Mieszkając w pobliżu wody – rzeki, jeziora czy morza – trudno nie polubić pływania. W moim przypadku pływam ponad 40 lat, zawsze z wielką przyjemnością niezależnie od pogody. Trochę na żaglach, ale bardziej polubiłem kajaki. Dają mi większą niezależność, wysiłek fizyczny który lubię, i niespodzianki nie zawsze przyjemne, ale zawsze ciekawe.
Najciekawszy spływ kajakowy, jaki zorganizowałem, odbył się w 2009 r i był dosyć długi.
Mieszkam nad rzeką Bug, który ma źródło na Ukrainie. Kiedyś pomyślałem sobie – a dlaczego nie popłynąć właśnie od źródła mojej rzeki? Wcześniej zorganizowałem kilkanaście spływów, kilkugodzinnych ale i kilkudniowych. Również z udziałem Polaków z Brześcia na Białorusi – od Terespola do Wyszkowa. Więc dlaczego nie z Ukrainy? Trudne, ale możliwe. Wcześniejsze były finansowane przez Urząd Gminy Wyszków, Starostwo Powiatowe albo Ministerstwo Sportu i Turystyki – wynajem i transport kajaków – jako promocja turystyki.
Zaproponowałem Burmistrzowi Wyszkowa i Staroście organizację właśnie spływu kajakowego z Ukrainy. Byli tym nieco zaskoczeni, ale zgodzili się sfinansować również tym razem wynajem i transport kajaków. Resztę, czyli wyżywienie i sprzęt biwakowy, każdy uczestnik miał we własnym zakresie.
W 2008 r zaczęło się planowanie. Mapy części polskiej Bugu były łatwo dostępne. Nieco trudniej było z częścią ukraińską, jednak i taką znalazłem w nieco dużej podziałce 1:100 000. Bug w Brześciu płynie na kilkukilometrowym odcinku przez terytorium Białorusi, więc ten kawałek należało ominąć. Kajaki należało przewieźć na rzekę dostępną już po polskiej stronie. Pozostaje granica z Ukrainą. Najłatwiej byłoby przekroczyć granicę wodą, ale na to potrzebna była zgoda władz i polskich, i ukraińskich. Zbliżał się Mundial, mający odbyć się w 2010 r w Polsce i na Ukrainie, więc może pozwolą? Napisałem pismo do naszej Straży Granicznej z prośbą o zgodę na przekroczenie granicy rzeką, wspomniałem o wspólnej organizacji Mundialu itd., o swoim doświadczeniu – i czekałem na odpowiedź. O dziwo nadeszła dosyć szybko, ale uzyskanie wymaganej zgody strony ukraińskiej wymagało czasu. Po kilku miesiącach otrzymałem pismo, że strona ukraińska wyraziła zgodę. Co za radość ! Wydawało się to mało realne, jednak zgoda była. Otrzymałem telefony kontaktowe do opiekuna spływu ze Straży Granicznej po stronie ukraińskiej i polskiej. Kontakty z Polakami w Brześciu już miałem, nawiązałem też kontakt z Polakami we Lwowie. Ponieważ trasa była długa, ok 720 km, zaproponowałem wymianę załóg po drodze w umówionych miejscowościach. Wszystko zaczęło „grać“.
Początkowy Bug wydawał mi się rzeczką niewielką, więc spływ należało zacząć przy możliwie wysokim stanie wody, ale aby również było możliwie ciepło. Maj to najlepszy czas. Była jeszcze jedna sprawa. Gdzieś w marcu 2009 r odczułem pogorszenie wzroku. Miałem 7,5 dioptri na minusie, ale po wizycie u okulisty okazało się, że jest też katarakta. Czekała mnie operacja oczu. Termin – druga połowa maja. Po tym terminie byłbym wyłączony ze spływu, a bardzo chciałem go zrobić i w nim płynąć. W następnym roku być może byłoby to niemożliwe.
