99-letni Roderick Deon i jego żona, 91-letnia Frances Deon z Nowej Fundlandii, którzy przeżyli Wlieki Kryzys, drugą wojnę światową, zapaść sektora rybnego i ostatni kryzys w roku 2008, radzą, jak sobie radzić w takich sytuacjach.

Pan Deon wspomina, że w latach 30. znalezienie pracy było niemożliwe. Wtedy jego ojciec za zakupy w sklepie płacić swoją pracą – był stolarzem. Matka pana Deona była modystką, więc robiła kapelusze dla pań z okolicy. Każdy robił to, co umiał, tak że walutą były umiejętności, a nie pieniądze.

Rodzina uprawiała ziemniaki, rzepę, marchew i kapustę. Hodowano świnię, którą zabijano jesienią. Zbierano jagody na własny użytek i na sprzedaż.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Pani Deon z kolei zwraca uwagę na dietę – nie codziennie trzeba jeść mięso. Wspomina, że w czasie wojny, gdy jej mąż służył w marynarce, żywność była racjonowana, mięso wysyłano przede wszystkim na front, a w domu jedzono makaron, ryż i zupę grochową. Mówi, że nie tęskniła za mięsem i nie była głodna.

Kolejna rzecz to robienie rzeczy samodzielnie, a nie kupowanie. Pan Deon mówi, że w ten sposób bardziej dbamy o przedmioty, reperujemy je, a nie wyrzucamy.

Pani Deon mówi, że podczas wojny jej mama potrafiła ugotować „coś z niczego”. Herbatę zaczęto pić bez cukru, i tak już zostało w kolejnych pokoleniach.

Mimo trudności ludzie byli dla siebie mili i mieli poczucie wspólnoty, opowiada pani Deon. Przychodzili do siebie i pytali, czy sąsiadom czegoś nie potrzeba. Na koniec wspomina radę swojego teścia: „Odłóż odkurzacz i napij się brandy”. Wtedy zawsze się śmiała, ale teraz przyznaje, że to była dobra rada.