Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie przyćmić epidemii zbrodniczego koronawirusa, ale okazało się, że namiętności polityczne są jednak silniejsze. Zwrócili na to uwagę jeszcze starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali… – i tak dalej – mówiąc, że „dum spiro spero”, co się wykłada, że póki oddycham – nam nadzieję. A na co można mieć nadzieję w czasie epidemii zbrodniczego koronawirusa?
Zwykli obywatele mają nadzieję, że zbrodniczy koronawirus jakoś ich szczęśliwie ominie, ale oprócz zwykłych obywateli są też obywatele niezwykli, to znaczy – Umiłowani Przywódcy.
Im też przyświeca nadzieja, że kiedyś się odkują i też będą mogli „umoczyć pysk w melasie” – co jest nieodłącznie związane z piastowaniem publicznych stanowisk. Zwrócił na to uwagę pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki, pisząc we „Wstępie do bajek”, że „był minister rzetelny – o sobie nie myślał”, a nawet Kukuniek, który, jeszcze jako prezydent, postanowił zwołać naradę na temat, jakby tu się wydobyć z biedy. W czynie społecznym doradzałem, by zaprosić ludzi, którzy z biedy już się wydobyli, bo taki, co jeszcze tego nie potrafił zrobić, niczego ciekawego nam nie powie. A konkretnie kogo? A konkretnie Umiłowanych Przywódców – bo tak jakoś się składa, że wydobycie się z biedy zawsze zbiegało się z piastowaniem jakichś stanowisk publicznych. „Taka, panie, kombinacja” – jak mawiał poeta Antoni Lange („A więc nie lubi pani mych rymów zbyt prostych…?”).
Wspominam o tym również dlatego, że już wtedy zgłosiłem projekt racjonalizatorski – skoro tak jakoś się układa – by każdy obywatel piastował jakąś funkcję publiczną przynajmniej przez pół roku. Jeśli w tym czasie nie potrafi wydobyć się z biedy, to nic mu nie pomoże.
Ten projekt racjonalizatorski może być jak znalazł w momencie, gdy po szczęśliwym rozmrażaniu gospodarki zaczniemy wydobywać się z biedy spowodowanej jej uprzednim zamrożeniem przez Umiłowanych Przywódców. Nawiasem mówiąc, to zamrożenie chyba nie było konieczne. Tak w każdym razie sugeruje ordynatora oddziału zakaźnego szpitala w Dąbrowie Tarnowskiej, pan dr Zbigniew Martyka. Twierdzi on, że nie ma żadnej „pandemii”, że koronawirusem zaraziła się prawdopodobnie większość ludzi z tym, że przeważnie przebiega ono bezobjawowo, więc restrykcje są niekonieczne, a już zwłaszcza – obowiązkowe noszenie kagańców, pieszczotliwie nazywanych „maseczkami”.
Pan doktor twierdzi, że nie tylko nie chronią one przed niczym, ale w dodatku są szkodliwe, bo na wilgotnej ich powierzchni zbierają się bakcyle wielkie jak chrabąszcze – na dowód czego przypomina identyczną opinię, wygłoszoną w lutym przez pana ministra Szumowskiego, który od 16 kwietnia obowiązek ten jednak wprowadził.
Co się stało, że szkodliwa, a nawet niebezpieczna „maseczka”, w ciągu dwóch miesięcy awansowała do rangi najważniejszej zapory przed koronawirusem – tajemnica to wielka, ale pewne światło rzuca na nią okoliczność, że cena owych „maseczek” waha się od trzech do nawet 20 złotych za sztukę, podczas gdy prawdopodobny koszt wytworzenia, z pewnością nie nie przekracza złotówki.
Dopóki nie było obowiązku zakładania sobie kagańca, dopóty nie był to taki złoty interes. Skoro jednak pan minister („o sobie nie myślał”) taki rozkaz wydał, no to żyć, nie umierać! Więc gdyby tak każdy, chociaż na pół roku, został ministrem, a przynajmniej posłem, to nie tylko rozmrozilibyśmy gospodarkę w „try miga”, ale ogólny poziom zamożności podniósłby się jeszcze bardziej, niż dzięki programowi „500-plus”, który w obecności pani Beaty Szydło solennie obiecał utrzymać pan prezydent Andrzej Duda.
Ale nie to przyćmiło epidemię zbrodniczego koronawirusa, tylko polityka, w ramach której buzują rozmaite nadzieje Umiłowanych Przywódców. Z grubsza można podzielić je na dwie grupy: w przypadku obozu „dobrej zmiany” chodzi o nadzieję utrzymania władzy – również dzięki przeforsowaniu wyboru pana prezydenta Andrzeja Dudy na następną kadencję, podczas gdy z przypadku obozu zdrady i zaprzaństwa chodzi oczywiście o wysadzenie w powietrze Naczelnika Państwa oraz wiernych jego pretorianów. Obóz zdrady i zaprzaństwa próbował z powodzeniem wciągać w kopanie dołków pod Naczelnikiem Państwa różne instytucje Unii Europejskiej i samego Donalda Tuska, który nie szczędzi gorzkich słów Węgrom i Polsce, ale – podobnie jak „Chińcyki” w „Weselu” Wyspiańskiego – Naczelnik trzymał się mocno. Zresztą nie tylko z Unii Europejskiej pod jego adresem sypią się słowa krytyki, ale również ze strony pani Żorżety Mosbacherowej, która – jak się okazało – nie jest żadnym ambasadorem Stanów Zjednoczonych, tylko ambasadorem firmy Discovery Communications, której prezesem jest znakomicie ukorzeniony pan David Zaslaw, a która m.in. jest właścicielką nierządnej stacji telewizyjnej TVN w Warszawie. Pani Żorżeta już po raz drugi ofuknęła tubylców za krytykowanie tej stacji, więc nie może to być przypadek. Takie rzeczy zdarzały się i w przeszłości, kiedy to Kompania Wschodnio-Indyjska utrzymywała w obcych krajach swoich ambasadorów, więc dlaczego nie Discovery Communications?
