Do wszystkiego można przywyknąć, toteż nic dziwnego, że po trzech miesiącach od ogłoszenia w naszym nieszczęśliwym kraju epidemii zbrodniczego koronawirusa, obywatele czują się już nią znużeni i tracą zainteresowanie rewelacjami, jakich nie skąpią im niezależne media głównego nurtu. Celuje w tym oczywiście telewizja rządowa, a z drugiej strony kroku dotrzymuje jej telewizja nierządna, czyli TVN, która – chociaż oczywiście temu zaprzecza – jest telewizyjną ekspozyturą obozu zdrady i zaprzaństwa. Toteż chlusta z niej, na podobieństwo popularnej w Warszawie gazowanej trzaskowianki, strumień niezadowolenia, którego przyczyną jest oczywiście ekipa dobrej zmiany. Nie tylko odpowiada ona za rozprzestrzenianie się epidemii, ale również – za gospodarcze skutki przyjętego sposobu walki ze zbrodniczym koronawirusem. W każdej propagandzie, podobnie jak w bajce, musi być ziarenko prawdy, więc co do tych skutków, to rzeczywiście – rząd od odpowiedzialności uchylić się nie może, natomiast inne oskarżenia wydają się być produktem wyobraźni tamtejszych gwiazd: zatroskanej pani red. Justyny Pochanke i posągowej pani red. Anity Werner, nie mówiąc już o panach płci męskiej. Kiedy tak jeden z drugim obywatel nasłucha się i napatrzy na te wszystkie okropności, to mógłby popaść w nieuleczalną depresję, gdyby nie to, że zaraz po “Faktach” w służbie obozu zdrady i zaprzaństwa może przejść na kanał telewizji rządowej, która aż po dziurki w nosie tryska urzędowym optymizmem: jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – oczywiście dzięki zbiorowej mądrości partii i rządu – w związku z czym nawet komunikaty o postępach epidemii wyglądają radośnie – w czym utwierdzają widzów pogodne twarze pani red. Danuty Holeckiej i innych funkcjonariuszy. Co prawda ani z jednej ani z drugiej stacji nie bardzo można się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju, nie mówiąc już o tym, co dzieje się na świecie, no ale to jest ten wyższy poziom dziennikarstwa, które porzuciło już etap prymitywnego podawania informacji, na rzecz obdarzania swoich odbiorców samym komentarzem w postaci czystej.
A wszystko to jest – ma się rozumieć – podporządkowane walce, jaką toczą ze sobą obydwa antagonistyczne obozy: obóz zdrady i zaprzaństwa, jak przystało na ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego, pracuje nad odbudowaniem w naszym bantustanie wpływów niemieckich, podczas gdy obóz dobrej zmiany, jak przystało na ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, pracuje nad ugruntowaniem wpływów amerykańskich. Niezależnie od tego walczą one o dostęp do zasobów państwa, dzięki któremu wielu naszych Umiłowanych Przywódców mogło w przeszłości, a i teraz też, kłaść ekonomiczne fundamenty pod stare rodziny. Nic więc dziwnego, że “Gazeta Wyborcza” wierci dziurę w brzuchu panu ministrowi Szumowskiemu już nie tyle nawet z powodu maseczek, od których wszystko się zaczęło, tylko z powodu subwencji rządowych dla rodzinnej firmy familii Szumowskich, które rzeczywiście szły w grube miliony. Najwyraźniej redakcyjny Judenrat “Gazety Wyborczej” nie może przeboleć utraty alimentów w postaci reklam zamieszczanych przez spółki Skarbu Państwa. Wydają one na ten cel mniej więcej 4 miliardy złotych rocznie i za rządów obozu zdrady i zaprzaństwa znaczna część tej sumy zasilała żydowską gazetę dla Polaków, podczas gdy teraz – telewizję rządową i imperium medialne pana red. Tomasza Sakiewicza, z “Gazetą Polską” na czele. Subwencje “reklamowe” dla “Gazety Wyborczej” w porównaniu do poziomu z roku 2015, spadły do zaledwie 4 procent ówczesnych wielkości. Toteż o ile żydowska gazeta dla Polaków, w ramach budowania propagandowego tła dla operacji rabowania Polski pod pretekstem tzw. “żydowskich roszczeń”, uwija się wokół znajdowania coraz to nowych, wstrząsających przykładów polskich zbrodni na Żydach i nieubłaganym palcem dźga mniej wartościowy naród tubylczy w chore z rasowej nienawiści oczy, o tyle media kontrolowane przez pana red. Sakiewicza, no i oczywiście – rządowa telewizja – nie ustają w tropieniu ruskich agentów, zwłaszcza w środowiskach potencjalnie zagrażających politycznemu monopolowi Naczelnika Państwa na reprezentowanie prawicy.
