Kiedyś Solidarność była potężna, prawie 10 milionów ludzi.

Byłem jednym z tych ludzi.

W Hucie Szkła w Wyszkowie zacząłem pracować we wrześniu 1980 r, po zakończeniu służby wojskowej w Marynarce Wojennej (oddział brzegowy, 2 lata). Nie przysięgałem na wieczny sojusz z armią czerwoną, po prostu nie wypowiedziałem słów które uznałem za niewłaściwe, niektórzy koledzy również…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Pracowałem w grupie remontowej. Praca ciężka, zwłaszcza naprawa maszyn szklarskich przy wannie szklarskiej – wysoka temperatura, olej, szklane nici – ale płaca niezła. Niektórzy dziwili się dlaczego chłopak po maturze (matematyka 5, inne przedmioty 4) wybrał coś takiego, ale to proste – chciałem być możliwie szybko niezależny, więc musiałem zarabiać.

Właśnie we wrześniu zaczął organizować się NSZZ Solidarność. Oczywiście zapisałem się. W mojej grupie remontowej na sześciu tylko jeden należał do pzpr, trzech do Solidarności. Rozmowy bywały „intensywne”, typowo męskie. W 1981 r zdarzały się pogotowia strajkowe, byłem wtedy w straży strajkowej. Czasem jeździłem do Regionu Mazowsze na ul. Mokotowskiej w Warszawie, była tam księgarnia z wydawnictwami bez cenzury i kupowałem po 2, 3 książki głównie historyczne. To był wspaniały czas.

Koledzy opowiadali, że „biuro” zaczęło ich traktować jak ludzi, czuło się własną wartość, godność. Nie przeszkadzały już nasze ciągle brudne ubrania robocze – trudno było je codziennie zmieniać, zakładowa pralnia nie nadążała z praniem.

Ogłoszenie stanu wojennego było jak walnięcie kijem między oczy. Poczułem się jak czarny niewolnik na plantacji białego pana. Żadnych praw. Nie mogłem się z tym pogodzić. Wiadomości z Radia Wolna Europa czy Głosu Ameryki były porażające. Po zabiciu górników z „Wujka” czułem się tak, jakby zabili moich braci. Przed Świętami, gdzieś w Zakładzie na placu spotkałem szefa Solidarności – nie został internowany, nasz Zakład był mały, ok. 250 zatrudnionych. Spytałem wówczas czy coś robimy.

Był przybity i bardzo się zdziwił.

W połowie stycznia 1982 r znowu zapytałem, wówczas wyznaczył mi miejsce bardzo rzadko odwiedzane, pod wanną szklarską. Było tam ciemno i mogliśmy spokojnie pogadać. Zaproponowałem że namaluję kilka plakatów i rozwieszę je na terenie Zakładu. Miał to być  cytat z piosenki Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską”. Plakaty dlatego, że ich przyklejenie trwałoby o wiele krócej niż malowanie farbą.

Zgodził się.

Zdobyłem kilka arkuszy papieru formatu ok 60×40 cm, napisałem hasło, podpis S. Wszystko w rękawicach, wcześniejsze odciski palców wytarłem. Przygotowałem klej i schowałem na terenie Zakładu. Nocą ubrałem się na czarno, buty z miękką podeszwą, aby nie stukały i wybrałem się na akcję. Wyszedłem przez piwnicę z innej klatki schodowej w bloku (korytarz biegł przez całą długość bloku, można było wejść i wyjść z dowolnej klatki).

Patrole milicyjne w samochodach były widoczne z daleka, piesze były dosyć głośne – stukot butów, rozmowy, łatwo je wymijałem. Skok przez mur i byłem na terenie Zakładu.

Wałęsa do dziś nie wskazał miejsca, gdzie przeskoczył płot, i jak to zrobił.

Opowiem więc jak to zrobiłem ja.

Mur stanowiły płyty betonowe wys. ok 2,5 m, używane czasem do budowy tymczasowych dróg, na wierzchu 4 czy 5 linii drutu kolczastego. Nawet wysportowanej osobie jak ja trudno było to przeforsować. Aby ułatwić sobie przejście, poprzedniego dnia przed „akcją“ przerzucałem z terenu Zakładu na drugą stronę muru grubą deskę lub drewnianą paletę. To samo przy murze w Zakładzie. Nocą wystarczyło ustawić deskę lub paletę pod kątem ok 60 stopni przy murze i wejść na nią. Zostawało ok 1 – 1,5 m a to był drobiazg. Jeszcze szczypce do cięcia drutu i gotowe. Po przejściu znowu ustawienie palety z drugiej strony i droga ucieczki gotowa.

