Wprawdzie niezależne media głównego nurtu codziennie informują o sytuacji spowodowanej przez zbrodniczego koronawirusa; ilu obywateli zachorowało ilu umarło, a ilu zostało cudownie wyleczonych, podobnie jak alarmują o pogodzie, ale w ostatnim tygodniu przed pierwszą turą wyborów prezydenckich mało kto zwraca na te rewelacje uwagę.

Zresztą, jak tu zwracać na to uwagę, skoro media rządowe twierdzą, że cudowne uzdrowienia są rezultatem jedynie słusznej polityki partii i rządu, które też przychylają nieba poszkodowanym wskutek wybryków nieszczęsnego klimatu, podczas gdy media nierządne podkreślają, że wzrost liczby zachorowań i zgonów jest rezultatem postępującej faszyzacji kraju pod przewodnictwem obozu dobrej zmiany, podobnie jak wybryki klimatu, który płacze nad losem naszego nieszczęśliwego kraju, od czego robią się podtopienia i powodzie.

Wreszcie  w miarę odmrażania gospodarki coraz mniej obywateli  przejmuje się zbrodniczym koronawirusem, coraz częściej dając posłuch fałszywym pogłoskom, że to wszystko pic na wodę, bo tak naprawdę chodzi o to, żeby ograbić ludzi na całym świecie i z wolności i z mienia, uzależnić ich ekonomicznie od rządów, zmusić do  wykupywania jakiegoś Scheissu, hucpiarsko nazwanego “szczepionkami” i tak dalej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zostało to oczywiście zauważone i zarówno media rządowe, jak i media nierządne, zaczynają zgodnie bić na alarm, co dodatkowo utwierdza obywateli w wierze w tamte fałszywe pogłoski. Wreszcie pan minister Szumowski zaczyna się odgrażać, że tylko patrzeć, jak nastąpi powrót epidemii. Wprawdzie nie mówi kiedy, ale i bez tego nietrudno się domyślić, że dopiero po wyborach prezydenckich, zwłaszcza, gdyby pan prezydent Andrzej Duda je przegrał. Wtedy taki powrót epidemii zostałby uznany za rodzaj kary Boskiej przez prorządowy poświęcony portal “Fronda”, który pewnie wezwałby w związku z tym do “szturmu modlitewnego”.

Nawiasem mówiąc, te “szturmy” najwyraźniej biorą się z przekonania, że im większa Liczba szturmujących, tym słuszniejsza ich Racja, przed którą musi ugiąć się również sam Majestat. Upatruję w tym przejaw demokratyzacji Kościoła katolickiego, w którym coraz silniej toruje sobie drogę rewolucja socjalistyczna, zmierzająca do zastąpienia Królestwa Niebieskiego Republiką Niebieską. Bo w republice – jak to w republice; każdy, niechby i największy Dygnitarz musi uważać na obywateli, podlizywać się im i im basować, bo inaczej diabli wiedzą, czym by się to wszystko mogło skończyć.

Mniejsza zresztą z tym, bo ważniejsza jest deklaracja pana ministra Szumowskiego, że chociaż epidemia wróci ze zdwojoną siłą, to gospodarka już zamrażana nie będzie.

Czy w takim razie potrzebne było tamto zamrażanie? Chyba raczej na pewno nie, bo chociaż pan premier Morawiecki ujawnił z dumą, że w ciągu 100 dni epidemii rząd wydał dodatkowo 100 miliardów złotych, czyli wydawał dodatkowo miliard złotych dziennie, to pan minister finansów Kościński bije na alarm, że najpóźniej w lipcu, a więc już po zakończeniu wyborów prezydenckich, trzeba będzie na gwałt nowelizować budżet.

To prawda – ale czyż nie byłoby dobrze wyjaśnić przedtem, kto i ile z tego miliarda dodatkowych złotych dziennie sobie wziął i gdzie to schował? Tego się chyba nigdy nie dowiemy, a tymczasem banki obniżają swoim klientom oprocentowanie depozytów do 1 procenta, a przecież nie jest to ostatnie słowo. Jak nastąpi nawrót epidemii, to kto wie – może klienci banków będą musieli im dopłacać? Na razie jednak coraz więcej obywateli nic sobie nie robi ze zbrodniczego koronawirusa, nie zakłada maseczek nawet wchodząc do sklepów i innych pomieszczeń zamkniętych, w związku z czym przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia wezwał, żeby takich klientów bez ceregieli wyrzucać w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów.

