„Idą faszyści, wiodą natarcie” – pisał przed laty poeta proletariacki. Przed laty z faszystami było łatwiej, bo występowali z otwartą przyłbicą, jako „faszyści”, dzięki czemu komunistom, czyli faszystom marksistowskim, łatwiej było organizować przeciwko nim rozmaite „fołksfronty”, które finansował Stalin za pieniądze wyciśnięte z GUŁ-agu, w którym miliony „wrogów ludu” i nawet „aniegdotczykow”, zostało przepuszczonych przez maszynkę do mięsa.
Warto to przypomnieć, ponieważ w środowisku mikrocefali tresowanych przez pana red. Michnika panuje przekonanie, że faszyzm polega na tym, że ktoś nie lubi Żydów, albo wnosi rękę w rzymskim pozdrowieniu. Tymczasem istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wszystko wolno i jeśli tylko taki, dajmy na to, Sąd Ostateczny zadekretuje, że Ziemia jest płaska, to tej zbawiennej prawdy zaczną nauczać w państwowych szkołach nauczyciele, a Polska Akademia Nauk powoła specjalny Instytut Płaskiej Ziemi.
Ona tak właśnie dokazywała już w przeszłości, bo w tym właśnie celu została utworzona – żeby tresować mniej wartościowy naród tubylczy do rozmaitych zbawiennych prawd, które akurat przypadły do gustu Józefowi Stalinowi.
Taki np. prof. Kazimierz Petrusewicz, jako „członek rzeczywisty” Polskiej Akademii Nauk, jeszcze po roku 1960 wychwalał Trofima Łysenkę i jego fantasmagorie, chociaż Stalin już dawno umarł. Ta istota faszyzmu wynika wprost w formuły autorstwa Benito Mussoliniego, że „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Wynika z tego, że poza państwem, a więc – poza ramami wyznaczonymi przez państwową biurokrację, nie ma życia i być nie może.
Toteż faszyści marksistowscy wyciągnęli z tego wnioski i postanowili prowadzić komunistyczną rewolucję nie wbrew państwowym instytucjom, ale z ich wykorzystaniem. W myśl rzuconego w 1968 roku hasła „długiego marszu przez instytucje”, starali się opanować instytucje państwowe i – podobnie jak to było za Stalina i za Hitlera – przy ich pomocy narzucać ludziom nie tylko zbawienne prawdy, ale również tresować ich do pożądanych zachowań. Do tego oczywiście trzeba było stworzyć specjalne słownictwo i to się znakomicie udało. Jak pamiętamy, zaczęło się od zastąpienia tradycyjnego określenia „kalectwo”, dziwacznym słowem „niepełnosprawność”. Pozornie chodziło o to, żeby kalekom nie sprawiać przykrości, ale tak naprawdę chodziło o tresurę. I rzeczywiście – nikomu nie chciało się kruszyć kopii o jakieś nieważne w końcu słowo – ale ludzie zostali przyzwyczajeni, że państwo, za pośrednictwem swoich instytucji, nie tylko może narzucać wszystkim politycznie poprawne sformułowania, ale nawet karać za stawianie oporu tej tresurze.
Na tę rewolucyjną praktykę nałożyła się jeszcze polityka niemiecka, skierowana na zdominowanie Europy w ramach IV Rzeszy, która przybrała nazwę „Unii Europejskiej”. Niemcy, za pośrednictwem instytucji Unii Europejskiej, próbują odzyskać swoje polityczne wpływy w Europie Środkowej. Oczywiście o tym nie trzeba głośno mówić, bo głośno trzeba mówić o walce o praworządność. Toteż kiedy Nasza Złota Pani, w następstwie gospodarskiej wizyty w Warszawie 7 lutego 2017 roku postanowiła wyciszyć walkę o demokrację w naszym bantustanie, a w zamian za to rozpętać wojnę o praworządność, to w charakterze mięsa armatniego na pierwszą linię frontu zostali rzuceni niezawiśli sędziowie.
