– Spokojnie, spokojnie – Roma była wyraźnie wzburzona – Karol – przeczytaj to jeszcze raz!

I Karol przeczytał. Słowo po słowie. Wszyscy komentowali, głosy podniesione, prawie kłótnia. Jedynym milczącym był Staszek. Siedział w wielkim karle i spokojnie palił, ale gdy temperatura dyskusji doszła do wrzenia – powiedział:

– Sprawa jest taka: Czy te pieniądze należą do nas czy nie to na razie nie ma wielkiego znaczenia. Najpierw trzeba by je było znaleźć. Znaleźć tę kasę, znaleźć klucz a potem otworzyć. A nawet wtedy nie wiadomo co by z nimi robić! Fela ma rację – jakby się ktoś dowiedział o jakimś złocie to by nas UB w krótkich abcugach na szafot posłało! Co to nie czytaliście gazet? Nie dalej jak w grudniu skazali jakiegoś za posiadanie paru „świnek”! A co wy myślicie, że Jacek was ochroni?!? Przepraszam was Roma i Karol – ja wiem, że to mąż Dusi – ale co prawda to prawda. Tu nie ma żartów! Teraz są takie czasy, że trzeba na własny cień uważać!

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– Staszek ma rację – zaczął Karol ale nie skończył bo Ewa przerwała mu wściekle:

– Ty mi tu Karol o żadnych racjach nie gadaj! Coś ty się nagle taki praworządny zrobił??? Co to – dawno to było jakżeś temu felczerowi z Rumieńca morfinę sprzedawał? Co ty – myślisz, że ludzie nie wiedzą i nie widzą – jak ten narkoman w nocy przyjeżdżał aż mało konia nie zajeździł, a ty mu morfinę dawałeś???

– Ewka, Ewka – Karol jąkał się ze zdenerwowania – przecież on receptę miał – jakżeż mu miałem nie sprzedawać?

– Receptę?! Jaką receptę??? Przez siebie samego napisaną? Narkoman wstrętny! Staszek – powiedz coś – zwróciła się nagle do drugiego szwagra – nie pamiętasz jakżeś mu tego konia leczył? Toż zajeździł go prawie do śmierci! Noc, koń cały w błocie, piana mu z pyska szła – przecież z Rumieńca to prawie dziesięć kilometrów po górkach a ten go cały czas galopem i galopem… bo mu się morfiny chciało – bydlakowi przeklętemu!

Ewa była góralką z Sądecczyzny i kobietą gorącej krwi. Tadzio kochał ją całym swoim wielkim sercem i jeszcze większym ciałem. Popierał we wszystkim. Dochowali się czterech chłopaków i Tadzio dumny był z nich jak paw. Ewa jak kokosz trzymała swoich pięciu chłopów twardą ręką ale trzeba powiedzieć, że łatwo nie mieli. Na tym Tadziowym leśniczowaniu majątku się nie dorobili. W czterdziestym roku życia wyglądała na ładne parę lat więcej. Kiedyś hoża i zdrowa dziewucha o czarnych, gładko przyczesanych włosach i białych zębach – teraz już trochę zmęczona.

Staszek chcąc nie chcąc skinął głową. Tak było.

Roma przymknęła oczy bo nagle ujrzała scenę z „paki” kiedy to kobieta wstrzykiwała sobie w udo morfinę. Tak było! Dobrze znała tego zniewolonego przez nałóg felczera, który konno, po nocy przyjeżdżał do apteki. Ale co Karol mógł zrobić? Odmówić? Toż ten drab mógłby go zabić! Przecież w okolicy jednego gospodarstwa nie było żeby jakiejś broni po stodołach i spichlerzach nie ukrywano. To prawda, że wojna skończyła się już dobre pięć lat temu ale nie tu! Mogła się skończyć gdzieś daleko – w Berlinie czy w Japonii ale nie tu – nie na Podkarpaciu! Tu był inny kraj i inni ludzie. Inną tu krew lano bo tez i inne sprawy były. Co innego bolało! Dawno to jak biednemu Sochali dzieci do studni wrzucili? I za co to? Że ktoś powiedział, że upowcem był? A kto to wie kto czym był? Roma dobrze pamiętała co jej ojciec mawiał:

„Tu mieszka twardy naród, który wymaga specjalnego traktowania bo trudniej tu o wybaczenie i ugodę!”

