Koronowirus znów jest na ustach wszystkich, a to między innymi za sprawą demolki, jaką zrobił na giełdach i włoskiej „kwarantanny”
Piszę to słowo w cudzysłowie, bo można sobie obecnie porównać kwarantannę włoską z chińską. Ta włoska jest taka „nasza”, swojska; kuzyn, kuzyna uprzedził, że zamkną miasto, ten zadzwonił do swoich dwóch kochanek… Studenci ruszyli do pociągów…
Słowem państwo sobie, a w ogóle to „ważne to je, co je moje”…
W Chinach jest inaczej, społeczeństwo zdyscyplinowane i zmobilizowane, ludzie w Wuhan pozamykani w wieżowcach wykrzykiwali o określonej porze podtrzymujące na duchu hasła. Tam liczy się grupa, interes narodowy, a nie jednostka.
Przykład, który utkwił mi w pamięci to w jaki sposób poradzono sobie z pewnym niedoszłym samobójcą w Chinach, który blokował most i zatrzymywał tysiące ludzi wracających do domu z pracy siedząc na przęśle nad jezdnią. Przybyła policja, była straż pożarna, wreszcie jakiś Chińczyk wysiadł z samochodu… W naszych kręgach kulturowych byłby to człowiek, może psycholog, może policyjny negocjator, który namawiałby owego samobójcę do zaniechania desperackiego czynu i zejścia na dół. Tymczasem, gdy ów chiński „negocjator” znalazł się blisko desperata, chwycił go mocno za nogawkę i zrzucił z mostu… Przecież chciał się zabić, po co więc utrudniać innym życie, trzask, prask i po krzyku.
Jednostka zerem, liczą się miliony.
Jakiś czas temu zasubskrybowałem kanał youtubowy Damiana Chena, Polaka od 11 lat mieszkającego w Państwie Środka. Damian Chen opowiadał o swojej kwarantannie. Jego rodzina była jej poddawana chociaż nie mieszkali w najbardziej zagrożonej prowincji.
Jakże dyscyplina społeczna Chinczyków różna jest od naszej. Pan Chen demonstrował, co robi wchodząc do domu – a było to już po odbyciu przymusowej izolacji i otrzymaniu przepustki na wyjścia do sklepu – że zrzuca ubranie, bierze prysznic, ubranie natychmiast pierze, zakupy wkłada pod prysznic, wszystko dezynfekuje płynem. Spryskuje również samochód, nie dotyka guzików w windzie, nie dotyka klamek, poręczy itd, itp.
Czy coś takiego byłoby do pomyślenia w Stanach Zjednoczonych przy udziale całego społeczeństwa? Jest to pytanie retoryczne.
I to pokazuje kto wygra w momencie, kiedy potrzebna będzie mobilizacja społeczna, zdyscyplinowanie, kiedy zagrożona będzie sieć kontaktów i pokój społeczny.
Pomijam to czym jest wirus i jak jest groźny, ale Chiny pokazały, że są w stanie otorbić ognisko choroby i uratować resztę organizmu.
U nas, na Zachodzie coś takiego jest praktycznie nie do przeprowadzenia, bez wprowadzenia jakiejś formy terroru, a wprowadzenie terroru w Stanach Zjednoczonych oznaczałoby podział kraju i wojnę domową. Podobnie na obszarach kanadyjskich.
Jeżeli można mówić o zwycięzcach i pokonanych przez koronawirus to niestety Chińczycy wygrywają w pięknym stylu.
Pokazują, że ich kierownicy polityczni, administracja i wojsko są w stanie poradzić sobie z taką sytuacją; są w stanie ograniczyć rozmiary nieszczęścia.
Tymczasem nasz wielki hegemon stąpa, jak dziecko we mgle, poszatkowany system opieki medycznej nie działa, bo nie ma jednolitej opieki; warto dodać, że pomoc dla ofiar koronawirusa w Chinach jest i była bezpłatna.
Tak na dobrą sprawę nie wiadomo ile osób w USA jest obecnie zarażonych, ile z nich przeszło chorobę, ile i gdzie ją rozniosło. Dlatego paradoksalnie Chiny poddają obecnie kwarantannie ludzi przyjeżdżających z Zachodu; z krajów, gdzie jeszcze niedawno – jak w Kanadzie – lekceważono przypadki chorych przybywających z Chin.
Pamiętam, jak to w Kanadzie uczulano byśmy nie byli rasistami i nie widzieli koronawirusa w każdej osobie przylatującej z Chin, bo choroba roznosi się tylko w jednej prowincji…
Chińczycy naszą politpoprawność mają w nosie.
Chińskie doświadczenia najwyraźniej wzięli sobie do serca Żydzi, którzy zamknęli granice Izraela i objęli kwarantanną wszystkich przyjezdnych.
Zachód jako tako radzi sobie, jeśli lecimy na automacie, jednak z chwilą konieczności przejścia na ręczne sterowanie mamy wielki problem ze znalezieniem kapitana.
Ci, którzy kręcą się po kokpicie zaczynają dopiero sprawdzać czeklisty.
Andrzej Kumor