Hubert Esquirol rozmawiał ze swoją córką, 44-letnią Stephanie Blais, przez telefon, gdy ta w zeszły czwartek została zaatakowana przez niedźwiedzia czarnego. Blais przebywała ze swoim mężem Curtisem i dziećmi – 9-letnim Elie i 2-letnią Umą – w domku letniskowym nad McKie Lake, na północ od Buffalo Narrows. W domku zepsuła się pompa wodna, więc Stephanie zadzwoniła do ojca. W tym miejscu jest słaby zasięg, dlatego poprosiła syna, by poszedł do domu i przyniósł antenę do telefonu satelitarnego.
Kilka sekund później Esquiro usłyszał jakieś szamotanie i bulgotanie. Nie rozłączał się przez dwie minuty, wołał Stephanie, ale ta nie odpowiadała. Rozłączył się i zadzwonił jeszcze raz, ale nikt nie odebrał. Po siedmiu minutach zadzwonił do niego Curtis i powiedział, że Stephanie została zaatakowana przez niedźwiedzia. On użył gazu pieprzowego, strzelił do niedźwiedzia dwa razy i próbował reanimować żonę. Nie wyczuł u niej jednak tętna.
To pierwszy śmiertelny atak niedźwiedzia na człowieka w Saskatchewan od 1983 roku.
Stephanie Blais była nauczycielką. Lubiła podróżować, odwiedziła 37 krajów. Uczyła w szkołach na Tajwanie i w Kuwejcie, przez dziewięć miesięcy żyła na misji w Gwatemali i uczyła się hiszpańskiego, pracowała też w komisji ds. praw człowieka ONZ w Genewie. Jej starsza siostra Natalie zginęła w wieku 19 lat w wypadku samochodowym w 1991 roku, a jej matka zmarła na raka piersi w 2008.