W zimie stary Mariańcio przywoził do niej parę fur lodu, który wyrąbywał na rzece. Pewnie, że nie sam. To była ciężka praca – za ciężka na starego człowieka. Brał sobie zawsze dwóch, trzech chłopaków do pomocy. Pan Franciszek a potem Karol dawali im za to jakieś pieniądze i butelkę wódki. Lód składało się w lodowni na słomianych matach. Było tam też coś w rodzaju wielkiej ławy przykrytej matą. Całe pomieszczenie było zimne wręcz lodowate. Zając zabity w styczniu i rzucony w lodowni przechowywał się znakomicie do września a nawet do św. Marcina. Zamarznięty na kość po odmrożeniu smakował jak świeży. Zosia trzymała tam wszystkie zapasy a było tego sporo – ostatecznie do codziennego obiadu siadało zwykle kilkanaście osób a już na święta to trzeba było naprawdę dużo gotować żeby wszystkich nakarmić.

Stanęli więc koło lodowni i Jacek wyciągnął wczasowe. Potarł zapałkę i osłoniwszy dłonią płomień przypalał Staszkowi.

– Wiesz Staszek – ja tu przyjechałem do ciebie. Miałem wiadomość, że jesteś. Miałem nie przyjeżdżać bo wiesz ja kto jest – nie chciałem zakłócać pogrzebu. Twój ojciec to był dobry człowiek – Stasiu – dobry człowiek!

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– No więc ja tu przyjechałem do ciebie.

– Do mnie?

– Jest taka sprawa. Mają na ciebie oko. Już szukali, sprawdzali ale przysłali mi pismo żebym się tym zajął. Tak to się u nas robi. Wiedzą, że cię znam, że Duśka to twoja krewna. A jak Duśka twoja krewna to ty jesteś mój problem i ja go mam załatwić – paniał?

– Co na mnie mają?

– No co – czy a wiem? Byłeś w obozie? Byłeś. Wyzwolili cię Amerykańce? Wyzwolili. Wróciłeś do kraju? Ano tak. Ale czy ty aby nie masz jakichś instrukcji od imperialistów? A może ty szpieg?

– Zwariowałeś Jacek?

– Z dawnych lat też coś tam na ciebie jest – ciągnął Jacek jakby nie zwracając uwagi na Staszkowe pytanie – podobno jak byłeś we Lwowie to się z jakimiś trockistami wąchałeś…

– Jacek – na miły Bóg – kiedy to było – jakieś szczeniackie wygłupy!

– Staszek do jasnej cholery – czy ty wiesz, że twoją sprawą interesuje się Romkowski? Generał Romkowski! Była delegacja z Warszawy. Coś tam sprawdzali, a potem była mała wódka i gadaliśmy o tym i tamtym, a tu nagle podchodzi do mnie Romkowski i mówi: „A co to towarzyszu majorze – słyszałem, że jakiś wasz pociotek Amerykanom się wysługuje – chyba będziecie musieli zrobić porządek w rodzinie – co?” No i potem dostałem to pismo. To jak będzie?

– Jacek! Jacek! Co ja mogę? Jakim Amerykanom? Jaki szpieg?!? Przecież oni wszyscy powariowali! Jaki tam ze mnie szpieg? Bydło leczę! Konie leczę! Kraj buduję jak umiem! Co to – mało mi szwaby w dupę dali? Teraz jeszcze i wy chcecie?

– Staszek – czy ty już nic nie rozumiesz? Czy ty nie widzisz, że oni srają na twoje obozy i co ci tam faszyści robili? Ważne jest to co teraz! Czy ty wiesz ilu u mnie siedzi swołoczy, szkodników i dywersantów? Cholery na nich nie ma! Jak się ze wszystkimi będziemy cackać to nigdy socjalizmu nie zbudujemy! I Jacek cisną wściekle niedopałek papierosa na schodki lodowni.

– Musisz też wiedzieć, że ja nie jestem sam – mam nad sobą przełożonych i jak mi coś każą to muszę robić! Pewnie, że jestem majorem i coś tam mogę, ale gdzie mi do Romkowskiego? Gdyby chciał to by mnie w ciągu godziny posłał na białe niedźwiedzie!

– To co robić? Co ja mam robić? Przecież to jest jakaś horrendalna bzdura!

