Witajcie
Kiedy poznaje się Pana Boga poprzez Biblię wzrok się wyostrza, odbicie w lustrze już nie to samo. Zwykle jest tak, że na początku nie widać różnicy, lecz z czasem postacie się zmieniają. W odbiciu ukazuje się inna osoba, uśmiechnięta i szczęśliwa, która jakby prosiła „poczytaj mi jeszcze o Jezusie, poczytaj mi”. Głos z lustra tak ciepły, tak łagodny i tak rozkochany w Bogu. Kim jesteś cisnęło się na usta! Lecz przed pytaniem pada odpowiedź – jestem twoją duszą, która na słowa czytane z Księgi Życia natychmiast powstałam z twojego zapomnienia… Otworzyłeś Księgę i pozwoliłeś bym ogrzała się w cieple Bożego słowa, proszę nie zamykaj jej, dopuść mnie do wspólnego oddechu…
Wiara, dusza, ale i ciało, które najtrudniej okiełznać. Sam walczę z nim od dawna, zły duch tak łatwo je zniewala. Może, dlatego szerzy się na świecie tyle nieszczęść i dramatów. Bo patrząc na dzisiejszy świat, chyba trzeba się zgodzić z tym, że coś jest nie tak, że czegoś tu brak, że coś wymyka się z pod kontroli. Następuje jakby izolacja „siebie” dla innych w sferze globalnej…
Nie trudno tego nie zauważyć, nie trzeba nawet włączać TV czy zaglądać na portale społecznościowe. Wystarczy wyjść na ulicę, gdy ktoś „upada” mało, kto się tym przejmuje. Zwykle uważa się, że to nie moja sprawa, może to pijak albo ćpun. Ale może to ojciec/ matka…
Z pewnością wielu ludzi to niepokoi i zadaje sobie pytania, co się z nami dzieje…, gdzie w Narodzie dawny heroizm, gdzie solidarność, gdzie człowieczeństwo, gdzie Miłosierdzie i gdzie jest wtedy Bóg? No właśnie gdzie? Może tylko On jest przy każdym, kto „upada” dzieli z nim ból i cierpienie, tuli go do sobie i zabiera do Nieba skoro my ludzie już tej osoby nie chcieliśmy tutaj.
Pewnie wielu a może i wszyscy znają przypowieść Pana Jezusa o Samarytaninie. W oczach faryzeuszy i saduceuszy byli oni ludźmi, na, których patrzyli z pogardą, uważali ich za zdrajców. Mieszkali w Samarii, krainie leżącej na południe od Galilei. W Ewangelii Św. Łukasza werset 10, 25-37 znajdziemy pełny obraz przypowieści Pana Jezusa.
Obok pobitego i ograbionego przez zbójców człowieka przechodził kapłan, ale nie wzruszył się na jego widok i poszedł dalej. Tak samo postąpił lewita (młodszy kapłan) minął go i poszedł dalej. Kolejnym przechodniem był Samarytanin na widok pobitego wzruszył się głęboko. Opatrzył mu rany i zabrał do gospody, tam opiekował się nim do rana… Ten wzgardzany przez Żydów Samarytanin przejął się losem pobitego człowieka i zajął się nim jak synem. Tylko on, ten „podczłowiek” okazał miłosierdzie.
Może Pan Jezus mówi tę przypowieść do nas do tych czasów? Nie kryje niczego w Ewangelii, nie narzuca się, kto chce Go słuchać i zaprosić do swojego życia do tego przychodzi. Przychodzi jak Samarytanin, obmywa rany, opiekuje się…, z Nim można tylko wygrać.
Chyba nawet zatwardziały ateista w obliczu śmierci zwraca się do Niego. Czasem się zastawiam, że być może ateistą jest ten, kto wierzył w Boga jak mało, kto, wierzył tak mocno, że oczekiwał cudów i kiedy się zawiódł wyrzekł się Go i zawierzył nauce. Tylko, że żadna nauka nie jest w stanie wyjaśnić przepowiedni biblijnych, ale więcej o tym w innym art., Jeśli Bóg pozwoli 🙂
Przyczynę, co do naszych ludzkich zachowań wyjaśnił mi Pana Jezus w innej przypowieści o *„soli” wtedy zrozumiałem, dlaczego tak bardzo oddala się człowiek, od człowieka.
Mt 5,13
“Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.”
Tę krótką, ale wymowną przypowieść Pana Jezusa znajdziemy również w Ewangelii Św. Marka i Łukasza. W niej ponownie słowa Pana Jezusa znajdują pokrycie w obrazie świata. W „soli” jest odpowiedź na każde pytanie związane z obecnym życiem.
