Celina Rapa: Mój stary dom bielone ściany miał

Przy domu brzozy cień

Pamiętam, jak przez mgłę

Kaflowy piec – z kominka buchał żar,

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Pozostał tam dzieciństwa czar.

            Tak, na mojej szali dobre uczynki zajmują maluśko miejsca, prawie ich nie widać, nie mam czym się pochwalić.

Kiedy wracam do rodzinnego domu, myślę sobie, dom stoi, a ludzie kręcący się kiedyś w nim przez ileś lat gdzieś się zapodziali, odeszli, cieszę się, gdy widzę sąsiadkę plewiącą w ogródku, że jest zdrowa i pracuje.

Jak dawniej zachowywali się ludzie, jakie były ich troski, praca, to znów wojny, blisko granica, stykanie się z kilkoma narodami, a dziady nasi przetrwali żyjąc we wspólnocie, raz było gorzej raz lepiej ale razem. Oddawali życie za ojczyznę, za wiarę, a w letnie wieczory śpiewali piosenki o umiłowaniu do ziemi, o przyjaźni, wolności, taki był lud poleski. I pozdrawiano się nawzajem: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Z Bogiem, Szczęść Boże, Boże, dopomóż, Niech Bóg was prowadzi. A w domach na ścianach wisiały obrazy, stare ikony, w kuchni wyszywanki  przypominające, że jesteśmy katolikami.

A z czasem, a z czasem to się pozmieniało, wiek się zmienił, zmienili się ludzi, niby jesteśmy tacy sami, ale jakże inni, nowocześni, jeździmy po świecie, obserwujemy,  może na Polesiu przy krzyżach śpiewają jeszcze Majówki, na pewno śpiewają, nie może być inaczej.

A kult Maryjny był ogromny, nasza Matka Boża Ostrowska, znana na tej ziemi, pomagała, bo lud Ją prosił, przychodziły zarazy i epidemie tyfusu, ospy, cholery.

Stare zapisy wspominają, że po wojnach, powstaniach nie dość, że głód panował, i zniszczenia ogromne to przygniatały choroby, nie potrafiono się obronić.

Stukał sąsiad do sąsiada i pytał: Boga chwalicie czy pacierz mówicie.

A przyszła raz taka straszna zaraza, że ludzie padali jak muchy, nie nadążano z pochówkami, i wyniesiono obraz Matki Bożej na zewnątrz świątyni, ostatnia deska ratunku, i szli tłumnie w procesji do granic miasta błagając o pomoc. Lud płakał, a głosy dochodziły aż do wsi Głębokie.

– Przez pamięć naszych przodków, dopomóż nam Maryjo.

I za obrazem szły maleńkie dzieci, a za nimi starsze i wolano: Matko Boska, na wzgląd tych małych dzieci, ulituj się nad nami.

I ustało morowe powietrze. Słyszałam kilkakrotnie tą historię od ludzi obcych i od mojej babci.

A dzisiaj, a dzisiaj mamy inne czasy, swoimi chodzimy ścieżkami, co święte mijamy ot tak sobie, uklęknąć przed kościołem jakoś nieopatrznie, bo spojrzenie drugiego człowieka nas „zabija”, jeszcze starsi zdejmują czapki przed kościołem, przed krzyżem. No i sami decydujemy o swoim życiu, bo to nasze życie, czyż ptaki nie śpiewają najpiękniej na wolności, przypominamy sobie o Bogu w czasie kryzysu, w obliczu śmierci, no bo mamy ważniejsze sprawy, wyjeżdżamy za granicę za lepiej płatną pracą, bo stawiamy domy, zmienia się wygląd naszych wsi, miasteczek, a Bóg wciąż czeka.

Na pewno są jeszcze ludzie, którzy wychodząc na drogę zasłaniają oczy dłonią od słońca i wypatrują swoich bliskich, może tak całkiem świat się nie pogubił, może jest malutka nadzieja na dobro.

A ten wirus, ten spec nad spece rozlazł się na wszystkie kontynenty, goni za nami i goni.

I szaleje, i straszy, uciekają rodacy z Londynu, z Niemiec, z Włoch, z Belgii i z innych krajów do tej małej ojczyzny nad Wisłą, i wracają pod te strzechy, do domu rodzinnego, do ojca i matki, do nas. I tak się porobiło, że mijamy człowieka w odległości dwóch metrów, maseczki, rękawiczki, płyny dezynfekujące, mydełka, i najlepiej siedzieć w domu. Kto by pomyślał, że kościoły będą puste, że zamkną szkoły, biblioteki, przedszkola, że seniorzy będą bali się wyjść na ulicę. A mówią, że co sto lat nawiedza ziemię jakiś kataklizm, a może to ostrzeżenie z wysoka, by inaczej spojrzeć na drugiego człowieka, uśmiechnąć się tak zwyczajnie i powiedzieć tak jak dawniej „ Zostań z Bogiem”.

Może i moja ojczyzna jest biedna w porównaniu z Zachodem, ale jest polska, poleska, gdzie krzyk żurawi usłyszysz, a bełkot bocianów wracających z daleka wprowadza w zadumę, wierzymy w Boga, bo nasi dziadowie wierzyli, stawiali krzyże przydrożne, byśmy nie zapomnieli, przy starym krzyżu niejedna rozegrała się historia, żegnano brata, ojca, zesłanych na Syberię, a gdy przyszło morowe powietrze ryto na krzyżu słowa „ Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas Panie”.

Chociaż mam piękny dom w Austrii, i dobrobyt, i o wiele lepsze życie. Ale tego starego domu tu na wschodzie Polski, domu bez kanalizacji, i kochającej matki, która żegnała krzyżem, gdy wyjeżdżałam za granicę, nigdy, przenigdy nie zapomnę, usłyszałam piękną wypowiedź eleganckiej pani, gdy stałam w kolejce przy jednej z lubelskich aptek.

Celina Rapa

bibliotekarz