Wydaje się w związku z tym, że instynkt samozachowawczy, na który postawili pomysłodawcy epidemii, powoli przestaje działać, co szalenie niepokoi również Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ustami swego rzecznika, pana Stanisława Żaryna, napiętnowała ona piosenkarza, pana Kazimierza Staszewskiego, że “destabilizuje debatę publiczną”. Nie chodziło o piosenkę o dwojakich bólach, tylko o wywiad, jakiego pan Staszewski udzielił był “Najwyższemu Czasowi!”, w którym dał wyraz obawom, że pod pretekstem epidemii następuje proces likwidacji wolności obywatelskich. Innym wrogiem stabilizacji debaty publicznej została piosenkarka Edyta Górniak, za wypowiedź, że prędzej umrze, niż pozwoli wstrzyknąć sobie i swojemu synowi “szczepionkę” podejrzanego pochodzenia. Najwyraźniej albo ABW nie ma większych zmartwień, albo też zatrudnione tam drugie albo nawet trzecie, zdegenerowane pokolenie ubeckich dynastii, nie potrafi już niczego innego, jak rozsiewać podejrzenia o “destabilizację debaty publicznej”. Najwyraźniej tamtejsi ubowcy uważają, że w debacie publicznej dopuszczalne są tylko opinie zatwierdzone przez partię i rząd, a głosicielom opinii niezatwierdzonych urządza się sprawy operacyjnego rozpracowania, jak to miało miejsce w przypadku niżej podpisanego, któremu w 2012 roku ABW urządziła sprawę operacyjnego rozpracowania w ramach operacji “Menora”. Wtedy jeszcze pan Jonatan Daniels nie był wicekrólem naszego bantustanu, ale ubowniczkowie z ABW już coś tam wiedzieli i na wszelki wypadek chcieli się zasłużyć, a przy okazji i zarobić parę złotych – bo premie za wykrycie i udaremnienie straszliwego spisku, jaki miałem uknuć do spółki z panem prof. Jerzym Robertem Nowakiem i panem Waldemarem Łysiakiem, były chyba prawdziwe.

Tymczasem pan prezydent Andrzej Duda, ni z tego, ni z owego, został przez prezydenta Trumpa zaproszony na 24 czerwca do Białego Domu. Miejmy nadzieję, że Antifa go tam przepuści – oczywiście po wylegitymowaniu i reprymendzie za różne myślozbrodnie. Media rządowe z góry otrąbiły wielki sukces, jakby Polska została co najmniej przyłączona do Stanów Zjednoczonych, które przysłały tu 100-tysięczny kontyngent wojskowy – ale w samej Ameryce pojawiły się głosy sprzeciwu. Oto przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów nie szczędził gorzkich słów panu prezydentowi Dudzie, między innymi za “obrzydliwe, homofobiczne” wypowiedzi i domagał się od prezydenta Trumpa by prezydenta Dudę odprosił.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z krytyczną opinią pana Daniela Frieda z Departamentu Stanu. Pan Daniel Fried, z pierwszorzędnymi korzeniami, projektował do spółki z ówczesnym szefem KGB Władimirem Kriuczkowem transformację ustrojową w Polsce, a potem nawet ją nadzorował jako ambasador USA w Warszawie.

Okazuje się, że nadal się Polską interesuje, w czym nie ma nic dziwnego, bo przecież to właśnie z Departamentu Stanu ma wyjść do Kongresu raport, jak Polska ma zadośćuczynić żydowskim roszczeniom majątkowym.

Pan Daniel Fried jest ponadto “ekspertem” Rady Atlantyckiej, z której wypączkował pan Michał Kobosko, impresario kandydatury pana Hołowni, więc nic dziwnego, że kręcił nosem na zaproszenie pana prezydenta Dudy.

Właśnie po napisaniu tego felietonu wybieram się na pikietę przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Chodzi o dodanie panu prezydentowi Dudzie odwagi, by tym razem ośmielił się w rozmowie z prezydentem Trumpem poruszyć sprawę wspomnianych roszczeń i ustawy 447, bo prezydent Trump tym razem chyba pozwoli mu usiąść w swojej obecności.

                Stanisław Michalkiewicz