Modlitwa, nadzieja oraz garść kalorii, usatysfakcjonują człowieka przyzwoitego. Bandytę zadowoli krew i dobra, złupione ofiarom. Natomiast tym, którzy uważają się za polityków…

Tym, którzy uważają się za polityków, nie wystarczą apanaże finansowe, pozycja wśród elit czy wysokie stanowiska, sytuujące ich władzę ponad czy nawet poza jakimkolwiek limitem. Tych kształtuje bezgraniczna hipokryzja owinięta w celofan kłamstw, szeleszczący słowami. Mało tego, bo między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca nie uprawia się polityki, a tylko zdobywa i utrzymuje władzę. Co z kolei wiąże się z nieustannym oszukiwaniem wspólnoty i jej okradaniem, pod osłoną zwrotów pierzastych w rodzaju “demokracja”, “wolny rynek”, “wola narodu” – i tak dalej, i tak dalej.

Czy to nie zaskakujące, że z dezynwolturą znamionującą naiwność zaiste dziecięcą, powierzamy tak zwanym politykom rozstrzyganie najistotniejszych kwestii dotyczących jakości naszego życia i naszych losów?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

DLA SIEBIE

I czy to nie dlatego ludzie przyzwoici odwracają się do świata plecami, w tym ci pokorni, chylący głowy w przekonaniu, że zaniechanie może im być poczytane za grzech ciężki?

“Tak zwanym politykom”, napisałem, zauważając przecież, jak bardzo ludzie ci pragną, dopominają się, żądają wprost, by politykami ich nazywać. “Jesteśmy politykami!” – gulgoczą, kipią, puszą się i krztuszą, i nadymają. Czy tam nadymają i wybrzuszają.

Racjonalna i zrozumiała postawa, albowiem nic lepiej od tego nazwania – polityk – nie legitymizuje ich łgarstw, ich oszustw, ich złodziejstwa, ich złej woli, ich niecnych czynów, ich egoizmu, ich hipokryzji, ich ordynarnego zaprzaństwa wreszcie, generalnie wszystkiego, cokolwiek dla zdobycia i utrzymania władzy uczynią, uznając w danym momencie za przydatne. Nie dla nas, jak utrzymują krotochwilnie zaiste, ale dla siebie.

 

Brylują w parlamencie, w administracji państwowej i samorządowej, w partyjnych gremiach decyzyjnych, w korpusie dyplomatycznym, w spółkach skarbu państwa, w państwowych instytucjach najrozmaitszych szczebli – wszędzie, dosłownie wszędzie. To im zawdzięczamy dzisiejszy zamęt w głowach Polaków. To dlatego Polacy bez zmrużenia powiek dokonują tak irracjonalnych wyborów. Jak gdyby nie odróżniali bieli od czerni, dobra od zła, a elementarnej przyzwoitości od nikczemności wręcz porażającej. Zbyt wielu rzeczywiście już nie odróżnia.

PIJANI IDEĄ

Współcześni politycy? Wolne żarty. Żadni z nich politycy. Polityk to człowiek wybrany przez wspólnotę w warunkach dostatecznej wiedzy, człowiek z bardzo twardymi cojones niezależnie od płci, który, powtarzam: roztropnie, troszczy się o dobro wspólne. Tymczasem nasi współcześni możnowładcy to raczej gromada spryciarzy i trutni, z pretensjami do władzy równie wielkimi jak niedostatki przyzwoitości. Mało tego, to także banda kulturowych marksistów. Eunuchów epistemicznych, zapijaczonych ideą unijną, nieprzytomnie zapatrzonych w manipulatoriadę autorstwa Berlina, Londynu, Moskwy, Waszyngtonu, wreszcie Tel Awiwu. Czy tam, prawda, Jerozolimy. Żeby już o Moskwie nie wspominać.

