Patrząc na „dzieci” protestujące na ulicach amerykańskich miast; pozerów nie potrafiących jajka ugotować trudno nie odnieść wrażenia, że mamy oto do czynienia z tłumem neoniewolników – zideologizowanych proletów, którzy nie do końca wiedzą, gdzie żyją; utopistów, którzy własnoręcznie gotowi sobie zarzucić pętlę na szyję, oślepionych, ogłuszonych, zdolnych jedynie do zbiorowego ryczenia, zaś z osobna nie potrafiących sformułować sensownej wypowiedzi; nieznających najprostszych pojęć, nieogarniętych…
Ich manifestacje sprowadzają się do wyrażania niezadowolenia; nie podoba im się co jest, nie podobają im się ograniczenia narzucane przez instytucje, wymagania szkolne, i jakiekolwiek inne; nie podoba im się, że oni czegoś nie mogą robić, a inni mogą.
Niestety ta nowa edycja dzieci kwiatów już nawet nie wie skąd się bierze prąd elektryczny i ciepła woda, nie zdaje sobie sprawy, że gdy zdemontuje instytucje tej cywilizacji zostanie na ulicy bezbronna, brudna, głodna i będzie żerować wśród odpadków.
Na tle tego wszystkiego smutno wybrzmiało przemówienie szefa Departament Stanu Pompeo, który zakreślił ramy nadchodzącego konfliktu na Pacyfiku i projekt przebudowy świata w celu ograniczenia wpływów chińskich.
Chiny takich problemów z własną młodzieżą nie mają, im rozwydrzeni kretyni miast nie palą, ich elity własnych konfliktów rasowych nie podsycają.
Ich młodzież od przedszkola jest motywowana chęcią zdobycia lepszej pozycji, konkuruje ze sobą na poziomie, na którym młodzież naszego schyłkowego imperium nawet nie potrafi raczkować.
Bo jak to mówią, wszystko jest do czasu; można sobie tak rujnować budynki, palić własne podwórka, ale tylko do czasu; potem „przyjdzie walec i wyrówna”; potem nie będzie skąd zamówić pizzy. Stany Zjednoczone to duży kraj więc zamieszki nie mają aż tak dużego znaczenia gospodarczego, natomiast odsłaniają gangrenę toczącą republikę; chorobę, która pokazuje, że USA nie mają czego przeciwstawić Chinom.
Dzieci ludzi protestujących dzisiaj na ulicach amerykańskich miast, o ile w ogóle się urodzą, będą już zaprzęgnięte w tryby innego porządku.
I o to właśnie dzisiaj toczy się walka, kto wyznaczy reguły i jak one zostaną zapisane.
Sekretarz Pompeo w swym przemówieniu przedstawiał konflikt z Pekinem jako wojnę idei – zniewolenia i wolności; komunizmu i demokracji; liberalizmu i… partii komunistycznej. Odwoływał się przy tym do starych „konstytucyjnych” zasad Ameryki, tymczasem zaczynają one przypominać uschnięte badyle; wolność słowa, wolność osobista; to wszystkiego, pada dzisiaj na kolana, nie pod ciosami chińskiego totalitaryzmu, lecz rozkładane smrodem marksistowskiej gangreny wyhodowanej w zduraczałych amerykańskich uniwersytetach cancel-kultury.
Gasnące imperium nie ma czym przeciwstawić się nadchodzącemu, wyrównującemu chińskiemu walcowi. Nie ma pieniędzy i organizacji, ale przede wszystkim nie ma zmobilizowanego, zjednoczonego społeczeństwa, które wie czego chce i jest umotywowane, aby ciężko pracować i ten cel osiągnąć.
Paradoksalnie, wielu członków amerykańskiej elity uważa model chiński za całkiem kuszący – ustrój, w którym nie trzeba marnować energii na wyborczą burleskę – manipulację coraz mniej rozgarniętymi masami.
Dzisiejszy model chińskiego państwa komunistycznego jawi się jako zrealizowane rządy filozofów i skuteczna forma ogólnoplanetarnego menedżmentu.
Przecież masońska utopia Nowego Wspaniałego Świata wcale tak bardzo nie różni się od współczesnej rzeczywistości Państwa Środka. Czyż lansowana przez elity Zachodu idea „zrównoważonego rozwoju” odbiega aż tak bardzo od planu chińskiej partii komunistycznej zbudowania „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”?
Po cóż więc Ameryka miałaby opierać się Chinom? Czy w interesie pokoju, bezpieczeństwa i właśnie „umiarkowanego dobrobytu” nie leży uznanie chińskiego przywództwa na świecie?
Wielu Amerykanów z najwyższych półek odpowiada na to pytanie twierdząco.
Dlatego amerykańska demokracja do niedawna wzór do naśladowania, dzisiaj zaczyna być karykaturą siebie samej; zrujnowanym domem, z którego tłuszcza wynosi połamane meble. I tak nie będą już do niczego potrzebne…
Andrzej Kumor