13 lutego upływał termin ultimatum, jakie postawił Polsce Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, do złożenia wyjaśnień odnośnie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Ostatniego dnia rząd wyjaśnienia dostarczył i teraz Trybunał namawia się, co w tej sytuacji z Polską zrobić. Sprawa jest poważna, bo mówiło się o karach w wysokości 2 mln euro dziennie za każdy dzień zwłoki w dostarczeniem wyjaśnień i chociaż to podobno nieprawda, to nieomylny to znak, że Unia Europejska w trosce o praworządność będzie Polskę oprawiała finansowo. W proceder ten Niemcy angażują coraz to nowe instytucje unijne. Nie tylko Komisja, która Polskę oskarża, nie tylko Trybunał, który obmyśla kary, ale i Parlament Europejski, który przemyśliwa, jakby tu w budżecie UE na lata 2021-2017 uzależnić subwencje dla poszczególnych bantustanów od stopnia panującej w nich praworządności. W te przemyślenia angażują się również nasi folksdojcze, bo już Archimedes przechwalał się, że byle miał punkt oparcia, to może nawet podnieść Ziemię. Skoro tedy obóz zdrady i zaprzaństwa pragnie za wszelką cenę wysadzić w powietrze obóz „dobrej zmiany”, to nie ma złego punktu oparcia.
Tymczasem obóz dobrej zmiany odniósł kolejny sukces, bo tegoroczny budżet, po raz pierwszy od 30 bodaj lat III RP jest zrównoważony; to znaczy wydatki państwa w wysokości 435,3 mld złotych są takie same, jak państwowe dochody. W ubiegłym roku wydatki państwa były niższe i wynosiły 416,2 mld złotych przy deficycie w kwocie 28,5 miliarda.
Kiedy jednak zajrzymy za kulisy tej równowagi, to widzimy, że została ona osiągnięta dzięki zaksięgowaniu w ustawie budżetowej dwóch jednorazowych pozycji.
Pierwsza, to „opłata przekształceniowa” z tytułu przekształcenia otwartych funduszy emerytalnych w konta indywidualne, które już na pewno będą własnością właściciela, chociaż żeby wziąć stamtąd choćby grosz, będzie musiał czekać aż do emerytury.
To oczywiście na początek, bo jeśli wzrost będzie nadal zrównoważony, to może się okazać, że i do śmierci. Wzrost zrównoważony charakteryzuje się bowiem tym, że w miarę, jak rośnie gospodarka, rosną też ceny i podatki.
Podczas niedawnego spotkania z wyborcami pan prezydent Duda wyjaśnił, że jest to surowe prawo ekonomii; skoro rosną płace, to muszą rosnąć też i ceny. Po co w takim razie rosną płace? Ano właśnie po to, by rosły i ceny. Jeśli bowiem płaca wzrośnie, dajmy na to, o 100 złotych, to państwo ma z tego co najmniej 45 złotych pod pretekstem składki na ubezpieczenie społeczne, no i 19 złotych z tytułu podatku dochodowego. Ma zatem 64 złote z owej setki, co znaczy, że szczęśliwy posiadacz podwyżki zarobił 36 złotych. No tak, ale – jak wyjaśnił pan prezydent Duda – jeśli rosną płace, to rosną tej ceny, toteż wzrost cen zje tę 36-złotową nadwyżkę.
Widać zatem, że jedynym beneficjentem wzrostu płac jest rząd, podobnie, jak i wzrostu cen, bo VAT i akcyza są naliczanie w procencie od ceny. Dlatego tak pożądany jest wzrost zrównoważony, a nie jakiś taki niezrównoważony, kiedy to, dajmy na to, gospodarka rośnie, ale ceny ani podatki nie rosną.
Wróćmy jednak do budżetu, a ściślej – do kulis równowagi budżetowej. Otóż oprócz „opłaty przekształceniowej” wśród dochodów są też wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji dwutlenku węgla i ze sprzedaży częstotliwości. 5G. Jeśli dodać do tego wpłatę z zysku NBP, to okazuje się, że suma jest podobna do ubiegłorocznego deficytu.
Ale to jeszcze nic, bo podczas debaty budżetowej doszło do incydentu, którego konsekwencje objawiły się prawie natychmiast.