I stary pan Eustachy miał rację. I dlatego, że on i jego dziadowie to wiedzieli i rozumieli to Dorniccy utrzymali się w majątku nawet wtedy gdy w okolicach Dorniewa rezuny Jakuba Szeli rżnęły panów piłami!

A przecież Dorniccy uważali się za półtorej szlachty i nawet wśród arystokracji miejsca swego szukali,  a jednak respektowali chłopów, ich styl życia i charakter. Zawsze z szacunkiem i przyjaźnią.

– Uspokójcie się – na miły Bóg – uspokójcie – przyciszonym głosem zawołała Hela. Nie możemy się teraz kłócić! Kochani – dopiero co pochowaliśmy tatusia, mamusia chora, wszystkim ciężko – musimy być w zgodzie! Może zrobimy tak: Poszukamy tej kasy i zobaczymy co i jak.

– Jak to poszukamy? A czy ty Hela wiesz gdzie szukać? Albo tego klucza co to ma być w trzecim od zachodniej? Coś mi się wydaje, że nasz pradziadek w piętkę gonił a może za dużo tych nalewek pił! – powiedział Tadzio.

Stanęło na tym, że „chłopcy” – to znaczy Karol, Tadzio i Staszek pójdą rozejrzeć się w piwnicach a „dziewczyny” to jest Hela, Fela, Roma, Ewa, zostaną w salonie i poczekają. Florek – mąż Musi zdecydował się zostać z kobietami. Taki już był. Starszy od Musi o przeszło dziesięć lat był uciekinierem z Rosji Sowieckiej w 1920 roku. Miał wtedy siedem lat. Ta ucieczka to była podobno jakaś niesamowita droga przez mękę, kolejami, w głodzie i strachu. Gdzieś ktoś mu pomagał, ktoś przychołubił – dość na tym, że wreszcie wylądował u niejakich państwa Kownackich – właścicieli pensjonatu w Krynicy. Jak wieść niosła pochodził z książęcej rodziny Romodanowskich. Wiele wskazywało, że to mogła być prawda. Pamiętał rodzinny dom gdzieś w głębi Rosji, rodziców, służbę, konie. Wiele rzeczy plątał i mylił ale to co mówił musiało być prawdą bo przytaczał szczegóły, których nie mógłby znać gdyby nie był tym za kogo się podawał. Pamiętał też drobiazgowo dzień, w którym do dworu rodziców wpadli bolszewicy.

Z Musią pobrali się w 1947 w rok po ślubie Dusi z Jackiem ,ale o ile Dusia – podobna do mamy – zawsze starała się zwrócić na siebie uwagę i jak to się mówiło umiała się podobać, to Musia była cichutka i szarutka jak ta myszka. Razem z Florkiem prowadzili pensjonat, który Florek dostał od swoich przybranych rodziców i na chleb im starczało. Dochowali się trójki dzieci z tym, że pierwsza Tereska urodziła się parę miesięcy za wcześnie ale tak to już czasem bywa. Ludzie to rozumieli.

No więc bracia wyszli „rozejrzeć się” w piwnicach.

Pradziadek pisał, że tę kasę to wstawił w dolnej piwnicy – zaczął Karol. To może oznaczać tylko tę naszą trzecią piwnicę – jak myślicie?

A z tymi aptecznymi piwnicami sprawa miała się tak:

Dom przebudowany gruntownie przez dziadka Teodora stał na tych samych, odwiecznych fundamentach, na których zbudowana była stara apteka. Były masywne i głębokie. Piwnice miały trzy a właściwie nawet cztery poziomy. Część podapteczna był odseparowana od piwnic pod częścią domową.

Pierwszy poziom był niegłęboki. Schodziło się do niego wprost z pokoju laboratoryjnego czy jak się mówiło aptecznego kręconymi schodami. To była płytka piwnica a właściwie suterena z małymi okienkami wychodzącymi na rynek. Głównym urządzeniem stojącym na jej środku był zestaw do destylowania wody. Archaiczny zbiornik, chłodnica, palniki. Wszystko to zajmowało większą część pomieszczenia. Obok na półkach stały najrozmaitsze specyfiki, których używano na co dzień. Ten poziom był dość jasny bo okienka przepuszczały sporo światła a i nad destylatornią zawieszone były silne lampy.