– Słuchaj Staszek – ja teraz jadę do Ustrzyk – zejdzie mi parę dni bo w górach śnieg jeszcze leży i drogi są zasypane. Jak będę wracał to wstąpię tu po Duśkę i dzieciaki. Zaczekaj na mnie. Nigdzie nie wyjeżdżaj. Nie przejmuj się. Jak wrócę to pogadamy. Będzie spokojniej – mniej ludzi… To jak – zaczekasz?

W tym momencie zobaczyli biegnącą od domu Lonię, która wołała:

– Wujciu Staszku, wujciu Jacku – chodźcie prędko, chodźcie – babcia bardzo chora – wujcio Karol posłał mnie na plebanię po księdza Nogę – muszę lecieć!

Ale babcia nie umarła. Prałat Noga rzeczywiście przyszedł z ostatnimi olejami a potem Roma, Hela i Fela pozapalały świece i na zmianę siedziały całą noc ale koniec końców na próżno! Może nie powinno się tak mówić ale w sumie na to wyglądało. Wyglądało też na to, że śmierć zadomowiona u Freyów od czasu pana Franciszka chciała jeszcze pokazać swój pazur i na pożegnanie wymęczyła starą panią solidnie.

Na drugi dzień chora była jeszcze bardzo słaba ale co poniektórzy chcieli już wyjeżdżać. Tadzio z żoną musieli wracać do pracy, Staszek też chciał się zbierać. W tym stanie rzeczy Karol postanowił dokończyć sprawy i przeczytać wraz z całym rodzeństwem dokumenty, które umierający ojciec w ostatniej chwili życia kurczowo ściskał w rękach. Byłybyż one tak cenne, że nawet w godzinę śmierci nie chciał ich puścić ze sztywniejących dłoni czy może tak zbędne, że nawet w tej ostatniej chwili zamierzał je zniszczyć? Wszystko miało się wyjaśnić po obiedzie.

Jacek wyjechał zaraz po rozmowie ze Staszkiem. Zosia dała mu na drogę sporą torbę z wiktuałami, Karol dorzucił butelkę nalewki i Jacek wycałowawszy żonkę i dzieciaki pojechał. Dusia miała jeszcze zostać żeby zabrać się z mężem w jego drodze powrotnej. I tak i tak musiał bowiem wracać przez Dorniewo.

Znowu usiedli w salonie i Karol przyniósł trzy kartki. Były pomięte a jedna nawet naddarta.

Tadzio zaraz pytał czy to wszystko. Tak, wszystko – zapewnił Karol.

Rozłożył kartki na stoliku. Wszyscy się pochylili i po chwili Hela zaproponowała żeby Karol przeczytał na głos.

– To jakieś hieroglify! Karol – ty jesteś aptekarzem więc najlepiej sobie poradzisz – powiedziała.

A dokumenty rzeczywiście wyglądały na stare.

Były pomięte i niewiele brakowało żeby je ś.p. Zmarły całkowicie poszarpał ale pismo było dość wyraźne chociaż drobne i pełne staroświeckich zawijasów.

Jak się szybko okazało to były trzy listy. Pierwszy z datą 5 grudnia 1831. Pisany był przez Horacego Freya do brata Stefana – ojca Teodora – pradziadka rodzeństwa.

Stefan, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego z 1836 roku objął aptekę przejmując ją od zatrudnionego przez Freyów Aloisa Palocanskyego. Horacy w tym czasie był już od paru lat w Ameryce. List pisany był chyba tuż przed albo tuż po ucieczce. Skąd? Bóg to raczył wiedzieć! Koperty nie było a i miejsca, w którym list był pisany też nie.

W każdym razie jego treść była mniej więcej taka:

Horacy prosił Stefana o wybaczenie jakiejś niesprecyzowanej winy – może faktu, że musi wyjechać – a następnie zaklinał go żeby wypełnił jego ostatnią prośbę. I tu następował opis dziwnego zdarzenia, które miało miejsce parę miesięcy wcześniej.

„…Zjawił się tedy z samego wieczora wóz wielki, pocztylionowy, przez pana Poletyłę powożony – on w alteracyi wielkiej prosił abym mu te pieniądze w aptyce zachował i powstańcom oddał dla kupienia karabinów co gdzieś z Belgii przywiezione być mają a ia mu na krzyż swięty przysięgał, że pieniądze zachowam…”

Potem następowało parokrotne zaklinanie żeby Stefan wypełnił przysięgę złożoną panu Poletyle.