Z Wyszkowa wyjechaliśmy 4 maja z kanadyjką i jedenastoma kajakami. Trzy miały być dla uczestników z Polski, 5 dla uczestników z Ukrainy, a 4 dla z Białorusi. Przed granicą nocleg, rano jedziemy na granicę. Straż Graniczna i celnicy byli uprzedzeni o naszej wyprawie, bez problemów przekroczyliśmy granicę. Już na Ukrainie mieliśmy umówione spotkanie z uczestnikami z Brześcia, w jakimś mieście przy moście jako najłatwiejszym miejscu aby się spotkać. Istotnie plan „zagrał“. Spotkanie bardzo sympatyczne, mówią po polsku z takim fajnym śpiewnym akcentem. Dalej jechaliśmy razem. Po drodze widziałem jak niektórzy ludzie na widok wiezionych kajaków pukali się czoło. Mieli chyba trochę racji 🙂 🙂
Do Wierchoburza, gdzie jest źródło Bugu, dojechaliśmy wczesnym popołudniem. Byliśmy mocno zaskoczeni powitaniem. Czekało na nas dosyć dużo ludzi, były władze miasta Złoczów i Powiatu Złoczowskiego (Wierchoburz jest w jego granicach administracyjnych), ale też dziennikarze z prasy, radia i telewizji ukraińskiej. Wielkie i przyjemne zaskoczenie. Spotykamy grupę ze strony ukraińskiej. Wszyscy mówią po polsku z takim śpiewnym akcentem, jaki bardzo lubię. Po powitaniach i wywiadach Msza święta w naszej intencji z katolickim księdzem i prawosławnym popem, błogosławieństwa na drogę. Rozmowy, koncert muzyczny jednej z ukraińskich gwiazd estrady, później poczęstunek. Nocleg w domkach turystycznych.
Następnego dnia zwiedzanie zabytków w Złoczowie, zamek i kościół, XVI – XVII wiek. Po wejściu do kościoła okazało się, że trwa właśnie Msza święta. Po wyjściu pytam w czyjej intencji. Odpowiedź mnie „zamurowała“ – w intencji ś.p. kniazia Jaremy Wiśniowieckiego. Jak u Sienkiewicza.
Następnego dnia kajaki na wodę i płyniemy. Kolega z Wyszkowa prowadzi, ja zamykam stawkę aby w razie potrzeby pomagać poprzednikom. Wśród nas są kobiety, a każdy płynie sam, w kajakach mamy sprzęt biwakowy, ubrania i jedzenie, na drugą osobę nie ma miejsca. Wody niedużo ale płynąć można. Czasem przedzieramy się przez zarośla. Wszystko dosyć męczące. W miejscach, gdzie można wyjść na brzeg, robimy postoje na odpoczynek. Wieczorem postój na noc, jesteśmy zmęczeni chociaż przepłynęliśmy niewiele. Kiełbaski z ogniska smakują wyśmienicie, w żadnej restauracji na świecie nie można zjeść lepszych 🙂 :). Noc zimna, namioty rano są białe od szronu. Może jutro będzie więcej wody i będzie łatwiej ? Rzeczywiście, wody było więcej. Ale nie było łatwiej. Przeciwnie.
Kiedyś przed wojną Bug płynął sobie naturalnie, zakolami i wtedy pływało się z wielką przyjemnością. Ale w latach pięćdziesiątych XX wieku jakiś bardzo „mądry inaczej“ wymyślił aby Bug „wyprostować“. I zrobili to. Zamiast naturalnych meandrów wykopali rów – ok 50 do 100 m po prostej, potem pod kątem 90 stopni zakręt w lewo, następnie w prawo i dalej podobnie. Cięciwa jest krótsza od łuku więc kąt spadku terenu większy i woda nabiera szybkości. W dodatku uderzając pod kątem prostym o brzeg powstają spore zawirowania i bystrza.