Wziąłem przygotowane materiały i przykleiłem plakaty: przy szatniach, stołówce, pralni i na drzwiach biurowca. Następnego dnia w Zakładzie „burza“ – kilkunastoosobowa ekipa mundurowych i cywilów, zdjęcia itd. W Zakładzie i w mieście temat nr 1 przez kilkanaście dni.

Później były następne akcje. Zawsze chciałem robić je sam. Jednego razu przygotowałem kilka butelek z czarną farbą i rzucając rozbiłem je na ścianie biurowca, gdzie był wymalowany symbol pzpr tzw. „sternik” (ok 8×5 m) – za kołem sterowym facet w czerwonym kombinezonie roboczym, a u góry napis „z partią“. Niedługo później zamalowali go całkowicie. Była też przed biurowcem plansza – portret lenina – ok 4×3 m, ten dostał puszkę czarnej farby i zdjęli go.

W jednym z budynków został ulokowany nocny obserwator sb, ale wiedziałem gdzie i łatwo było omijać jego obszar obserwacji, zwłaszcza, że nocą zakład był słabo oświetlony, a ja byłem szybki.

Na początku marca 1982 r pojawił się „Szerszeń” – gazetka drukowana nieregularnie (ok. co miesiąc). Znowu „akcja“ – ok. 30 szt. na zakład, szatnie, po kilka przy stołówce i pralni, ok. 40 po klatkach schodowych w blokach na osiedlu. Podobne  akcje były każdego miesiąca.

Gdzieś w maju 1982 r nastąpiła zmiana ekipy drukującej – 2 razy drukowaliśmy z kolegą na wsi, później 2 – 3 razy tylko ja. Wystarczała jedna osoba, a kolegę łatwo było namierzyć. Druk na tzw. „ramce” polegał na tym: do drewnianej ramki formatu wewnątrz A4 mocowało się bardzo drobną siatkę z tworzywa sztucznego, następnie od jej spodu matrycę, należało ramkę z matrycą od dołu położyć na plik papieru A4, na wierzch nanieść nieco farby drukarskiej i pociągając przyrządem do mycia okien rozprowadzić farbę. W zależności od jakości matrycy można było wydrukować 150 do 250 szt. gazetki.

Przestaliśmy drukować, bo pojawiła się prasa znacznie ciekawsza z Warszawy. Czasem tylko, jak działo się coś ciekawego w moim mieście drukowałem nowy numer.

Jesienią 1982 r zacząłem jeździć do Warszawy po prasę, niektóre tytuły płatne, były też płatne książki, kasety z muzyką Pietrzaka, Gintrowskiego i Kaczmarskiego, znaczki pocztowe. Pierwszy raz miałem tramwajem nr 4 przejechać z placu dworca Wileńskiego o ile pamiętam 6 przystanków, wysiąść i czekać o określonej godzinie. Było umówione hasło. Przywoziłem łącznie 150 – 200 szt, więcej bezpłatnych.

Prasa to „Wiadomości”, „Tygodnik Mazowsze”, „Głos”, „Wola”, były też wydawnictwa Solidarności Walczącej i KPN. Dobrym kamuflażem było umieszczanie ich w pudełku po butach. Umawialiśmy się na następny raz w innym miejscu, spotykałem się zawsze z innymi osobami. Jeździłem pociągiem 2 razy w miesiącu. Po przyjeździe umieszczałem to w schowku. W moim 2-piętrowym bloku był strych ok 1,5 m wysokości na całej powierzchni dostępny. Wysypany był trocinami. Wchodziłem tam i na 2 – 3 dni zostawiałem przysypane trocinami. Na dachu każdy miał antenę telewizyjną, często trzeba było poprawiać jej ustawienie, więc wchodzenie na dach było czymś zwyczajnym.

Później dzieliłem na dwie części – jedną dla moich akcji, drugą rozprowadzał kolega. Umawialiśmy się w pracy na dzień i godzinę, spotykaliśmy się w piwnicy jego bloku, wchodziłem z innej klatki schodowej, zwracał mi pieniądze zapłacone w Warszawie.