Trwa to już trzeci rok i te trzy lata wystarczyły, żeby sądownictwo w Polsce przekształciło się w dwie antagonistyczne grupy partyjnych aktywistów, dla niepoznaki poprzebieranych w „śmieszne średniowieczne łachy”. Na dzień dzisiejszy wzajemnie się nie uznają, więc tylko patrzeć, jak zaczną się nawzajem aresztować i wzajemnie unieważniać swoje wyroki. To by nawet nie było złe, zwłaszcza gdyby rozwścieczeni obywatele podpalili niezawisłe sądy, a przebierańców powyrzucali przez okna – ale Niemcy chyba właśnie na taki efekt liczą, bo wtedy, na zaproszenie Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, zastosowałyby „klauzulę solidarności” z traktatu lizbońskiego i udzieliły Polsce „bratniej pomocy”, co nosiłoby znamiona legalności również dzięki ustawie nr 1066, podpisanej w styczniu 2014 roku przez prezydenta Komorowskiego i nie uchylonej dotychczas, mimo piątego już roku rządów „dobrej zmiany”. W następstwie „bratniej pomocy” utworzony zostałby nie tylko nowy rząd, taki, jak trzeba, ale być może władze proklamowałyby „Kościół Otwarty”, w którym rząd dusz objąłby przewielebny ksiądz Wojciech Lemański. Przewielebny został odcięty od kanonicznego stryczka, więc będzie ćwierkał w właściwego klucza, a ton podadzą mu hierarchowie niemieccy, właśnie tworzący awangardę nieubłaganego postępu.
Tak się bowiem akurat składa, że hierarchowie niemieccy próbują przeforsować w Kościele katolickim „tolerancję”, czyli tępienie wszelkich form niezgody na panoszenie się sodomitów w życiu publicznym.
Z jednej strony, „państwo” będzie karało wszelkie próby sprzeciwiania się sodomitom jako „przestępstwo z nienawiści”, a z drugiej – postępowi przewielebni będą takie zachowania piętnowali jako grzech.
Sprzeciwiający się sodomitom nie zaznają zatem spokoju, ani na tym, ani na tamtym świecie, bo wiadomo; co zwiążecie na ziemi będzie związane w niebiesiech. Tak oto, pod osłoną hasła rozdziału Kościoła od państwa, może dojść do najściślejszego sojuszu „tronu” z „ołtarzem”, przed którym już nie będzie ucieczki, bo nawet śmierć nie przyniesie wyzwolenia.
W tym celu jednak trzeba ostatecznie wytępić, a przynajmniej uciszyć tych hierarchów, którzy jeszcze nie skaczą przed sodomitami z gałęzi na gałąź i dlatego 1 marca sodomici i gomoryci urządzili kocią muzykę arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu, który akurat w warszawskim kościele pod wezwaniem ojca Pio odprawiał mszę i wygłaszał kazanie w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
No dobrze – ale kto koordynuje te wszystkie przedsięwzięcia, kto daje pieniądze zasrańcom, którzy jeszcze nie za bardzo wiedzą, co dziewczynki mają pod spódniczką, żeby urządzali takie widowiska?
Wydaje się, że nietrudno wskazać źródło. W Polsce promocję sodomii i gomorii od lat uprawia żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika. Ta gazeta wydawana jest przez spółkę „Agora”, której współwłaścicielem jest stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros, co to wyłożył niedawno 18 miliardów dolarów na takie właśnie przedsięwzięcia. Ale co stary finansowy grandziarz z tego ma, że historyczne narody europejskie zostają poddane procesom rozkładowym, niszczącym wszystkie organiczne więzi społeczne? Myślę, że jeśli nawet nie jedynym, to najważniejszym powodem jest żydowski szowinizm, według którego akurat Żydzi są predestynowani do panowania nad światem. Jeśli tedy przy pomocy gnilnych bakterii w rodzaju propagandy sodomii i gomorii doprowadzą historyczne narody europejskie do rozkładu i przerobią je na „nawóz historii”, to tym łatwiej zapanują nad nimi, a potem – i nad resztą świata.
Jak to śpiewali „faszyści” pod przewodnictwem wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera? „Denn heute da hort uns Deutschland, und Morgen die Ganze Welt”.
Stanisław Michalkiewicz