Brzegi wysokie – ponad 2 m pod dużym kątem, 75 do 90 stopni. Wyjście na górę bardzo trudne, wciągnięcie kajaka jeszcze bardziej. Trzeba płynąć. Często za zakrętem zwalone drzewo, sekunda na „wpasowanie“ się w jakąś lukę. Nie wszystkim to się udawało, wywrotki. Na szczęście głębokość wody niewielka, tylko do ok 1,5 m więc grunt pod nogami był, ale po wywrotce trzeba jeszcze wejść do kajaka i włożyć do niego mokre już rzeczy.
Survival.
W miejscu o nieco mniejszym kącie nachylenia brzegu po kolei wyciągamy kajaki na brzeg. Odpoczynek. Instruuję, jak przepływać pod drzewem. Trzeba utrzymywać go w głównym nurcie i nie pozwolić na ustawienie bokiem wobec niego. Czasem trzeba wiosłować do tyłu. Przed wejściem kajaka pod drzewo trzeba schować się wewnątrz razem z wiosłem aby nic nie wystawało i nie zahaczało o gałęzie. Przeciągamy kajaki po lądzie do miejsca, gdzie można je zwodować. Bezinteresownie pomagają nam wędkarze.
Płyniemy.
Znowu zwalone drzewa, przepływamy. W miejscach gdzie jest po kilka zwalonych drzew a brzeg mniej stromy wyciągamy kajaki i przeciągamy je dalej lądem. Znowu pomagają nam miejscowi ludzie.
Odpoczynek.
Jesteśmy wykończeni. Wodujemy kajaki, płyniemy. Zwalonych drzew w wodzie coraz mniej. Wczesnym wieczorem dopływamy do wioski. Postój. Noce zimne. Trzeba wysuszyć rzeczy (tylko moje były suche, nie miałem wywrotki), musimy znaleźć miejsce pod dachem. Dwoje uczestników idzie do wioski aby je znaleźć. Po niedługim czasie wracają. JEST! Przenocujemy w szkole! Wielka radość ! Ciągnikiem z przyczepą przewozimy kajaki do stodoły i idziemy do szkoły. Wita nas ogromnie zdziwiony dyrektor. Proponuje posiłek w kuchni. Mamy fart. Idę z jedną z kobiet do sklepu na zakupy, reszta rozkłada rzeczy aby wyschły. Wracamy, są nawet kucharki, przyrządzają gorącą kolację. CO ZA SMAK!
Następnego dnia miła niespodzianka. Po śniadaniu przed szkołą witają nas jej uczniowie, coś ok 200 i spora grupa mieszkańców wioski. Trochę rozmawiamy, opowiadamy skąd, dokąd i po co płyniemy. Bardzo zdziwieni ale i bardzo mili. Wodujemy kajaki i płyniemy dalej.
Jest łatwiej, a pod napotykanymi powalonymi drzewami już wszyscy nauczyli się przepływać. Wczesnym wieczorem biwak, znakomite pieczone kiełbaski. Rankiem ruszamy dalej. Rzeka powoli normalnieje, ale brzegi coraz wyższe. Płynąc na końcu widzę, że kajakarze przede mną znowu stoją przy brzegu trzymając się gałęzi nadbrzeżnych krzaków. Płynę dalej zobaczyć co się dzieje. W poprzek rzeki leży potężne drzewo, tama, woda spiętrzona. Wyjść na brzeg nie można. Widzę, że z pierwszego kajaka przerąbują drzewo siekierą. Zmieniają się, bo to męczące, w końcu przecinają drzewo. Tama „puściła“, czekamy aż spiętrzona woda spłynie. Płyniemy dalej. W końcu biwak, kiełbaski jak zwykle niesamowicie smaczne. W nocy znowu zimno, każdy wkłada wszystkie ubrania. Rano znowu namioty białe od szronu. Śniadanie i dalej. Po jakimś czasie znowu kajakarze stoją przy brzegu trzymając się zwisających gałęzi. Płynę do przodu i widzę w poprzek rzeki ogromny głaz. Z boków bystrza. Prowadzący kajakarz kombinuje, jak przepłynąć, nie udaje się, zatrzymuje się na głazie. Brzeg rzeki już dość łagodny, zarządzam wejście na ląd z wciągnięciem kajaków. Po kilku minutach podchodzi do mnie człowiek z wędkami na ramieniu i pyta po polsku bez wschodniego akcentu: „chcecie tam płynąć ?“. Odpowiadam „oczywiście tak“. On mówi „nie płyńcie tam, dalej górska rzeka, zginiecie“. Poszedłem, zobaczyłem. Uchronił nas od katastrofy. Około 50 m dalej wodospad, ok. 10 – 12 m. wysokości. Dalej podobnie. Nikt ze spotkanych wcześniej ludzi o tym nie wspominał. Nie było znaku ostrzegawczego. Gdybym przeżył to byłaby moja wina za tę tragedię, kryminał i nigdy nieusprawiedliwiona odpowiedzialność. Wierzę, że błogosławieństwo księdza i prawosławnego popa nam pomogło. Wierzę, że mój Anioł Stróż opiekuje się mną. Wiele razy bez większych zadrapań wychodziłem cało z różnych niebezpiecznych sytuacji.