Z destylatornii po paru stopniach schodziło się do następnej piwnicy gdzie trzymano paki z watą, ligniną, bandażami, wielkie balony z różnymi płynami, pudła i tak dalej. To pomieszczenie było duże i odpowiadało prawie całej powierzchni aptecznej.

Stąd kilkunastostopniowe schody prowadziły dość głęboko do następnej piwnicy. To była stara piwnica – „pamiętająca” na pewno czasy założenia apteki a więc połowę XVIII wieku. To się czuło. Karol nigdy nie wiedział dlaczego ale w tej właśnie piwnicy odczuwał jakiś niepokój. Sufit był tu niski i sklepiony, zimne ściany i brak okien. Co tu zresztą mówić – na jakiekolwiek okna było stanowczo za głęboko. Nie dochodziły tu już żadne odgłosy z zewnątrz. Nie slychać było hałasu rynku, ruchu ulicy – tak jakby tamten, zewnętrzny świat wcale nie istniał. To była ta „trzecia piwnica”. Tak ją zawsze nazywano.

Za dziecinnych lat żadne dziecko nie schodziło tam samo. Chłopcy co prawda zaglądali tu czasem ale zawsze razem. Dziewczynki nigdy. Tadzio, który od najmłodszych lat był gruby i ciężki mówił, że tam jest za mało powietrza, i że mu trudno oddychać ale Karol śmiał się z wtedy niego, że się boi i tyle. Schodząc w dół przypominali sobie teraz te wspólne, chłopięce wyprawy do „katakumbów” jak mówili. Ojciec czytał im wtedy nową książkę pana Sienkiewicza „Quo vadis” i wszystkie dzieci emocjonowały się nią okropnie. Oczywiście czytał im tylko fragmenty! Gdzieżby całość! O tym nawet i mowy być nie mogło! Mamusia opowiadała dodatkowo swoimi słowami o dzikich zwierzętach w Koloseum, o Ursusie no i oczywiście o katakumbach!

W małych, dziecięcych głowach roiły się potem najróżniejsze sny i majaki o dzikich zwierzętach i wilgotnych lochach. Wielka encyklopedia z ilustracjami tygrysów, lwów i lampartów dodawała tym wyobrażeniom dodatkowego koloru.

Teraz schodzili jak przed laty. Ileż się przez te czterdzieści lat zmieniło! Jacyż byli teraz inni! Staszek po obozach, Tadzio przywalony obowiązkami rodzinnymi, Karol ze świeżą stratą rodzinnej apteki. A mimo to zdawało się im, że znowu idą myszkować w tej pełnej wilgotnego lęku piwinicy – w dawnych „katakumbach”. Nawet i teraz Tadzio zaczął coś pogwizdywać i wszyscy trzej rozumieli, że to gwizdanie to nie dla melodii ale dla podtrzymania odwagi. W piwnicy było zaprowadzone światło ale dla jakiejś głupiej oszczędności albo dlatego, ze rzadko się tu schodziło – żarówki były słabe. Jakieś marne czterdziestki, do tego zakurzone dawały niewiele światła i kątów piwnicy nie było właściwie widać.

– Gdzie tu czego szukać – zaczął Tadzio – ciemno jak w grudniową noc…

– Pradziadek pisał, że skrzynia ma być w piwnicy. Ale przecież nie skrzyni szukamy tylko kasy bo dziadzio pisał, że skarb jest w Kasse – odpowiedział sobie Karol.

– A może powinniśmy zejść na dół – zaczął Staszek – i stamtąd zacząć szukać?

Ten „dół” to była jeszcze jedna piwnica – właściwie piwniczka, która leżała o trzy stopnie niżej. Niewielkie pomieszczenie – używane kiedyś – jak rodzinna wieść niosła – do przechowywania starych, nieużywanych aptecznych trucizn. Schodziło się tam niezwykle rzadko bo i interesów żadnych nikt tam nie miał. Trucizny – jeśli jeszcze tam były – pewnie zwietrzały albo wyparowały, pomieszczenie było bezużyteczne i zamknięte „na amen”. Był czas, że pan Franciszek chciał je oczyścić i przystosować do przechowywania win ale na chęciach się skończyło.