“A gdyby spotkanie z Afryką potraktować jako szansę?
Szansę na odnalezienie głęboko zakorzenionego, pierwotnego „ja” oraz zapomnianych, uniwersalnych wartości? ” „…
(Alberto Moravia, jeden z najwybitniejszych włoskich prozaików XX wieku, wielki miłośnik Afryki)
Moje zainteresowanie Afryką pojawiło się już w latach nastoletnich. Moja afrykańska przygoda zaczęła się od kilku przeczytanych książek, potem obejrzanych filmów, bo kto z mojego bynajmniej pokolenia nie pamięta “ W pustyni i w puszczy “ Henryka Sienkiewicza? Ja przeczytałam jednym prawie tchem „Pożegnanie z Afryka” Karen Blixen, podobnie „Ucieczka do Afryki” Mirosława Żuławskiego, który był polskim dyplomatą w Senegalu, notabene ojciec znanego polskiego reżysera Andrzeja Żuławskiego.
W pamięci utkwiły mi fragmenty opisujące afrykańskie niebo. I jak tylko wylądowaliśmy w Afryce, pierwsze co zrobiłam po wyjściu z samolotu- spojrzałam wysoko w niebo. Było mocno rozjaśnione mocno błyszczącymi gwiazdami i szerokim uśmiechem jasnego księżyca. Inne książki, jakie pozostały mi przez lata w pamięci to „Jadro ciemności” Josepha Conrada oraz ‘Świat się rozpada” nigeryjskiego noblisty Chinuy Achebe. Potem los jakoś tak mną pokierował, że poznałam Alberto, mojego męża, z pochodzenia Afrykańczyka o portugalskich korzeniach zaraz po dostaniu się na studia uniwersyteckie w Łodzi.
Alberto przyjechał z Portugalii do Polski na stypendium naukowe dla obywateli Gwinei Bissau, został przyjęty na medycynę, ale zanim rozpoczął naukę na Akademii Medycznej w Lublinie, przez rok uczył się języka polskiego w Studium Językowym w Łodzi. Ja w Łodzi się urodziłam i wychowałam. I tak życie nas odnalazło i połączyło.
Podróż do Gwinei Bissau (Afryka Zachodnia) planowałam już od lat. Wcześniej poznałam jedynie Afrykę Północną (Maroko). Ciągle coś jednak stawało mi na drodze, a to sprawy zawodowe, rodzinne, a najczęściej niestabilna sytuacja polityczna i wojny domowe w Gwinei. Perturbacje polityczne trwają do dziś niestety z krótkimi przerwami, w Gwinei pomimo krótkiego pobytu, doświadczyłam polityczny zamach stanu i zaraz po wyborach prezydenckich.
W zeszłym roku postanowiłam, że nie mogę dłużej czekać, bo znów podróż przesunęła się o rok. Postanowiłam, że z wielu powodów, to jest ten moment, i że po prostu muszę polecieć. Nie ma odwołania. Alberto znał tak dobrze Polskę, mieszkał w Polsce 10 lat, a ja nawet jeszcze nie widziałam miejsca, gdzie się urodził. Byłam już w pełni gotowa na tę egzotyczną podróż i postanowiłam, żeby nie wiem co, nie przełożę terminu. Alberto dostał ultimatum, nie ma już odkładania, jeśli nie lecimy razem, ja lecę sama. Mam w Gwinei przyjaciół, mówiących po polsku, których poznałam w czasie studiów. Spotkałam się z nimi w czasie mojej wizyty w Bissau. Znam też trochę portugalski, jest tam dużo rodziny, dam sobie tam sama radę. No i stało się, plany zostały zrealizowane.
15 lutego wylądowaliśmy w Bissau.
O Gwinei Bissau mało kto wie.
Jest to malutki kraj na Wybrzeżu Zachodnim Afryki, nad Atlantykiem. Ludzie zazwyczaj mylą nazwę i miejsce z inną Gwinea (Papua-Nowa Gwinea), która znajduje się w zupełnie innym zakątku świata, na Oceanii, blisko Australii.
Na świecie znajdują się cztery kraje o nazwie Gwinea…. trzy w Afryce i Papua-Nowa Gwinea, którą właśnie wymieniłam.
Ja opiszę Wam podróż do Gwinei Bissau, kiedyś nazywana Gwinea Portugalską. Graniczy ona z Senegalem i Gwineą Conacry ( Francuska). Do Gwinei Bissau należą również liczne przepiękne, przybrzeżne wyspy, z których największe skupione to Archipelag Bijagos, do którego także dotarłam i o którym napiszę w następnych odcinkach.