Co dalej ? Przeciąganie kajaków lądem nie ma sensu, bo niewiadomo gdzie można już normalnie płynąć. Poprosiłem dwie osoby aby poszły do pobliskiej wioski i znalazły dla nas samochody na transport nas i kajaków. Po jakimś czasie przyjeżdża stary osobowy mercedes i jeszcze starsza wywrotka kamaz. Koszt 150 dol. płacimy we trzech z Polski.
Ładujemy kajaki na kamaza, do mercedesa ile się zmieści ludzi, kilku uczestników do kabiny kamaza, reszta „na pakę“. Ledwo zdążyliśmy to zrobić a rozszalała się burza. Wody spadało tyle jakby ktoś lał z wiadra. Co kilka minut pioruny. Co by było jak bylibyśmy na wodzie? Nawet nie chcę o tym myśleć. KATASTROFA!
Jechaliśmy bardzo wolno, coś 30 km/godz. Burza nie trwała długo, ucichła. Po niecałej godzinie dojechaliśmy nad brzeg rzeki, wyładowaliśmy kajaki i nocleg.
Później było już normalnie, rzeka „uspokoiła“ się. Piękne widoki, dużo ptaków. Przyjemnie. Płyniemy spokojnie, niezbyt szybko, mamy czas.
Pływanie ma być przede wszystkim przyjemnością. Biwaki, kiełbaski, super. Dopływamy do dużego miasta Czerwonograd. Rzeka szeroka, ponad 100 m. Tam też na wodzie dużo kajaków i wielkie zainteresowanie nami. Zatrzymujemy się, rozmawiamy. Atmosfera bardzo sympatyczna. Wszyscy ogromnie zdziwieni tym, co robimy. Odbieram telefon od naszego opiekuna z ukraińskiej Straży Granicznej. Mówię, gdzie jesteśmy, pytam ile zostało nam do granicy. Zostało na 2 – 3 dni płynięcia. Telefonuję do naszego opiekuna z polskiej Straży Granicznej z informacją kiedy przypuszczalnie będziemy na granicy. Nieco za miastem zatrzymujemy się na noc.