Tymczasem polityka, poza tym, że składa się z roztropnych działań na rzecz dobra wspólnego, dokładnie tym samym będąc, to jest identyczny jak każdy inny rodzaj ludzkiej działalności, weźmy rolnictwo czy eksplorację kosmosu. Krócej: podobnie jak wszystko, polityka również nie istnieje bez ludzi. To zaś jak polityka wygląda, wynika z postawy człowieka, zależy od jego kondycji moralnej. Przypomnę: życie to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem, w tym boju bezstronność jest iluzją, a deklaracja neutralności oszustwem. Jeszcze inaczej: z przyzwoitości nie sposób wykrzesać wojny czy handlu narkotykami, z nieprzyzwoitości zaś nie powstanie solidna autostrada. Tak działa świat.

METODA: WIEDZIEĆ

Ale jest coś jeszcze. Parafrazując Stanisława Ignacego: kiedy barany tłumaczą nam matematykę, możemy czuć rozbawienie. Gdy karaluchy rozprawiają przy nas o sztuce, pewnie będzie nam smutno. Groźnie i przerażająco zrobi się wówczas, nam i z nami, gdy wspólnota narodowa – od paru pokoleń demoralizowana aż po zwyrodnienie do poziomu całkowitej anomii, wspólnota tumaniona medialnie za pomocą techniki zwanej tresurą podtrzymującą, wspólnota ściśnięta za gardło i serce “pułapką średniego rozwoju”, czy tam dochodu, a to z powodu sztucznego utrzymywania prymatu ekonomi nad etyką – gdy taka wspólnota, powtarzam, do rządzenia państwem dopuści tak zwanych polityków. Wtedy robi się naprawdę strasznie – nam i z nami.

Zaiste, tresura medialna robi swoje. Inaczej: jeśli dostatecznie kompetentnie i odpowiednio długo pokazywać ludziom, czego chcą, to czego ci w końcu ludzie zechcą? Prawda? A jaki jest najważniejszy cel tresera? Sprowadzić tresowanego do poziomu nieświadomości ogłupienia. Wówczas stado idzie tam, gdzie powinno.

Jakaś rada na to? Owszem: wiedzieć. Franciszek Kucharczak: “To nie jest obojętne, komu pozwalam do siebie mówić i jakie treści wpuszczam do swojego umysłu. I nie jest obojętne, z kim wchodzę w dialog, choćby tylko myślowy. Po co mi trucizna od samego rana?”.

UKŁADANKA

Co prawda, odżegnywanie się od polityki wynikać może również ze świadomości faktu, iż zdajemy sobie sprawę z potocznego rozumienia terminu oraz kłamstw w tym zakresie, funkcjonujących w przestrzeni publicznej. Niemniej, powiem, bez względu na przyczyny i okoliczności, żadne przekonanie nie może oznaczać akceptacji dla tego rodzaju przeinaczeń. Więc.

Czemu więc nie poukładamy sobie spraw tak, jak chcielibyśmy, żeby były poukładane, a rzeczy na półkach, na których znalazłyby właściwe dla siebie miejsca? Dlaczego jesteśmy bierni politycznie jako wspólnota? Otóż są to kolejne do wymienienia skutki tresury medialnej podtrzymującej. Albowiem, by można było kształtować przestrzeń publiczną, nie oglądając się na przyzwoitość, najpierw należy ludziom przyzwoitym zohydzić działanie w tej przestrzeni. Zohydzono je na tyle skutecznie, że zwolnione miejsca zajęli tak zwani politycy – a kołowrotek kręci się przecież dalej. I nie miejmy złudzeń: kręci się na naszą zgubę. Warto zatem pamiętać: nawet jeśli nie chcemy interesować się tak zwaną polityką, tak zwana polityka interesować się nami nie przestanie. Mowy nie ma. Tak zwani politycy nie schylają się po byle średnią krajową. Trzeba im coraz więcej, więc i coraz więcej od nas żądają.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl