Szkolnictwo jest najważniejsze. Widać to dzisiaj po tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, ale widać również po niskim poziomie wiedzy i ogólnego rozgarnięcia wśród większości naszej kanadyjskiej młodzieży. Upolitycznienie szkolnictwa daje coraz gorszą jakość wiedzy. A zaczęło się wszystko w latach siedemdziesiątych kiedy tutaj, w Kanadzie, wielu psychologów uznało, że dzieci najlepiej uczą się, kiedy są kreatywne, kiedy same poszukują, słowem zachowują się niczym badacze na uniwersytetach. Problem tylko w tym że badacze mają warsztat; wiedzę, która pozwala im w sposób twórczy podchodzić do własnej ciekawości. Dzieci w szkole podstawowej tych narzędzi nie mają, a powinny je pozyskać, dlatego m.in. uczymy je tabliczki mnożenia.
Uznano również wtedy, że dzieci nie należy stresować – bo są przez to mniej twórcze – czyli jak najmniej testów i wymagania od siebie. Szkoły przestały też wymagać odpowiedniego poziomu wiedzy przy przechodzeniu z klasy do klasy; po prostu wszyscy są zapisywani do tej klasy, która odpowiada wiekowi, nikt na drugi rok nie zostaje.
To wszystko bardzo ładnie wygląda w teorii, w praktyce jednak teoria jest do bani i prowadzi do drastycznego obniżenia poziomu nauczania.
Mamy dzisiaj w prowincji system, w którym obowiązkowe jest ukończenie szkoły średniej; pod koniec nauki następowało ukierunkowanie ucznia; jedni szli na kursy przygotowujące do nauki uniwersyteckiej, a inni przygotowywali się do konkretnych zawodów. Okazało się, że wśród tych, którzy wybierali naukę zawodu czyli kursy łatwiejsze pod względem akademickim było o wiele więcej Murzynów, w związku z czym „konserwatywny” minister oświaty uznał, że jest to systemowy rasizm i od przyszłego roku zlikwidował tego rodzaju ukierunkowanie.
Czyli co? Zrównamy w górę, czy sprowadzimy wszystkich do najniższego wspólnego mianownika?
Będąc nauczycielem cóż można robić? Dbać o tych „na końcu”, żeby się czegoś jednak łaskawie nauczyli, czy też pomagać rozwijać zdolności tym najbardziej utalentowanym?
Chyba wiedzą Państwo, jaki jest wybór, zwłaszcza teraz, kiedy leniwy uczeń to jest wina nauczyciela i jeśli dziecko czegoś nie umie, to nauczyciel źle wytłumaczył…
To wszystko prowadzi do edukacyjnego szaleństwa; ci których stać zainwestować w przyszłość swoich dzieci wybierają szkoły prywatne, domowe kształcenie, korepetycje i inne dokształty, reszta tylko może załamywać ręce.
Oczywiście, byłby tutaj dobrym rozwiązaniem bon edukacyjny – pozwalający również na opłatę w placówkach prywatnych – ale ani związki zawodowe ani nikt z polityków na to się nie zgodzi.
Tymczasem od jakości nauczania zależy kontynuacja instytucji tego państwa i to czy utrzymamy poziom dobrobytu. Jak widać, od jakiegoś czasu, nie jesteśmy w stanie zapracować na ten poziom i żyjemy na kredyt.
Oczywiście tylko do czasu. Bo, „przyjdzie walec i wyrówna”.
Ludzie niedokształceni przegrywają konkurencję z wykształconymi, a na świecie jest wystarczająco dużo wykształconych, by nasze niedokształconych dzieci porozstawiać po kątach.
Chińczycy – i nie tylko oni – kształcą się na gwałt według starych i sprawdzonych standardów; testy od przedszkola, konkurencja, „tygrysie mamy” popchają dzieci, ucząc wymagać od siebie.
Powoli wszystkie dziedziny opanowuje „Azja”. Wyniańczeni w politycznie poprawnych systemach niedokształceni lekarze, niedokształceni inżynierowie, niedokształceni informatycy, chemicy, biolodzy po prostu zostają brutalnie zweryfikowani.
Możemy bawić się do woli w politycznie poprawne kretynizmy, ale i tak nasze dzieci, gdy dorosną zostaną zweryfikowane przez brutalny świat międzynarodowej konkurencji. Jeśli nie będą do tej konkurencji przygotowane przegrają. W politycznie poprawne bezeceństwa możemy się bawić wyłącznie do czasu. Cóż to za idiotyzm żeby likwidować jakiś program dlatego że zbyt wielu Murzynów ma złe stopnie; to może w ogóle zlikwidujmy szkoły, bo zbyt wielu Murzynów źle się w nich uczy! Zamiast zastanowić się dlaczego źle się uczą, zamiast poprawić ich motywację do nauki, zamiast inspirować, wychowywać, dawać szansę, a również i stypendia tym, którzy są najlepsi wśród nich, po to by motywowali innych, bawimy się w wyrównywanie rezultatów.
Zamiast wyrównywać szanse tych najbiedniejszych i zaniedbanych; wyłuskiwać talenty, skazujemy ich na niezasłużone uprzywilejowanie, pozbawiamy przyjemności wygrywania na równych zasadach.
Żeby przeciwstawić się demagogii trzeba mieć trochę ikry; niestety patrząc po naszych politykach, którzy jak jeden mąż ze smutnymi minami szczekają z politycznie poprawnego klucza, można zacząć się bać o to dokąd zmierza ten kraj.
Andrzej Kumor