Choroba czerwonych oczu. Tak Chińczycy nazywają zazdrość, która w Kościele katolickim zaliczana jest do grzechów głównych. Św. Jan Maria Vianney zastanawiał się kiedyś, dlaczego właściwie ludzie nagminnie popełniają grzechy główne i doszedł do wniosku, że to dlatego, bo każdy grzech główny dostarcza człowiekowi przynajmniej chwili przyjemności. Każdy – wyjątkiem zazdrości – bo ona nie tylko żadnej przyjemności nikomu nie dostarcza, tylko od początku dostarcza wyłącznie zgryzot. Uznał, że grzeszenie zazdrością jest mroczną tajemnicą ludzkiej natury.
A na czym polega “choroba czerwonych oczu”? Na pragnieniu, by każdemu było tak źle, jak mnie. W tym właśnie – jak mi się wydaje – tkwi demoniczny charakter zazdrości. Diabeł przecież doskonale wie, że już gorzej niż jemu, nikomu być nie może i nawet kiedy jakiegoś zazdrośnika skusi, to lepiej mu nie będzie – ale widocznie nie może tej namiętności pohamować.
Wspominam o tym wszystkim, bo w ubiegłym tygodniu w Polsce narastało podniecenie wyborami prezydenckimi na Białorusi. Pikanterii tym wyborom dodawała okoliczność, że prezydent Aleksander Łukaszenka kazał aresztować niektórych swoich konkurentów i zamiast jednego z nich, w szranki wyborcze stanęła żona, pani Swietłana Cichanouska, którą poparły pozostałe komitety wyborcze. Kampania zapowiadała się nadzwyczajnie, bo na wiece pani Swietłany przychodziły “tysiące ludzi” – ale wyszło, jak zawsze. Państwowa Komisja Wyborcza oznajmiła, że Aleksander Łukaszenka otrzymał ponad 80 proc. głosów, podczas gdy pani Swietłana – tylko niecałe 10 procent.
Po ogłoszeniu tych wyników tłumy ludzi wyszły na ulice niektórych miast z Mińskiem na czele, a pani Swietłana Cichanouska oświadczyła, że to ona wygrała wybory i złożyła skargę do… Państwowej Komisji Wyborczej.
Jak widzimy, patos sąsiaduje tu z groteską, na której usprawiedliwienie można przywołać nadzieję, że na ten wynik energicznie zareaguje Unia Europejska. W tym też kierunku poszły starania premiera Mateusza Morawieckiego, który złożył wniosek o “pilne” zwołanie “szczytu” Unii Europejskiej w sprawie Białorusi. Jednak “co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”, więc kierownictwo Unii Europejskiej ani myślało zadośćuczynić wnioskowi polskiego premiera.
W tej sytuacji pani Swietłana uciekła na Litwę, skąd przekazała nagranie, w którym tonem pełnej rezygnacji apeluje do swoich zwolenników, by nie anarchizowali państwa i nie wychodzili na ulice, a raczej starali się nie narażać ani władzom, ani strukturom siłowym. Najwyraźniej przeszła coś w rodzaju załamania psychicznego, które tym lepiej rozumieny, gdy sobie uświadomimy, że jej mąż nadal jest aresztowany. W tej sytuacji demonstracje i bójki z milicjantami utraciły sens polityczny, więc prawdopodobnie będą stopniowo wygasały, chyba, że zimny ruski czekista Putin, którego prezydent Łukaszenka ostatnio coraz bardziej denerwował, nie zechce go osłabić, żeby skruszał i wreszcie przystał na ścisłą integrację Białorusi z Rosją.
Wtedy wszystko może się zdarzyć, ale to oznaczałoby, że obóz “dobrej zmiany” wreszcie się doigrał, ale tak naprawdę to zapłaci za to Polska. Obóz “dobrej zmiany”, któremu nienawiść do Rosji zastępuje myślenie w kategoriach politycznych, przez całe lata próbował kopać dołki pod Łukaszenką, na którego szczuła telewizja “Biełsat”, no i oczywiście – żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika. Dlaczego pan red. Michnik to robi? Możliwości są dwie; albo liczy na to, że pod demokratycznym kierownictwem, niechby i pani Swietłany, albo kogoś takiego, Białoruś byłaby kolejnym po Polsce kandydatem do obrabowania przez organizacje przemysłu holokaustu, albo wojuje z Łukaszenką w czystej miłości do demokracji. Tę drugą możliwość wkładam oczywiście między bajki, ale na chwilę ją dopuśćmy.