Kiedyś wiosną 1983 r dojeżdżając do stacji w moim mieście zauważyłem na peronie dwóch facetów, wyglądali na sb.

Wyszedłem z drugiej strony pociągu i ominąłem stację. Od tej pory wyskakiwałem wcześniej. Pociąg dojeżdżając do miasta nieco zwalniał na moście przez rzekę Bug, zaraz po jego minięciu wyskakiwałem. Gorzej było jesienią i zimą, było ciemno i nie zawsze można było zauważyć rozstawione wzdłuż torów co ok. 100 m betonowe słupki, gdybym na któryś z nich wpadł i ktoś doniósłby  do sb to byłoby źle.

Na początku 1983 r w toalecie męskiej w biurowcu ktoś napisał długopisem wierszyk „13 grudnia roku pamiętnego wylęgła się wrona z jaja czerwonego”. Kolega poznał jego charakter pisma, bo siedzieli w pokoju „biurko w biurko“ i doniósł sb. Zamknęli faceta na kilka miesięcy, przypuszczali że to on robił „akcje”. Oczywiście to nie był on, bo i „akcje” nie ustały. Dostał wyrok bodajże 1,5 roku w zawieszeniu na 2 lata. Moje akcje trwały.

W 1983 r przeszedłem do pracy w dziale Głównego Technologa. W hucie jakaś maszyna doznała awarii. Było to pierwszy raz i nikt nie wiedział co robić. Wpadłem na pomysł, zrobiłem co trzeba i maszyna ruszyła. Niedługo później jeden z pracowników działu Głównego Technologa przeszedł na emeryturę i mnie zaproponowano to wolne miejsce. I tak zostałem konstruktorem zachowując swoją dobrą płacę.

W 1984 r pomyślałem o czymś innym. Flagi w maju wisiały tylko do 2, 3 Maja zawsze było pusto. Gdzie mogłaby wisieć dłużej w nasze Święto? Tylko na kominie.

Nocą z 2 na 3 Maja przeskoczyłem mur i wszedłem na komin. Nie patrzyłem w dół. Szczeble ze stalowych prętów miały coś ze 30 lat, były przerdzewiałe. Gdy spojrzałem w górę byłem gdzieś powyżej połowy  komina, jakieś 4 piętro. Pojawiła się myśl – jak wejdziesz wyżej to spadniesz i zginiesz. Może to mój Anioł Stróż?

Przymocowałem drutem drążek z flagą do szczebla i zszedłem. Następnego dnia jak zwykle szedłem do pracy. Przede mną kilka osób i słyszę krzyk „jest, jest, wisi”. To „ucieszył” się zakładowy sekretarz pzpr. Flaga została zdjęta ok. godz 14 przez faceta, który za to dostał podwyżkę i flaszkę wódki. Nikt jednak nie chciał jej z nim wypić .

W czerwcu 1984 r wpadłem dosyć głupio.

Wracając z pracy na drzwiach mojej klatki schodowej wisiało jakieś obwieszczenie. Szarpnąłem ręką, zwinąłem w kulkę i rzuciłem do kosza na śmieci. Zdążyłem tylko umyć się, miałem jeść obiad jak wpadła ekipa sb. Mnie kajdanki na ręce, do „suki”, komenda mo i na „dołek”. Cela ok 4×4 m, w połowie od ściany do ściany drewniany podest szerokości ok 2 m, wysokości ok 60 cm, otwarte zakratowane okienko. W nocy zimno, klawisz nie pozwalał zamknąć okienka.

W domu i w pracy oczywiście rewizja. Miałem książki, ale kupione oficjalnie w 1981 r. więc uważałem je za legalne. Były też 2 – 3 gazetki, które zamierzałem umieścić w archiwum na strychu, miałem też pod dywanem w pokoju matrycę – za kilka dni zamierzałem drukować. Obawiałem się tylko jednego – jak znajdą matrycę to kilka lat za kratkami bez „zawiasów” pewne.

Po jakimś czasie prowadzą mnie na górę. W pokoju „wita“ mnie były kolega ze szkoły. Skończył edukację na 3 klasie technikum. Matoł. Mówi, że wpadłem, jest rewizja w domu, żebym się przyznał itp. Klasyczny idiota. Ja rżnę głupa. Nie wiem o co chodzi.

