Podczas, gdy cały świat panikuje w związku z koronawirusem i zamraża gospodarki oraz funkcjonowanie społeczeństwa, na Białorusi życie toczy się normalnie. Nie ma lockdownu, nie zamknięto granic, szkoły i zakłady pracy funkcjonują normalnie, nie odwołano imprez masowych i nie było żadnej przerwy w rozgrywkach ligi piłkarskiej.
Nie ma społecznego dystansowania, ani nakazu zakrywania nosa i ust. Nie ma też masowych zgonów, którymi straszy się ludzi na całym świecie. Według oficjalnych danych do 4 maja na Białorusi potwierdzono ponad 18 tys. przypadków zarażenia koronawirusem, dziennie przybywa kilkaset nowych przypadków, zmarło 107 osób. Co ważne, Białoruś wykonuje obecnie dwa razy więcej testów niż Polska (22 tys. na 1 mln mieszkańców).
Postępowanie prezydenta Aleksandra Łukaszenki, który nie uległ koronawirusowej histerii, nie podoba się Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i ONZ. Na początku kwietnia eksperci WHO przebywali z czterodniową wizytą na Białorusi. – Rekomendujemy wzmocnienie działań na rzecz dystansu społecznego, zakaz imprez masowych, zapewnienie kwarantanny osób chorych i mających z nimi kontakt – oświadczył podczas konferencji prasowej w Mińsku kierujący misją ekspertów WHO Patrick O’Connor. Pod koniec kwietnia ambasador ONZ na Białorusi, Joanna Kazana-Wiśniowiecka, wezwała Łukaszenkę do stosowania się do wytycznych WHO.
Co na to Łukaszenka? – Podtrzymuję przekonanie, że nie powinniśmy zamykać niczego. Że powinniśmy pracować. Jak można zamknąć kraj i przestać pracować w trakcie zasiewów? Jeśli nie posiejesz, nie będziesz miał później co jeść – powiedział składając wielkanocne życzenia w jednej z mińskich cerkwi.
Pomimo nacisków i grożenia palcem prezydent Białorusi nie zamierza słuchać WHO i ONZ. Nie będzie lockdownu, a 9 maja odbędzie się defilada z okazji 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej.
– Nie możemy odwołać defilady. Po prostu nie możemy. Długo nad tym myślałem. To emocjonalna, bardzo ideologiczna sprawa – stwierdził Łukaszenka podczas narady nad sytuacją kraju. – Co powiedzą ludzie? Możliwe, że nie od razu, ale następnego dnia powiedzą, że przestraszyliśmy się. Nie należy nikogo ciągnąć na defiladę, ale tysiące ludzi oczekują jej i chcą przyjść – oświadczył.
pap