Kormoran (Phalacrocorax carbo)

Nie wiem, jak zrodził się ten pomysł, bo przecież znamy się tyle lat. Kiedyś oboje pływaliśmy na kajakach, ale w każde w innych latach. Owszem, rozmawialiśmy o naszych spływach. Szczególnie miło wspominaliśmy spływ po Obrze (dorzecze Warty). Po drodze w Obrze mieści się Wyższe Seminarium Duchowne Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że losy zawiodą nas do Kanady, gdzie posługę boską nad nami będą sprawowali właśnie misjonarze Oblaci.

Niedawno rzucił hasło:

– A może byśmy tak gdzieś popływali?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Dlaczegóż by nie? Mieszkam przy ujściu rzeki Humber do jeziora Ontario. Ujście tej rzeki słynie w Toronto z dobrych warunków do kajakowania. I właśnie to miejsce zaproponowałam. Tak na początek. Może później, wybierzemy się do słynnego na cały świat Provincial Algonquin Park?

Umówiliśmy się. Nalegałam, żeby  były dwa kajaki jednoosobowe. W określonym dniu i czasie, zjawiłam się na parkingu za stacją benzynową przy South Kingsway & Queensway. Już czekał. Kajaki były zwodowane, wiosła i kamizelki przygotowane. Serce podskoczyło mi z radości. Założyłam kapok wzięłam wiosło i z pewną miną zaczęłam wchodzić do kajaka, od przodu aby nie stracić równowagi i nie wykopyrtnąć się do wody. Spróbowałam kucnąć, żeby potem usiąść, a tu nic – moje kolana nie chciały się zgiąć do przysiadu. Ach, co robić, co robić? Szybko wyszłam i pod pretekstem, że czegoś zapomniałam w samochodzie. Zza krzaka podglądałam jak jemu to wsiadanie do kajaka idzie. Aj, aj, jaj – ten sam problem. Sztywne nogi nie chciały się dostatecznie zgiąć, żeby przykucnąć i siąść. No nic, pójdę i mu pomogę. Jak mnie zobaczył taką radośnie wracającą, to dokonał nieludzkiego wysiłku i przykucnął, ale kucając zachybotał kajakiem i wyleciał za burtę. Przewrócony kajak wylądował obok. Podbiegam i podałam rękę, ale jego rosła postura wciągnęła mnie małą do wody. Leżeliśmy w wodzie, i nie wiadomo było czy płakać, czy się śmiać.

On jak zwykle był wpieprzony, bo twierdził, że gdybym… Tra, la, la – to przeze mnie?  Na pomoc przybiegli łowiący ryby wędkarze i wyciągnęli nas na brzeg. Potem pomogli wsiąść do kajaków. Popłynęliśmy. Za zakrętem rzeki czekały na nas kormorany. Chociażby po to warto było wpaść do wody. Pływaliśmy całe dwie godziny – sama przyjemność. Po powrocie ci sami wędkarze pomogli nam wysiąść na brzeg. Przy pożegnaniu nikt nic nie wspominał o następnym razie.

Ale ja już połknęłam bakcyla. Rozstawiłam w salonie nadmuchiwany kajak ponton i ćwiczyłam. A siąść do kajaka można nie tylko z pozycji kucanej. Jak już to opanowałam, to wypróbowałam na rzece Humber, jak nikogo nie było. Poszło mi dobrze. Cała szczęśliwa zadzwoniłam do tego faceta, proponując powtórkę. Cisza. Nie odezwał się do dzisiaj. No cóż. Nie mogłam zmarnować takich cennych nowo nabytych umiejętności jak wsiadania i wysiadania z kajaka. Więc często poprawiam swoją kondycję pływając kajakiem po ujściu rzeki Humber. Zdaje mi się, że kormorany już mnie rozpoznają wydając swoje chrapliwe dźwięki jak podpływam. A ja im w zamian śpiewam piosenkę niedawno zmarłego Piotra Szczepanika ‘Goniąc kormorany’, które odlatują pod koniec lata. Więc póki lato jest, a kormorany nie odleciały.

MichalinkaToronto@gmail.com