Po jakimś czasie wchodzi następny przesłuchujący. Znaleźli nielegalne wydawnictwa. Jak to wytłumaczę? Zwyczajnie. Interesuje mnie historia. Kiedyś kupiłem kilka książek, ale to było legalne. A gazety nielegalne? Znalazłem w szatni i na klatce schodowej (przecież sam je tam umieszczałem 🙂 🙂 ). Matrycy nie znaleźli.

Dostałem do celi jedzenie nie do spożycia. Jakaś nieświeża  kaszanka, czerstwy chleb itp. Nie jem. Co, zakładasz głodówkę? – pyta klawisz. Mówię – jestem człowiekiem, a nawet pies, by tego nie tknął.

Przez 48 godzin nic nie jadłem. Przynosili też zbożową kawę, nie chciałem tego pić (może nasikali?), chciałem wody i ją dostałem. W nocy zimno. Miałem tylko koszulę. Następnego dnia znowu przesłuchanie. Przyznaj się! Do czego? Jak macie dowody to sąd oceni. Wypuścili mnie dokładnie po 48 godzinach. Do dziś pamiętam smak obiadu, chleba, herbaty w domu.

Moja ś. p. mama była zaniepokojona. Prosiła, abym przestał. Ale nie mogłem. Mój ś. p. ojciec powiedział tylko „robisz co chcesz, ale pilnuj się, bo cię załatwią“. Ś.p. mama zawsze czekała na mnie, jak miałem wyjść z „dołka“. Czasem nawet kilka godzin. Prosiłem – nie przychodź, jest zimno, marzniesz. Odpowiadała „chcę abyś wrócił do domu“.

Później były kolejne „48 godzin“, rewizje, przesłuchania. Kiedyś usłyszałem od chorążego sb, że bardzo chętnie by mnie skopał. Pogróżki, wyzwiska. Prawie wcale nie odzywałem się ale „gotowało się“ we mnie. W nocy w celi zimno. Nic nie jem.

Nawet już nie pamiętam ile razy mnie zabierali na 48 godz. Czasem dostawałem kwit depozytowy, częściej słyszałem „wypier…j“.

Razem z kilkoma znajomymi jeździłem do Warszawy do kościoła św. Stanisława Kostki wysłuchać mszy św. i homilii Bł. księdza Jerzego. Atmosfera była wspaniała. Później były demonstracje. Kiedyś zobaczyłem niezapomniany widok, jak ZOMO ucieka gubiąc tarcze i pałki.

Było tak – po jednej stronie wówczas placu Komuny Paryskiej a obecnie Wilsona „falanga“ ZOMO, na całej szerokości po kilka szeregów. W odległości ok 50 m od nich tysiące demonstrantów z flagami, okrzyki, hasła. Jest grupa z Gdańska z charakterystycznymi napisami „gdańskim gotykiem“ flagami „Gdańsk“ i Solidarność. W tę lukę wbiega chłopak z polską flagą. Z boku „falangi“ wyjeżdża „suka“ , wciągają chłopaka do środka i odjeżdżają. Ruszają Gdańszczanie aby go odbić, za nimi inni. Nie zdążyli. ZOMO wieje bez tarcz i pałek. Później dowiedziałem się, że następnego dnia chłopak został znaleziony nad Wisłą. Miał połamane kości, ale przeżył. Potem jeździł na wózku inwalidzkim.

Byłem na pogrzebie Bł. księdza Jerzego. Było nas ok. 500 tys. Szliśmy od kościoła po mszy św. do centrum, rotundy. Było cicho. Z boku ulicy tysiące ZOMO, pancerki. Atmosfera była taka, że najmniejszy incydent, a gołymi rękami rozerwalibyśmy ZOMO na strzępy. Później przez kilka lat należałem do Służby Porządkowej przy Jego Grobie.

W lecie 1985 r przypadkiem poznałem świetną dziewczynę. Niewysoka, zgrabna, szczupła blondynka z kędzierzawymi włosami i ładną buzią. Spotkaliśmy się 2 lub 3 razy.