W ostatnich dwóch, trzech dekadach świat tak bardzo przyśpieszył i wszechstronnie się rozwinął…, ale jeszcze więcej stracił. Z roku na rok staje się coraz bardziej uboższy w „sól” i tak jak powiedział Pan Jezus Chrystus, traci ona swój smak i na nic się już nie zda, chyba, że na podeptanie przez ludzi. Więc znów pada odpowiedź na pytanie, dlatego tak obojętnie pomijamy innych ludzi, kiedy „upadają”.
Ciężko pisać, o drastycznej utracie „soli” minione Światowe Dni Młodzieży dodały trochę smaku „do jałowego menu”, ale czy na długo, czas pokaże. Dlatego chrońmy ten ubytek „soli” w każdym kraju i w nas samych. Trzeba pielęgnować w sobie wartości i dzielić się nimi z innymi, tak, aby nasze życie było „dobre jak chleb”.
Nie piszę tego, bo czuję się lepszy od innych, bo i ja wciąż uczę się Pana Jezusa z Księgi Życia. Nie jestem wyżej od innych, biegnę do mety gdziekolwiek ona jest i proszę o siłę Pana Boga. Często łapię się na tym, że piszę o wielu sprawach, których sam nie przestrzegam, jakże podle się wtedy czuję i niemoralnie. Oby mi Bóg wybaczył.
Dlatego wszystko, o czym piszę służy i mnie samemu, abym wystrzegał się błędów. Jedyna i prawdziwa nauka to Biblia, a my możemy się tylko dzielić wzajemnie refleksjami z Jej wnętrza i starać się żyć tak jak naucza nas Jezus Chrystus. Wedle tej nauki wzrasta wiara, siła modlitwy i raduje się dusza w odbiciu lustra 🙂 to triumf ducha wiecznego życia nad śmiertelnym ciałem, to upadek złego. I o to proście w modlitwie i dla mnie.
Kiedy oddaję się rozważaniu nad utratą „soli” zaczynam od siebie, może modlę się zbyt jałowo, bezwonnie, bez oddania. Może jestem chaotyczny w wierze i niestały, a może moją wiarą są emocje… nie potrafię odpowiedzieć. Ale, gdyby nawet wiara i modlitwa były doskonałe, a od „upadku” czyjegoś odwraca się głowę, to cóż wart jest taka wiara i modlitwa bez miłości?, Nic.
Przyczyna takiej wiary jest związana właśnie z utratą „soli” jej brak sprawia, że nie musimy widzieć wszystkiego, a zwłaszcza tego, co nas bezpośrednio nie dotyczy.
Jednak możemy coś z tym zrobić i dać sygnał Bogu nie tylko w modlitwach, ale i czynach. Każdy ma jakiś dar, dzięki, któremu może sprawić innym wiele radości, czemu nie Bogu? 🙂 Mnie dał możliwość pisania kciukiem, więc klikam w literki. Ale może ucieszyłyby Go też drobne gesty takie jak poświęcenie chwili czasu tylko dla Niego :). Bo wielkiego pocieszenia doznaję dzieląc się z Bogiem swoimi zwierzeniami. Czuję się wówczas tak jakby mówił: No chodź do Mnie ty niesforny nygusie! Tak bardzo was wszystkich kocham.
Pamiętajmy nauki Pan Jezusa, wiem, że każdy je rozumie. Nie traćmy tej „soli” budujmy z niej dobre słowo na każdy dzień, niech ze dobrego słowa tworzą się zdania, a zdania niech rozkwitają w sercach i pomnażają plony „soli”.
Ogniem nie ugasimy pożaru, a tylko większym się stanie, tak jak i wodą nie zatrzymamy wody i złego słowa, złym słowem. Nie zamykajmy się i nie izolujmy, każdy człowiek jest powołany do życia z jednego Boga i wszyscy do Niego powrócimy.
Zwykle to dobre odkładamy na „jutro” tylko to „jutro” może już nie nadejść. Możemy sobie planować życie, ale i tak ostatnie „słowo” należy do Boga. Zatem zadbajmy o równowagę „soli” tak, aby ów dzień nas nie zaskoczył w trakcie budowy…
*- (sól) – Miłosierdzie
ps.(cały tekst to tylko interpretacja moich odczuć…, w liczbie mnogiej odnoszę się tylko dla sposobu rozważań innych ludzi)
To miał być krótki tekst, a wyszło tyle 🙂
Pozdrawiam.
Mariusz.