Kiedy więc panowie bracia Sekielscy nakręcili kolejny odcinek serialu o pedofilii wśród duchowieństwa, rządowa telewizja, w ramach – jak to ujawnił pan prezes Jacek Kurski – “pojedynku na filmy” – w czasie największej oglądalności puściła film nakręcony przez pana Sylwestra Latkowskiego o “kurwidołku” w Sopocie, będącym, prawdziwą hodowlą młodocianych prostytutek, niekiedy korzystających z tak zwanego “sponsoringu”, za którym i w innych miastach uganiają się całe gromady tak zwanych “galerianek”, z których część wchłania następnie przemysł rozrywkowy. Otóż, w sopockim “kurwidołku”, patetycznie nazwanym “Zatoką Sztuki”, podobno dochodziło do pedofilii, a główną atrakcją filmu pana Latkowskiego były wizerunki tak zwanych “celebrytów”, czyli pracowników przemysłu rozrywkowego, którzy nie tylko często tam bywali, ale i wspierali jego ścisłe kierownictwo w kłopotach. “Celebryci” ma się rozumieć, zapłonęli świętym oburzeniem na takie świętokradztwo i odgrażają się, że pana Latkowskiego sprocesują do nitki. Jak tam będzie, tak tam będzie – ale, że nieźle zarobi na tym palestra – to rzecz pewna, bo na biednych przecież nie trafiło, a druga taka okazja – kto wie, kiedy się trafi?.
W ten oto sposób doszliśmy do Sądu Najwyższego, który – po “licznych uchybieniach proceduralnych”, jakie tamtejsze stronnictwo “starych sędziów”, co to “jeszcze samego znali Stalina”, nieubłaganym palcem wytyka stronnictwu “sędziów nowych”, to, znaczy – mianowanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa, utworzoną już za rządów obozu dobrej zmiany – wreszcie uporał się z zadaniem rekomendowania panu prezydentowi Dudzie 5 kandydatków na Pierwszego Prezesa, spośród których nominację na to stanowisko wręczył on pani Małgorzacie Manowskiej. Na takie dictum stronnictwo “starych sędziów”, co to “samego jeszcze znali Stalina” i ich stronnicy spoza Sądu Ostatecznego, zawrzało gniewem, podnosząc, zarzut, jakoby “wytworzyła się praktyka” iż prezydent mianuje Pierwszym Prezesem kandydata, który uzyskał najwięcej głosów podczas zgromadzenia ogólnego sędziów SN. Najwięcej głosów zaś uzyskał pan Włodzimierz Wróbel. Sęk w tym, że konstytucja nic o takiej “praktyce” nie wspomina, przyznając prezydentowi swobodę mianowania swego faworyta. Szkoda, że wśród rekomendowanych kandydatów nie znalazła się pani Małgorzata Gersdorf, bo wtedy stronnictwo “starych sędziów”, co to – i tak dalej – mogłoby walczyć o swoje przy pomocy sloganu podobnego do wymyślonego przez niemiecką CDU podczas rywalizacji Helmuta Kohla z Helmutem Schmidtem z SPD – “nasz Helmut jest lepszy!” Można by ten slogan strawestować w postaci: “nasza Małgorzata jest lepsza!” – a jego zaletą było to, że mogłyby z niego korzystać obydwa rozżarte sędziowskie stronnictwa polityczne. Nie wiem, czy z tego, czy też z jakiegoś jeszcze innego, sekretnego powodu, odezwał się Kukuniek, nazywając pana prezydenta “skurwysynem”. Jeśli z powodu nominacji, to byłby to przykład irytacji bezinteresownej, bo przecież Kukuniek o stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego się nie ubiegał, a gdyby nawet się ubiegał, to przecież nie wiadomo, czy nawet w gronie “starych sędziów” dostałby chociaż jeden głos.
Ale i pan prezydent Duda też walczy o swoje, bo afera maseczkowa, podobnie jak – chociaż trudno w to uwierzyć – burza w szklance wody w trzecim programie Polskiego Radia, osłabiły jego notowania, które spadły poniżej 40 procent. W takiej sytuacji o wygranej w pierwszej turze trzeba by zapomnieć, no a w drugiej – na dwoje babka wróżyła, bo nie jest wykluczone, że w pierwszej turze pan prezydent Duda wycisnąłby wszystko, podczas gdy jego konkurent mógłby pozbierać jeśli nawet nie wszystkie, to sporo głosów zwolenników pozostałych kandydatów. Więc chociaż rządowa telewizja zapewnia, że pan prezydent – jakże by inaczej?! – zwycięży w drugiej turze “z każdym”, to gwoli pokazania, że jest prezydentem “wszystkich Polaków”, mianował on sędziego Michała Laskowskiego, jednego z najbardziej aktywnych aktywistów stronnictwa “starych sędziów”, co to – i tak dalej – prezesem Izby Karnej Sądu Najwyższego. Pan sędzia Laskowski twierdzi, że “jeszcze nie wie”, czy przyjmie tę godność z rąk prezydenta Dudy. A kiedy będzie wiedział? Myślę, że dopiero po rozmowie z kimś, od kogo jest najbardziej niezawisły, to chyba jasne?
Stanisław Michalkiewicz