Po kolejnym zatrzymaniu na 48 godzin prowadzą mnie na przesłuchanie, a tu z pokoju sąsiedniego do pokoju przesłuchań wyłazi ONA. Ta moja znajoma. Tam pojedynczo chodzili tylko z SB. To był koniec znajomości.

Inna ciekawostka. Razem z 3 kolegami graliśmy w brydża sportowego. Wracając z brydżowego spotkania ok 1.00 w nocy, gdy dochodziłem do domu z granatowego fiata 125 p wysiadło dwóch facetów. Jeden zapytał – nie boisz się chodzić sam nocą? Walnął mnie w twarz, przewróciłem się, ale zdążyłem wstać zanim mnie dopadli. Pierwszego, gdy wstawałem, walnąłem głową w twarz, drugiego ręką w szczękę i nie czekając na ciąg dalszy zwiałem do domu.

To była nauczka. Wiedziałem, że na mnie polują. Zacząłem jeździć na kurs karate do Warszawy. W każdą sobotę i niedzielę po 2 godz. intensywnego treningu i tak przez blisko 2 lata.

W październiku 1985 r zostałem na ulicy zatrzymany przez patrol MO i zawieziony na komendę. Niczego przy mnie nie znaleźli. Przesłuchanie, w nocy i dzień w celi zimno. Oskarżono mnie o malowanie haseł i rozlepianie ulotek na budynkach w Wyszkowie. 48 godzin w celi, później kolegium ds wykroczeń, wyrok – grzywna 22 000 zł.

W dn 11 Listopada 1985 r odbyła się w kościele p. w. św. Wojciecha msza św. w intencji Ojczyzny, po czym uczestnicy ok. 100 osób chodnikiem przeszli z wieńcem na cmentarz. Szliśmy obok komendy milicji i domu partii. Wieniec niosłem ja.

Widzieli to również kapusie i sb z budynków, mimo zgaszonych świateł były widoczne ich pyski. Jak rozeszliśmy się do domów, nastąpiły rewizje i zatrzymania na 48 godz. Znowu byłem w celi. Tym razem z kolegą. Przesłuchania. Najpierw on. Po jakimś czasie wraca i biorą mnie. Nie odzywam się. Jeden z sb, porucznik, powiedział „jak nie będziesz gadał to twój brat będzie miał wypadek a ty możesz pojechać do lasu i nie wrócić”. To był prawdziwy czekista, widać było po oczach.

Tym razem do celi odprowadza mnie szef sb. Po otwarciu celi mówi tak, aby usłyszał mój kolega „to tak jak się umówiliśmy. Oczywista i prymitywna prowokacja. Po wyjściu od razu poszedłem do brata i powiedziałem to, co usłyszałem o nim. Po jakimś czasie powiedział mi, że rzeczywiście jakiś  granatowy fiat 125p jeździł za nim. Brat był kierowcą samochodu ciężarowego, jeździł wolniej od samochodu osobowego.

Ale podczas przesłuchań znaleźli „mięczaka“. Zeznał, że widział jak wyjmuję flagę narodową z napisem Solidarność i wieszam ją na Pomniku ku czci żołnierzy zamordowanych przez czekistów w 1920 r. Pierwszy raz widziałem, jak facet ok. 190 cm wzrostu i ok 100 kg wagi dygoce jak galareta. Rzeczywiście to ja przygotowałem flagę, ale powiesił ktoś inny, nieco wcześniej, przed złożeniem wieńca. Na podstawie jego zeznania zostałem skazany na grzywnę 32 000 zł. Mój kolega również został skazany w innej swojej rozprawie. Po latach – w 1992 lub 1993 r – „mięczak“ podszedł do mnie na ulicy i przepraszał. Mówił, że podczas rewizji znaleźli u niego nabój z kałasznikowa – „pamiątkę“ z wojska, oskarżą go o terroryzm i trafi za kratki na co najmniej 10 lat. A za kilkanaście dni miał się żenić. Co miałem powiedzieć? Wybaczyłem i poszliśmy na piwo.

Pojechałem do Warszawy na ulicę Miodową, gdzie był punkt pomocy. Skierowali mnie do adwokata, który bezpłatnie występował w obronie mojej i kolegi na rozprawach. Stwierdzili, że zajmują się tylko rozdziałem darów rzeczowych, a nie pomocą finansową. Prawie wszystkie pieniądze na grzywny dla nas została przez znajomych i nieznajomych zebrana w kościołach. Trochę od rodziny i zapłacone. Łącznie  moja kara to ok. 5 moich ówczesnych pensji.

