Po ich wyjeździe Karol udał się do mamy. Lubił zasięgnąć jej opinii a teraz naprawdę czuł się skotłowany i zagubiony. Mama to mama – nawet jak się ma pięćdziesiąt lat. A właśnie! Urodziny za parę dni. Pięćdziesiąt lat! Co prawda u Freyów nikt nigdy urodzin nie obchodził i koncentrowano się na imieninach ale Karol z Romą robili sobie małe przyjątko. Zostało im to jeszcze ze szwajcarskich czasów gdzie wszyscy obchodzili raczej urodziny. Pracowało wtedy z nimi paru Amerykanów, którzy zarazili ich tym zwyczajem i tak już zostało.
Boże – pomyślał Karol – Szwajcaria! Kiedy to było? Jakżeż byli szczęśliwi! Roma w ciąży wyglądała nadzwyczaj ładnie! Wszyscy się zachwycali. Mówili, że na pewno będzie dziewczynka. Nikt nie podejrzewał bliźniąt! A potem wybuch radości! Dwie dziewczynki! Nie jedna! Dwie! A jeszcze później chrzciny w kościele świętej Klary – St. Clarakirche na Claraplatz. Jakżeż byli szczęśliwi! Kiedy to było? Wydaje się, że przed wiekami! Nie tęsknili! Nawet nie myśleli za bardzo o Dorniewie! A potem przyjechał Józio i na małą chwilę odżyły myśli o rodzinnej aptece ale po jego wyjeździe do Belgii znowu zostali we czwórkę! i znowu Dorniewo wraz ze swoją zapyziałą prowincjonalnością zeszło na daleki plan.
Karol westchnął głęboko. Mama leżała na kanapie przykryta kocem. Nie czuła się dobrze. Nawet na pogrzeb Gertrudy nie poszła. Podeszła tylko do okna i stąd widziała kondukt idący przez rynek w kierunku cmentarza. Po policzkach płynęły jej łzy ale myślała, że tego nikt nie widzi. Pani Wanda nie lubiła okazywać uczuć. Mówiła, że to nieeleganckie. Tak ją kiedyś nauczono i tak zostało. Ale Zosia, która przydreptała z kuchni z herbatą widziała te pożegnalne łzy starszej pani i sama podniosła brzeg fartucha do oczu.
– Wie mama – zaczął ostrożnie Karol – ta historia z kasą przynosi więcej kłopotów niż myślałem. Jeszcze jej nawet nie otworzyliśmy a już wszyscy się kłócą! Co to będzie jak ją kiedyś otworzymy? Chyba się pozabijamy!
– No to jej lepiej nie otwierajcie – uśmiechnęła się blado mama.
– Co tu mówić o otwieraniu jak nawet klucza nie mamy a nawet gdyby był to czy ktoś ją będzie umiał otworzyć? Ciocia mówiła, że trzeba wiedzieć jak… Eee, co tu gadać – ciężko jest. Tatuś nie żyje, ciocia w grobie a teraz jeszcze głupie kłótnie w rodzinie! I o co? O coś czego nawet nie ma?
– Będę się modlić o pokój w rodzinie synku. To jedno mogę ci obiecać. Ty też się módl bo to co tu jest to wszystko marność… liczy się tylko to co będzie tam po drugiej stronie.
I Karol ucałował mamę serdecznie.
Parę dni później przyszedł do apteki prałat Noga. Niby po proszki na nadciśnienie, ale tak naprawdę na pogaduszkę. Było już po czwartej i Karol zbierał się do zamknięcia. Akurat weszła do apteki Roma i zobaczywszy księdza zaproponowała herbatkę z ciastem. Karol wyjął nalewkę bo proboszcz przepadał za aptekarskimi nalewkami i usiedli.
– Panie magistrze kochany – zaczął półszeptem prałat – wie pan, że z zagranicy nadają teraz takie radio co to mówi jak naprawdę jest z tymi komunistami? Nazywa się Wolna Europa. Władze zagłuszają jak mogą ale warto posłuchać! Warto! Sama prawda! Ja myślę – i prałat zniżył głos jeszcze bardziej – że już niedługo a tych czerwonych psów tu nie będzie!