Afryka nadal wzbudza duże zainteresowanie, ale nie jest tak naprawdę powszechnie znana. Afryka budzi też w pewnym sensie “lęk”. Niestety medialne przekazy są zazwyczaj negatywne i nie ukazują obiektywnego obrazu tego kontynentu. Ten złocony żarem słonecznym kontynent skrywa nadal wiele tajemnic. Warto poznać historię Afryki, która jest wielobarwna, ale niestety także obficie splamioną krwią, i chociażby przesmutnym okresem handlu niewolnikami.
Afryka wiele przeszła i dalej musi się zmagać z mnóstwem problemów: bieda, choroby, wojny… Czarny kontynent jest bardzo zróżnicowany, ekonomicznie, etnicznie, lingwistycznie, przyrodniczo itp. Moim zdaniem jest to jednak miejsce niesamowicie fascynujące i choć trudno tak naprawdę opisać to wszystko, postaram się Wam choć trochę o Afryce opowiedzieć. Alberto mi powiedział, że odwiedzając Afrykę zobaczę wiele smutnych rzeczy, ale także wiele pięknych i radosnych.
I tak też się stało.
Zanim jednak opowiem Wam dokładniej o mojej afrykańskiej odysei, chciałabym trochę spojrzeć wstecz na historię kraju. Jest ona dość ciekawa.
Gwinea Bissau od XIII do XV wieku znajdowała się w obrębie tak zwanego Imperium Mali (obecnie kraj afrykański).
Imperium zostało założone przez Sundiatę Keitę, afrykańskiego króla i słynęło z bogactwa i hojności. Na jego terytorium koncentrowały się szlaki handlowe łączące Afrykę północną z krajami subsaharyjskimi. Imperium Mali miało olbrzymi wpływ na kulturę zachodniej Afryki pozwalając na rozpowszechnienie języka (Mandingo) Jednak wojny z graniczącym i nieistniejącym już państwem Songhaj oraz Marokiem (koniec XVI) kompletnie zniszczyły imperium.
Od połowy XV wieku miała już miejsce ekspansja Portugalczyków. W 1687 roku kolonialiści utworzyli portowe miasto Bissau stanowiące ufortyfikowaną placówkę handlową. To właśnie w Bissau spędziłam najwięcej czasu.
Do XIX wieku Gwinea Bissau stanowiła miejsce handlu niewolnikami (po jego zakazie proceder był kontynuowany nielegalnie). W 1886 roku w wyniku porozumienia pomiędzy Francją a Portugalią znaczna część terytorium Gwinei Portugalskiej przypadła Francuzom. W 1963 roku wybuchła wojna o niepodległość Gwinei Bissau. W 1973 większość obszarów kraju ogłosiła suwerenność. W 1974 roku Portugalia wycofała swoje wojska z kraju i uznała niepodległość republiki.
Gwinea Bissau należy do kręgu najbiedniejszych państw świata. Może dlatego jest to jeszcze miejsce, gdzie drapieżnie nie wkracza kultura masową-globalizacja, komercjalizacja, naśladownictwo „zachodniego świata”, które można już za bardzo odczuć w innych krajach Afryki. Oczywiście Internet, telefony komórkowe, emigracja i wpływ emigrantów na kraj na pewno ma duży wpływ na to, że kraj w jakiejś części należy do tego zglobalizowanego, coraz bardziej jednolitego pod wieloma względami świata, ale jest jakby jeszcze trochę od tego w oddali. Można bowiem nadal zachłysnąć się tam afrykańską autentycznością, kawałkiem prawdziwego Czarnego Lądu.
Językiem urzędowym w Gwinei jest portugalski, ale w powszechnym użyciu dominują języki plemienne oraz język kreolski, pozwalający porozumieć się ze sobą Afrykańczykom z różnych plemion. W przeciwieństwie do innych byłych zamorskich posiadłości portugalskich, takich jak Angola czy Mozambik, tylko cześć społeczeństwa potrafi biegle mówić po portugalsku. Nie każdy ma możliwość uczęszczania do szkoły. Portugalskiego Gwinejczycy uczą się dopiero w szkole. Kreolski ma dużo słów podobnych do portugalskiego, ułatwia to porozumiewanie się z Gwinejczykami, I tymi, którzy portugalskiego nie znają. Jest to jakby łamany portugalski, ze sporą naleciałością słów języków lokalnych.
Młodzież, zwłaszcza w miastach, nie chce uczyć się teraz języków plemiennych, więc niektórym grozi w dużej mierze wyginięcie. Tym bardziej że wiele jest tylko przekazywanych ustnie.
Przysłuchując się rozmowie Gwinejczyków, słyszy się często jednocześnie trzy języki-portugalski, kreolski i któryś plemienny. cdn
Izabela Embalo