W 1986 r znowu zatrzymania „na 48„ – rewizje w pracy i domu, przesłuchania, pogróżki. Prawie wcale nie odzywam się. Piję tylko wodę. W dzień i w nocy zimno. Znowu – żadnych kwitów z zatrzymania, tylko „wypier….j”.

Kilka dni po wyjściu z kolejnego zatrzymania mój szef, Główny Technolog, mówi „Muszę pana zwolnić. Ale żeby nie miał pan kłopotów ze znalezieniem pracy to będzie za porozumieniem stron. Tyle mogę dla pana zrobić”. Nie mam do niego żalu.

Polowali na mnie od lutego 1982 r i nic. Zbierali opr… od szefów. Nic nie mogli mi udowodnić, ale coś musieli wykombinować.

Każdy zakład miał swojego „opiekuna” z sb. Odwiedziłem wszystkie zakłady w moim mieście i wszędzie było podobnie. „Tak, mamy wolne miejsca. Proszę dokumenty z poprzednich miejsc pracy, świadectwo ukończenia szkoły. Aaa, pan Cabaj. Niestety nie możemy pana przyjąć”.

Tylko w jednej firmie skierowano mnie do szefa produkcji a on powiedział „jak pana przyjmę to mnie zwolnią, a pan i tak nie będzie tu pracował”. Przynajmniej postąpił uczciwie. Odwiedziłem też 2 warsztaty prywatne. Jeden z właścicieli jak usłyszał moje nazwisko powiedział tylko „do widzenia”. Drugi „jak pana przyjmę to zamkną mi warsztat”.

Rodzice renciści, pieniędzy mało, rachunki trzeba płacić. Znowu pojechałem do Warszawy na ul. Miodową. Okazało się, że nie zajmują się takimi sprawami jak moja. Ciekawe, co działo się z pieniędzmi, otrzymywanymi z Zachodu na pomoc takim jak ja. Nikt nigdy nie rozliczył się z nich. Przynajmniej dostałem na receptę leki na serce dla znajomego, których nie było w aptece.

Trochę pieniędzy zebrali dla mnie znajomi i zawsze będę im za to wdzięczny.

Zakończyłem swoje wyjazdy po prasę i „akcje”. Powodów było kilka. Prasa i książki nie cieszyły się już takim zainteresowaniem, jak wcześniej. Ja czułem się psychicznie wykończony po ponad 4 latach aktywności. Siostry przy spotkaniach mówiły mi, że zmieniłem się na niekorzyść. No i w końcu uznałem, że jak nie przestanę to: albo zamkną mnie w psychiatryku albo rzeczywiście wywiozą do lasu – i już.  Uznałem, że zrobiłem tyle, ile mogłem.

Po ponad 3 miesiącach od zwolnienia z pracy ktoś ze znajomych powiedział mi, że w Kobyłce pod Warszawą jest Przemysłowy Instytut Maszyn Budowlanych, spróbuj tam. Pojechałem z papierami. I zostałem przyjęty jako młodszy konstruktor. Był to zespół konstruktorów, pracujących dla MON-u.

Ciekawostką jest, że nasze rysunki w kalce po przetłumaczeniu opisów na rosyjski były przekazywane tzw. „doradcom” z zsrr. Aby dokonać czasem potrzebnych zmian na rysunkach musieliśmy wykonywać je na papierowych kopiach po 8 szt. każdego rysunku, nie wolno było wykonywać nowych rysunków na kalce technicznej. Wszyscy byliśmy wściekli.

Po ok. 2 miesiącach po powrocie do domu z pracy mama mówi „znowu byli, zostawili wezwanie na komendę. Nie chciałam przyjąć ale powiedzieli, że dostanę kolegium, a po ciebie i tak przyjdą. W pracy powiedziałem że jestem chory i idę do lekarza. Poszedłem później na komendę. Spodziewałem się, czego chcą. W dowodzie osobistym była pieczątka zakładu pracy. Dowodu nie chciałem pokazać, ale znowu – będzie kolegium, zapłacisz, a my i tak dowiemy się, gdzie pracujesz. Dowód pokazałem i tym razem wróciłem do domu.