Wróćmy jednak do operacji wysadzania w powietrze Naczelnika Państwa. Zgodnie ze wskazówką Archimedesa, który buńczucznie twierdził, że byle tylko dać mu punkt oparcia, to jest w stanie podnieść Ziemię, ścisłe kierownictwo obozu zdrady i zaprzaństwa w osobie Wielce Czcigodnego posła Pupki, związało swoje nadzieje z osobą pobożnego posła Jarosława Gowina sądząc, że to on będzie dźwignią, przy pomocy której obóz zdrady i zaprzaństwa viribus unitis wreszcie wysadzi Naczelnika Państwa z siodła. Kombinacja jest taka: obóz zdrady i zaprzaństwa kompromisowo zgodzi się na odroczenie wyborów prezydenckich o rok – byle tylko uniknąć wyborów majowych – oczywiście z troski o „zdrowie Polaków”. Najwyraźniej ścisłe kierownictwo obozu zdrady i zaprzaństwa w osobie Wielce Czcigodnego posła Pupki liczy na to, że za rok posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska wygra te wybory w cuglach, chociaż prawdę mówiąc, nie bardzo wiadomo dlaczego, skoro wtedy będzie tylko starsza o rok? A co miałby z tego pobożny poseł Gowin? Jeśli posłużyłby za dźwignię do wysadzenia z siodła Naczelnika Państwa, to w nagrodę zostałby premierem nowego rządu – o czym wspominał znany z uporu pan Bogdan Borusewicz.
Osoby nie znające pana Borusewicza bliżej sądzą, że ma on silny charakter, podczas gdy tak naprawdę, jest tylko uparty – co zresztą skrupulatnie wykorzystują różni intryganci i kręcą upartym panem Borusewiczem, jak chcą. Wszystko to jednak widłami na wodzie pisane, bo ani pan Władysław Kosiniak-Kamysz, którego gorący oddech czuje na plecach posągowa pani Małgorzata, nie widzi powodu, by poświęcać dla niej swoje własne nadzieje, a przywódca tubylczych sodomitów, pan Biedroń otwarcie demaskuje pobożnego posła Gowina jako narzędzie w rękach będącego wirtuozem intrygi Naczelnika Państwa.
W tej sytuacji wszystko wskazuje na to, iż główna polityczna bitwa sezonu wiosennego będzie rozgrywała się na salach sądowych. W przeczuciu takiej możliwości pani Małgorzata Gersdorf, pod pretekstem epidemii, postanowiła nie zwoływać Zgromadzenia Ogólnego Sądu Najwyższego, które przedstawiłoby panu prezydentowi kilka kandydatur, spośród których wręczyłby on nominację na Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego jakiemuś swemu faworytowi. W tej sytuacji ta prerogatywa pana prezydenta może zawisnąć w próżni, chyba że na wysokości zadania stanie Trybunał Konstytucyjny i wymyśli jakiś kruczek stwarzający pozory legalności dla mianowania jakiegoś sędziego SN na Pierwszego Prezesa w miejsce pani Małgorzaty Gersdorf, której 6-letnia kadencja właśnie się kończy. Toteż Trybunał Konstytucyjny niezwykle się ożywił i nie tylko uznał uchwałę trzech połączonych izb Sądu Najwyższego podważającą prawomocność istnienia Izby Dyscyplinarnej SN, za sprzeczną z konstytucją, ale w dodatku uznał, że SN nie ma prawa podważać prezydenckiej prerogatywy powoływania sędziów. Nie jest tedy wykluczone, że jeśli ta przepychanka się przeciągnie, to Sąd Najwyższy podważy ważność wyborów prezydenckich – oczywiście gdyby wygrał je pan prezydent Duda – bo jak wygrałby kto inny, to SN w podskokach, by te wybory zatwierdził – a jednocześnie Trybunał Konstytucyjny oskarży SN o próbę zamachu stanu – chociaż to nie jest do końca pewne, bo sędziowie Trybunału Konstytucyjnego mianowani jeszcze za rządów obozu zdrady i zaprzaństwa, dochowują wierności swoim mocodawcom i smarują „zdania odrębne” do każdego orzeczenia TK, z czego musi szalenie cieszyć się Nasza Złota Pani, która w marcu 2017 roku właśnie w celu wywołania chaosu w naszym bantustanie, proklamując walkę o praworządność. W tej sytuacji nic dziwnego, że zainteresowanie epidemią zbrodniczego koronawirusa schodzi na plan dalszy – no bo ileż można ekscytować się zjawiskiem, które przez dwa miesiące zdążyło się już opatrzyć, a nawet znudzić?
Stanisław Michalkiewicz