Amerykańska linia lotnicza Frontier Airlines przyznaje, że jej przedstawiciele wpuszczający pasażerów na pokład powinni wychwycić błąd, na skutek którego Merissa Goodchild z Guelph ze swoim czteroletnim dzieckiem wsiadła do samolotu do Filadelfii zamiast do Buffalo. Goodchild leciała z Tampy na Florydzie 3 lutego. Miała wylot około południa. Przeszła kontrolę bezpieczeństwa i czekała w kolejce do bramki. Niestety właściwa bramka znajdowała się parę metrów dalej. Pracownicy tej samej linii przy sąsiednich bramkach o tej samej porze wpuszczali do samolotów pasażerów lecących do Buffalo i Filadelfii.
Goodchild pokazała paszporty i karty pokładowe pracownikowi Frontier Airlines i poszła z dzieckiem do samolotu. Karty pokładowe nie zostały jednak zeskanowane, ponieważ akurat tego dnia system do odprawy Frontier Airlines miał awarię.
Kobieta zajęła miejsce. Potem personel pokładowy poinformował pasażerów o długości lotu i pogodzie… w Filadelfii. Goodchild zaczęła wtedy pytać innych, dokąd ma lecieć ten samolot. Wiedziała już, że wsiadła nie tam, gdzie powinna. Zanim samolot ruszył spod bramki, zawiadomiła personel pokładowy o pomyłce. Gdy wszyscy inni wsiedli, ona mogła w końcu wysiąść i popędzić do sąsiedniej bramki.
Goodchild była zła, że pracownicy linii nie zauważyli pomyłki. Do tego wydawało jej się, że nikt nie przywiązuje wagi do tego, co się stało.
Rzecznik prasowy Frontier Airlines stwierdził, że kilka czynników zbiegło się w czasie, co jednak nie zmienia faktu, że pracownik na bramce powinien wyłapać błąd. Dodał, że linia celowo zwiększyła liczbę komunikatów na pokładzie samolotu, aby pasażerowie nie mieli wątpliwości, dokąd będą lecieć. I to ostatecznie pomogło w wykryciu pomyłki. Gdyby jednak pasażerka mimo wszystko poleciała nie tam, gdzie zamierzała, linia zadbałaby o to, by jak najszybciej znalazła się na właściwym lotnisku – nawet jeśli musiałaby odbyć podróż samolotem konkurencji.