Kilka lat temu z tyłu mojego ogrodu pojawiała się czarna kotka. Wydawała się przestraszona i nieśmiała, ale tak jakby szukała mojego towarzystwa. Często podążała za mną i za moimi pieskami jak wychodziłam na spacer do pobliskiego parku. Wołałam jak tylko umiałam najmilej, ale nie podchodziła. Ale wiem, że nas obserwowała. Moje psinki już na nią w ogrodzie nie szczekały – uznały, że należy do ich ogródka. Wystawiane kocie jedzonko znikało, ale nie było wiadomo kto je pożera? Ona, czy szopy pracze, a może wiewiórki, albo inne koty, czy jakieś oposy, a może nawet szczury?
Mój ogród, jest ulokowany w pradolinie rzeki Humber i wychodzi z tyłu na pas zieleni. Gdzieś tam ona zrobiła sobie legowisko. Potem zniknęła. Pomyślałam, że poszła do swojego domu, bo się jej znudziło oglądanie mnie, mojej rodziny i baraszkujących w ogrodzie psów. Kiedyś sąsiadka dwa domy dalej, powiedziała mi, że czarna kotka biega po jej ogrodzie z kociętami. To była moja kotka! Nie zniknęła, tylko gdzieś w jakimś zakamarku miała kocięta! Sąsiadka też mi powiedziała, że widziała jak ktoś z samochodu wyrzucił w krzaki kota – czarnego. To już wiedziałam. Już regularnie wynosiłam kocie jedzonko do ogrodu, coraz bliżej werandy, licząc na to, że kiedyś zaufa mi na tyle, że mnie odwiedzi.
Tak się jednak nie stało. Kotka została potrącona przez samochód, zabrana przez Toronto Animal Services, i niestety uśpiona. A co z kotkami? I ile ich było? Chyba dwa – powiedział sąsiad i zastawił pułapkę na szopy. Wkrótce złapało się biedne i wygłodzone kocię. Sąsiedzi postanowili je zaadoptować. Po dwóch tygodniach mi je przynieśli w klatce, twierdząc, że drapie im podłogi. Hmm, dropie podłogi? Niczego jeszcze takiego głupiego nie słyszałam, ale wzięłam, bo szła zima. Kotka wypuszczona z klatki okazała się całkiem dzika. Próbowała wyskoczyć przez zamkniętą, szybę – nie wiedziała widać co to szyba. No ale została. Chowała się bardzo dobrze, i gdyby nie zjadane jedzenie, i zawartość literu, to nawet nie wiedziałabym, że mam drugiego kotka w domu. Kiedyś w szafie znalazłam jej gniazdko. Poznosiła sobie z całego domu papierki, szmatki i różne inne miękkie śmiecie i wymościła gniazdko – jak ją pewnie bezdomna mamusia nauczyła.
Potem bardzo powoli zbliżała się do nas. Obserwowała w nocy, podchodziła do starej kotki, obwąchiwała śpiące psy. Aż w końcu zaczęła ze mną spać, ale tak, żebym nie wiedziała i nie widziała. Potem zaczęła siadywać w pobliżu jak pisałam, potem wkradać się na kolanka jak czytałam. W końcu została moją kotką i od tego czasu wszędzie za mną podąża. Mam ją od pięciu lat. Moja odwiedzająca mnie często rodzina i goście nigdy jej nie widzieli, tak dobrze się chowa. Nawet ja nie wiem gdzie ma te schowki, gdzie siedzi całymi dniami, jak mam gości, i wychodzi tylko nocą, żeby zjeść. Moje dzieci nazywają ją kot duch (ghost cat). Kocię w potocznym wyobrażeniu to kłębuszek miękkości mruczący na kolankach. A tu nie, bo tej miękkości trzeba się nauczyć. A moja dzika koteczka nauczyła się od swojej mamy jak budować gniazdko ze śmieci, i jak się dobrze chować przed ludźmi. A zaufanie ma tylko do mnie. Miejmy to na uwadze, bo wśród nas też są i takie kotki i tacy ludzie. Wymagają dużo ciepła, wyrozumiałości i przede wszystkim cierpliwości.
Michalinka