W nocy i rano ulewa. Siedzimy w namiotach czekając na jej koniec. Około południa ruszamy dalej. Na początku brzegi stosunkowo płaskie, później coraz wyższe. Trudno znaleźć miejsce na w miarę bezpieczne zejście na brzeg. Ściemnia się, widzę coraz mniej. Podpływam do prowadzącego i tzw. „wiązką kwiatów polskich“ zachęcam do zejścia na brzeg. Było już ciemno, widzę na brzegu światełka latarek. Kierując się nimi podpływam do brzegu i schodzę, wciągając za cumę kajak. Każdy z kajaków miał cumę długości ok 4 m, bardzo się przydawała. Następnego dnia słońce, ciepło i przyjemnie. Bug płynie wielkimi zakolami, (dobrze, że nikt ich nie „wyprostował“), ale ogromnie wydłużają one czas pokonania odległości po prostej. Zatrzymujemy się na nocleg. Umówiony dzień przekroczenia granicy staje się mało prawdopodobny. Próbuję telefonicznie skontaktować się z moimi opiekunami ze Straży Granicznych ale nie ma zasięgu. Rano płyniemy dalej. Po jakimś czasie widzimy na brzegu ludzi w mundurach. Nareszcie granica blisko! Schodzimy na brzeg. Kontrola graniczna i celna. Bez problemów. Jest już wieczór, granicę przekroczymy następnego dnia. Proszę pograniczników o przekazanie wiadomości polskiej Straży Granicznej. Biwakujemy. Rano ruszamy na granicę. Trochę trwało zanim dopłynęliśmy, widzę na wodzie łódź z ludźmi w polskich mundurach. Więc JUŻ po naszej stronie. Schodzimy na brzeg. Kontrola paszportowa i celna. Szef celników patrzy na mnie trochę „dziwnie“ ale nikogo nie zatrzymuje. Nie sprawdzałem, co kto ma w swoich bagażach, ale widocznie nie było tam nic nadzwyczajnego. Szef naszych pograniczników mówi mi, że nie było ze mną kontaktu, więc ukraińscy pogranicznicy wysłali śmigłowiec aby nas odnaleźć. I rzeczywiście widziałem go, a jego pilot z pewnością nas. Płyniemy dalej. Po ok godzinie widzę na brzegu zabudowania. Podpływam do prowadzącego, zarządzam zejście na brzeg.
To Kryłów, niewielka miejscowość już w Polsce. Jest wczesny wieczór, może uda się zanocować pod dachem? Noce zimne. Idę z jedną z osób do miasteczka. Pierwszej napotkanej osobie mówię, kim i skąd jesteśmy i pytam, czy jest możliwość noclegu pod dachem. Kieruje nas do szkoły. Jej dyrektorka jest ogromnie zaskoczona i bardzo miła, zgadza się na nocleg w szkole.
Świetnie. Kajaki do magazynu, my na kolację. Wyciągamy co kto tam ma, bo następnego dnia rozjeżdżamy się. To pierwsze miejsce wymiany załóg. Po śniadaniu zwiedzamy ruiny zamku. Przyjeżdżają nowi uczestnicy spływu. Witamy się i żegnamy. Zapraszam na wspólne spotkanie po zakończeniu spływu.
Jadę do domu. Potem operacja jednego oka, a właściwie zabieg. Trwał mniej niż godzinę. Drugie oko po trzech miesiącach. Wszystko dobrze, nareszcie normalnie widzę ludzi i świat . Cały czas telefonicznie kontaktuję się z uczestnikami spływu. Rzeka to już prawdziwa „autostrada“, nie powinno być i nie było żadnych kłopotów. Kolejne miejsca wymiany załóg to Włodawa i Terespol w Polsce.
Spływ kończy się 7 czerwca 2009 r w moim mieście. Burmistrz Wyszkowa zapewnił nam poczęstunek. Dziękuję. Jest zainteresowana lokalna prasa, wywiady z różnymi uczestnikami spływu.
Dzięki Bogu wszystko skończyło się szczęśliwie, zgodnie z założeniami. W spływie łącznie wzięło udział 10 osób z Ukrainy, 16 z Białorusi i 12 z Polski. Jedni płynęli dłużej, inni krócej. Emocji było naprawdę dużo, zwłaszcza na Ukrainie. Na koniec chcę BARDZO podziękować WSZYSTKIM, którzy pomagali w tej wyprawie. WIELKIE DZIĘKI !!!
Przy okazji. Serdecznie pozdrawiam Białorusinów walczących o Wolność! Życzę Wytrwałości i Powodzenia! Wierzę, że wywalczycie sobie Wolność!
Jerzy Cabaj