Tak się akurat składa, że niedawno wybory prezydenckie odbyły się i w Polsce, ale ludzi niezadowolonych z ich wyniku jest znacznie więcej, niż na Białorusi, a ścisłe kierownictwo obozu zdrady i zaprzaństwa z Wielce Czcigodnym posłem Pupką na czele oraz “eksperci” w rodzaju pana profesora Andrzeja Zolla uznali je za “nielegalne”. Wygląda na to, że demokracja polityczna, którą tak kłujemy w oczy złowrogiego Aleksandra Łukaszenkę, w Polsce też prawie nikomu nie przynosi szczęścia.
W imię czego zatem po Białorusi szlaja się pan Sławomir Sierakowski, który zauważył nawet, że amunicja, której tamtejsza milicja używa przeciwko demonstrantom, została wyprodukowana w Polsce?
Najwyraźniej Polacy, przynajmniej niektórzy, z całego serca pragną, by Białorusinom było tak samo dobrze, jak i nam.
Co im Białorusini zrobili – oto pytanie – bo każda zawiść musi mieć jakąś przyczynę. Czyżby pan red. Michnik chciałby, żeby Białorusinom była tak samo źle, jak jemu? Ładny interes; demoniczny pan red. Michnik! Mniejsza zresztą z tym, co tam komu w duszy gra, zwłaszcza tym, którzy podobno duszy nie mają – bo ważniejsze jest to, że w następstwie tej walki o demokrację, Rosja może przybliżyć się do Polski o 1000 kilometrów i będziemy ją mieli za kordonem na znacznie dłuższym odcinku granicy, niż ten z okręgiem królewieckim.
Gdyby ruscy agenci występowali z otwartą przyłbicą, to nawet najmniej spostrzegawczy obywatel zaraz przejrzałby ich na wylot, podczas gdy przywdzieją patriotyczny kostium, to trudno ich odróżnić od patriotów prawdziwych. Poza tym powiadają, że dobrymi chęciami wybrukowany jest przedsionek piekła, bo w polityce skutki liczą się jeszcze bardziej, niż intencje, o czym warto pamiętać zwłaszcza w przeddzień 81 rocznicy napaści na Polskę Niemiec i Związku Sowieckiego. Tamten obóz “dobrej zmiany” też dobrze chciał, no ale wiadomo, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Podczas kiedy na Białorusi walczą o demokrację, to u nas nasila się nie tylko walka o praworządność, ale i o równość. Domagają się jej coraz bardziej natarczywie agresywne grupy zboczeńców, albo filutów, którzy dla miłego grosza zboczeńców udają, przez promotorów rewolucji komunistycznej elegancko nazywanych “aktywistami”.
Ostatnio doszło do przełomu, bo “aktywiści” dostąpili męczeństwa w osobie niejakiego “Margota”, który twierdzi, że jest kobietą, ale zdaje się, że nie potrafi tego udowodnić.
Ten “Margot” dopuścił się zniszczenia samochodu z wizerunkami potępiającymi aborcję i pobił wolontariusza organizacji “pro life”, za co został zatrzymany i aresztowany. Przebywa w pojedynczej celi, a w jego obronie “Europa podjęła starania”, niczym w obronie “pana Karola” ze słynnego wiersza Janusza Szpotańskiego “Pan Karol i Kostuś”, a murem stanęło za nim całe stado moralnych autorytetów i celebrytów, z naszym starym znajomym, co to “pierdoli nie rodzi”, czyli Sewerynem Blumsztajnem.
Podobno na Białorusi też mają męczennika, ale autentycznego, natomiast w naszym nieszczęśliwym kraju nawet męczeństwo staje się własną karykaturą. To też zaczyna być groteskowe.
Stanisław Michalkiewicz