzi jeszcze brak powietrza.



Po wielu kilometrach błądzenia po tym mieście dotarliśmy w końcu do hotelu Sonesta, który jest umiejscowiony poza miastem ale za to nad piękną zatoką jeziora Titicaca, które położone jest na 3,800 m ponad poziomem morza. Może 100 metrów od hotelu jest molo, do którego cumowały łodzie służące do wycieczek po jeziorze.

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na całodzienny rejs po jeziorze. To był chyba najlepszy dzień wycieczki. Zaraz po wypłynięciu na jezioro zwiedziliśmy pływające wyspy Uros zamieszkałe przez Indian mówiących językiem aymara. Nasz przewodnik, Henry rozmawiał z nimi w tym języku. Zapytany przeze mnie kim jest, odpowiedział krótko: Aymara. Jego rodzice to Aymarowie i ojciec nie stronił od trunków. Henry czuł, że jego życie idzie do przepaści i postanowił wybić się z rodzinnej biedy. Ponieważ znał doskonale język rodziców i miał olbrzymią wiedzę nabytą od ojca, postanowił nauczyć się języka angielskiego i stać się przewodnikiem wycieczek, które przybywały głównie z USA i Kanady. Henry zapytał mnie, czy jego angielski jest zrozumiały, odpowiedziałem, że jest znakomity i nawet z akcentem USA lub kanadyjskim w zależności od kraju pochodzenia wycieczkowiczów. Henry zaprezentował znakomitą wiedzę i zdolność mówienia w różnych dialektach języka angielskiego.

Aymara jedli kłącza tataraku. Po wyrwaniu łodygi trzeba było obciąć korzeń i obrać ją z wierzchnich warstw. Pokazywał się wtedy biały środek o bardzo przyjemnym smaku. Próbowałem to robić w Polsce, kiedy byłem mały i chodziłem na wagary. Ciągle pamiętam smak, był lekko gorzki. Ten tatarak był w smaku słodkawy. Jest w stanie dostarczyć wszystkie potrzebne człowiekowi minerały i witaminy. Zostałem zaproszony do jednej z chat. Było tam mnóstwo ciuchów, ale nie zauważyłem ani łóżka ani przyrządów kuchennych czyli garnków lub talerzy. Zostałem ubrany w ich ciuchy i pozowałem do zdjęć razem z kanadyjską grupą. Na zewnątrz chałupy nigdzie nie zauważyłem jakiegoś paleniska. Spytałem więc co ci ludzie jedzą. Suszone ryby, suszone kaczki i tatarak. Co? Suszone ale surowe ryby i kaczki? Nie chciało mi się w to wierzyć. Coś mi to pachniało kolejnym przekrętem. Kiedy przed zachodem słońca wracaliśmy do hotelu przepływając obok tych wysp, przyjrzałem się im dokładnie. Nie widziałem żywej duszy. Spytałem więc przewodnika: Henry, pokaż mi choć jedną osobę. Odpowiedź brzmiała: Nie widzę. Więc to jest teatr? Tak jakby. Oni tu mieszkali ale wyprowadzili się na stały ląd, do Puno. Jest niezłe źródło dochodu, najczęściej jedyne. Nasz przewodnik, Henry był jednym z nich.

Skąd ci ludzie wzięli się na pływających wyspach Uros? Spytałem o to Henry’ego. Otóż, wiele lat temu obszar na północ od jeziora Titicaca nawiedziła klęska wielkiej suszy. Nie padało przez wiele lat. Życie umierało. Jedyną szansą ocalenia dla ludności tam zamieszkujących było jezioro Titicaca. W jego zachodniej części było mnóstwo wysp porośniętych tatarakiem. To była jedyna szansa przetrwania bo na zewnątrz jeziora była tylko pustynia. Ludzie jedli tylko to, co było dostępne, a więc tatarak.

Po zwiedzeniu wysp Uros popłynęliśmy w głąb jeziora, na wyspę Taquile zamieszkałą przez ok. 2,500 osób mówiących językiem keczua. Taquilenios stosują w swej społeczności zasady kolektywizmu oraz inkaskiego kodeksu moralnego „ama sua, ama llulla, ama qhella” (nie kradnij, nie kłam, nie leń się). Gospodarka opiera się tu na rybołówstwie, rolnictwie i ogrodnictwie, z dominującą uprawą ziemniaka oraz turystyce. Docenioną za pielęgnowanie własnego dziedzictwa przez UNESCO wyspę odwiedza rocznie około 40 tys. turystów. Taquilenios znani są z produktów tkackich, tekstyliów i ubrań, uważanych w Peru za wyroby najwyższej jakości. Rzemiosłem tym zajmują się głównie mężczyźni.