„…Na krew matki naszej – bracie mói jedyny – zaklinam cie abys te wielkie sumy zachował troskliwie i oddał tym, którzy ich potrzebują. Oiciec nasz – stary już bardzo wiedzieć o tym nie potrzebuie – Bogu cie polecam – Horacy”.

Drugi list pisany był przez pradziadka Stefana do jego syna Teodora i nosił datę 1864 roku.

Karol zaczął czytać ale zaraz przerwał żeby objaśnić rodzeństwo, że dziadek miał wtedy 22 lata. Jego ojciec – a nasz pradziadek Stefan – też nie był stary bo zaledwie 52 letni…

List pisany był w czasie choroby Stefana. To się czuło z każdego niemal zdania listu. Widać było, że chory jest w ogromnym stresie, cierpiący i przybity swoim losem.

„…Wróciłem tedy z Karlsbada ale lekarze tam – po konsylium, które nade mną odbywali – nie dają mi nawet i roku – Tobie tedy polecam matkę waszą i twoje rodzenstwo a nade wszystko pamietaj – studya swoje kończ i wracaj bo apteka czeka a ja sił już nie mam i czesto gorączki ranne miewam. Zaraz po lecie przyjeżdżaj i pracuj w naszej aptece. O to cie prosze i nakazuje. A te sumy co moj ojciec w powstanie dostał w skrzyni położyłem, którą w dolną piwnicę kazałem wstawić. A jak pan Poletyło wroci albo ktoś co sie znakiem od niego okaże to wszystko mu oddaj tak jak mój ojciec przysięgał. Zdrowy pozostawaj i wracaj synu moj drogi – oiciec…”

Trzeci dokument był jakby nieskończony bo brakowało w nim podpisu i nawet daty chociaż z niektórych zdań można się było domyślec, że mógł być pisany przez dziadka Teodora. Styl był surowy, prawie rozkazujący. Wyglądało na to, że jest cześcią testamentu albo dodatkiem do niego. Treść dotyczyła apteki i dostaw lekarstw i w zasadzie nie łączyła się z listami Stefana i Horacego za wyjątkiem jednego zdania.

„…pana Poletyły już nie czekaj bo mam wiadomość, że zmarł w Kufstein…Skarb jego w Kasse zamknąłem a klucz znajdziesz w trzecim od lewej – pamiętaj jednak, żeby go użyć li tylko pro publico bono a nie dla prywaty bo takie było pana Poletyły przykazanie.”

I to było wszystko.

Wszyscy czekali jakby w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Pierwszy odezwał się Tadzio.

– I to koniec? Co z tego wynika?

– Jak to co – jego żona Ewa była wyraźnie rozemocjonowana – tu jest mowa o jakichś dużych pieniądzach!

– Ciiiicho! – szepnęła teatralnym szeptem Hela – chcecie żeby ktoś posłyszał?

– Jak tam jest jakieś złoto albo dolary to nas wszystkich mogą do więzienia albo na śmierć posłać – zaczęła rozdygotana Fela.

– Jakie złoto, jakie dolary – Karol aż podskoczył – co ty Fela za głupstwa opowiadasz – czy ty w ogóle zrozumiałaś o czym tu jest mowa? Psiakrew – Fela – uspokój się! Co ty – nie wiesz w jakich czasach żyjemy? Chcesz kłopotów?

– Kochani – Tadzio aż poczerwieniał i jego gruby, bokserski nos zrobił się prawie pąsowy – tu trzeba sprawę postawić tak: Tatuś wiedział, że te listy są ważne. Ważne dla rodziny – dla nas wszystkich. Ja tam nie wiem czy chciał je podrzeć czy nie ale to jest teraz bez znaczenia. Ważne jest i to jest prawie pewne, że my tu mamy do czynienia z jakimiś ogromnymi pieniędzmi ale wszystko to jest niejasne…

– Może i prawda – mówił zdenerwowany Karol – może i prawda – ale jeśli prawda to i tak to nie są nasze pieniądze! Nie słyszeliście co czytałem? Co pradziadek Stefan pisze? Składał przysięgę, że pieniądze odda!

A Ewa aż wstała z fotela.

– Karol – to ty chyba nie zrozumiałeś co czytasz! Ten jakiś Poletyło czy Pokręciło – Ewa była wyraźnie zła – miał się zgłosić po pieniądze, ale umarł gdzieś tam! Jak umarł to pieniądze nasze! A co to? Czy ja będę szukać jakichś jego potomków?