Po kilku dniach od tego zdarzenia szef mówi mi „musimy przejść się”. W drodze mówi „coś pan tam narozrabiał, wezwali mnie do dyrekcji, a tam jakiś facet wypytuje o pana, każe obserwować”. Mówię, że to nic kryminalnego, że to jakieś durne podejrzenia o kontakt z Solidarnością. Więcej do tego nie wracał. Po tej rozmowie następnego dnia moja koleżanka z pokoju, gdzie pracowaliśmy, została wezwana do dyrekcji, wraca podekscytowana i mówi „ale tam musiałeś narozrabiać, jakiś tajniak siedzi w dyrekcji, wypytuje o ciebie, każe obserwować”. Znowu mówię to samo – podejrzewają mnie o kontakty z Solidarnością, żadnych kryminałów. W Instytucie żadnych nowych kontaktów z Solidarnością nawet nie próbowałem nawiązywać, unikałem też rozmów na ten temat – łatwo mogli uznać mnie za kapusia, nikt przecież tam mnie nie znał. Po latach z mojej „teczki“ w IPN dowiedziałem się, że był donos na mnie o treści m. in. „wychodzi wcześnie rano, wraca późnym popołudniem a więc pracuje“. Było też wiele innych.

Miałem dobrą pracę i jak bym ją stracił znowu zostałbym sam z kłopotami. Zawiesiłem swoją aktywność.

Jeszcze jeden „incydent“. W dniu, kiedy byłem skazywany w pierwszym kolegium, przed moją rozprawą była inna. Kierowcy księdza (nie upoważnił mnie do podania nazwiska).

Wracając do Warszawy na drodze przed moim miastem jakiś granatowy Fiat 125p próbował go zatrzymać. Nawet zajeżdżał mu drogę. Nie zatrzymał się a po wjeździe do miasta zgłosił się na komendę mo. Został oskarżony i skazany. Ale przeżył on i ksiądz.

Znane powiedzenie „Obyś żył w ciekawych czasach“ potwierdziło się całkowicie.

Rzeczywiście, było „ciekawie“.

Po 1989 r miało być normalnie, demokratycznie i uczciwie. Nie było.

Najpierw „spawacz“ – tak nazywaliśmy Jaruzela z racji noszonych przez niego ciemnych okularów – został wybrany przez Sejm głosami RÓWNIEŻ posłów  Solidarności i został prezydentem RP.

„Nasi“ posłowie głosowali za wyborem czerwonego zbrodniarza. Potem był „Bolek“ – kapuś, „Kwas“ – pijany na grobach naszych Bohaterów. Potem wspaniały Ś. P. Lech Kaczyński. Wydawało się, że ludzie zaczęli myśleć. Ale zjawił się „Gajowy“ włażący na fotel w parlamencie Japonii i gadający w USA o bigosowaniu.

Teraz znowu jest ktoś właściwy na właściwym miejscu jako Prezydent RP. Jest rząd, skutecznie dbający o konkretne nasze interesy.

Opozycja wobec rządu jest potrzebna w każdym kraju. Powinna jednak przedstawiać konkretne rozwiązania konkretnych problemów i nie łasić się do „możnych“ tego świata w innych krajach dla swoich prywatnych korzyści. U nas opozycja nazwała się „totalną“ i neguje wszystkie rozsądne  propozycje nie przedstawiając własnych. Bezczelnie oszukuje, kłamie „w żywe oczy“. Ogromne chamstwo w wypowiedziach i działaniach. Chce władzy  „totalnej“ ?? To już było i nie wróci. Nienawiść zawsze przynosi zło. Ich IQ nie pozwala aby to zrozumieć. Tacy już są.

Nie było ich na uroczystościach setnej rocznicy odzyskania Niepodległości. Nie było ich podczas uroczystości setnej rocznicy zwycięstwa nad bolszewicką barbarzyńską hordą. Jest sędzia z „kasty“ mówiąca publicznie „chcę zemsty“.

Jakieś logiczne wnioski ?

Oby nie spotkały nas znowu „ciekawe czasy“.

Przy okazji –  Serdecznie pozdrawiam walczących o wolność na Białorusi !! Życzę Wytrwałości i Powodzenia !! Wierzę, że wywalczycie sobie WOLNOŚĆ !!

             Jerzy Cabaj