Oto Wielce Czcigodna Joanna Lichocka z PiS, w trakcie emocjonalnej wymiany zdań na temat 2-miliardowej dotacji na dofinansowanie mediów publicznych, usiłowała usunąć ze swego oka ewangeliczną belkę, używając w tym celu środkowego palca. Ten uniesiony w górę paluszek podobno stanowi aluzję do czynności głęboko nieprzyzwoitych, mówiąc wprost – symbolizuje tak zwany „seks bezpieczny”, bo z paluszka, wiadomo; nawet Pan Bóg niczego nie wypuści.
Toteż oburzenie nie miało granic i chociaż Wielce Czcigodna wyjaśniała, że chodziło o belkę w oku, to pojawiły się fałszywe pogłoski, że wskutek tego utraciła szansę na stanowisko rzecznika kampanii pana prezydenta Dudy.
Jak tam było, tak tam było, ale na tym nie koniec, bo obóz dobrej zmiany zaczął nieubłaganym palcem wytykać obozowi zdrady i zaprzaństwa karygodne zachowanie posągowej pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na uroczystościach w Pucku, słowem – rozpoczęła się licytacja o różnicę łajdactwa. Budżet został jednak uchwalony i jako coś w rodzaju echa po tej parlamentarnej utarczce pojawiło się żądanie „Jurka Owsiaka”, żeby Wielce Czcigodna zrezygnowała z mandatu poselskiego.
Nie była to zresztą jedyna burza w szklance wody, bo rządowa telewizja uszczypliwie skomentowała przygodę Kingi Rusin w Los Angeles. Została zaproszona do piosenkarki Beyonce, gdzie odbyła bliskie spotkania III stopnia z tamtejszymi celebrytami, po czym pamiątkowe zdjęcia umieściła w internecie. Pani Kinga Rusin zapowiedziała wytoczenie procesu, ale obawiam się, że nie odbędzie się on w Poznaniu, tylko w Warszawie, więc jego rezultat nie jest pewny, chociaż oczywiście jest całkiem prawdopodobne, że pani Rusin i przed warszawskim sądem może uzyskać sprawiedliwość.
Jak widać, zaczyna tworzyć się „męczenników orszak biały”, który otwiera niezawisły sędzia Juszczyszyn z Olsztyna, a tuż za nim plasuje się pan mecenas Roman Giertych, któremu Izba Dyscyplinarna SN przysoliła grzywnę w wysokości 3 tys. złotych. Wprawdzie pan mec. Giertych utrzymuje, że nie traktuje tego jako orzeczenia, bo Izba Dyscyplinarna „nie jest sądem”, ale co będzie, jak zapuka do niego komornik?
Można oczywiście wytoczyć powództwo przeciwegzekucyjne, ale sprawa wydaje się skomplikowana, bo kto wie, czy nie trzeba by skierować je do… Izby Dyscyplinarnej SN – ale jakże je tam kierować, skoro nie jest ona sądem?
I tak źle i tak niedobrze. Najgorsze są nieproszone rady, ale jeśli już, to radziłbym, by pan mec. Giertych skorzystał z pomocy jakiegoś dobrego adwokata. Widać, że walka o praworządność, to nie żarty i jeśli antagonizmy między sądami zajdą jeszcze dalej, to rozstrzyganie takich sporów może wzbogacić palestrę jeszcze bardziej, niż uczestnictwo w przemyśle molestowania. A tu w dodatku w kwietniu upływa kadencja I Prezesa SN, czyli pani Małgorzaty Gersdorf i pan prezydent będzie musiał mianować nowego prezesa. Sęk w tym, że może on wybrać sobie między kandydatami zarekomendowanymi przez Zgromadzenie Ogólne SN. Kto jednak będzie tworzył to Zgromadzenie? Czy w jego skład będą wchodzili sędziowie Izby Dyscyplinarnej, którzy przez sędziów z trzech innych izb nie są uznawani? Kto wie, czy w tej sytuacji nie dojdzie do pojawienia się dwóch Zgromadzeń Ogólnych SN – ale czy którekolwiek z nich będzie mogło nazwać się Zgromadzeniem Ogólnym? Co w takiej sytuacji pocznie pan prezydent? Których kandydatów będzie brał po uwagę?
Stanisław Michalkiewicz