I tak Karol zaczął słuchać Wolnej Europy. Stary Blaupunkt skrzypiał, trzeszczał, ale w tym kociokwiku można było wyłapać daleki głos spikera, który wlewał miód w zbolałe serca. Czysty miód! Po każdej audycji Karol czuł się jak nowo narodzony i o niczym innym z Romą nie mówił. Roma słuchała ale czasem było już jej tego za dużo i mitygowała męża żeby się trochę z tym słuchaniem radia opanował tym bardziej, że rozgłośnia warszawska przestrzegała przed dywersyjnym, kontrrewolucyjnym radiem nadawanym gdzieś z NRF-u. Za tą przestrogą szła naturalnie możliwość aresztowania ale nikt się temu specjalnie nie dziwił bo w społeczeństwie dawało się już zauważyć pewne zobojętnienie na możliwe kary.
Księżowska wizyta dała Karolowi dużo do myślenia. Jeśli ksiądz ufał mu na tyle, że przekazał informacje o Wolnej Europie to dlaczego on – nie mógłby zaufać księdzu i zapytać o opinię w sprawie nieszczęsnej kasy?
Leżało mu to na sercu, oj leżało. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że jak długo temat nie zostanie rozwiązany tak długo mogą wybuchać niesnaski i kłótnie. Ludzie są tylko ludźmi. Ale do rozmowy z księdzem nie doszło. Wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. Gazety i radio emocjonowało się budową Nowej Huty i odbudową Warszawy a w szczególności świeżo rozpoczętą budową Pałacu Kultury i Nauki. Zachłystywano się wizjami co to będzie za cudo i jak zmieni oblicze stolicy! Na tle tego ogólnego entuzjazmu – prawdziwego czy udanego – słuchanie Wolnej Europy było oazą, w której można się było napić „prawdziwej wody życia”.
I nagle, w sam środek powszechnej euforii uderzył grom! Ludziom wydało się, że Ziemia przestała się kręcić wokół Słońca i stanęła w szoku!
Umarł Stalin!
Ale nawet ta wiadomość, nawet ogólny płacz i programowo żałobne twarze nie zdołały zmienić faktu, że stara, wiedeńska kasa stojąca od dziesięcioleci w głębokiej piwnicy domu Freyów pozostawała zamknięta! Stała cicho i spokojnie w swojej niszy a na jej froncie pysznił się precyzyjnie wykuty napis:
„Wertheim Kassen – Wien Osterreich”
Rozdział IV
Słowo Ryśka Pańczaka
Wszyscy czekali na zmiany. Wszyscy o nich mówili. Ma się rozumieć szeptem. Umarł Stalin więc musi się zmienić! Musi! Ale jak na ironię zmian nie było – w każdym razie nie na lepsze. Owszem – Urząd Bezpieczeństwa działał jeszcze gorliwiej i bywały wypadki, że aresztowano za samo spojrzenie albo niewinny żart. A potem przyszły hiobowe wieści z procesu biskupa Kaczmarka i wreszcie ta najtragiczniejsza o aresztowaniu prymasa. Proboszcz Noga odwiedził Karolów na drugi dzień. Oficjalnie mówiło się, że przyszedł do starszej pani, ale w rzeczywistości prałat chciał się nagadać z Karolem, wyżalić i popolitykować. Był tak zdenerwowany, że Karol zaproponował mu jakieś tabletki na uspokojenie ale proboszcz odmówił.
– Co to będzie? Co to będzie panie magistrze? Aresztować prymasa?! Do czego to dojdzie?! Przecież papież musi coś zrobić! Tak być nie może!
Rozmawiali, roztrząsali, przewidywali aż wreszcie rozmowa trochę się uspokoiła i powoli, powoli zeszli na inne tematy. Wtedy też Karol postanowił poradzić się starego księdza – przyjaciela rodziny i opowiedział mu o kasie, o złej krwi i nieporozumieniach w rodzeństwie.
Prałat milczał przez dłuższy czas. Jeszcze widać było na jego policzkach blade wypieki pozostałe po emocjach rozmowy o prymasie. Bladą ręką przesunął delikatnie po łysinie. Karol patrzył na niego z niepokojem. „A może niepotrzebnie o tym powiedziałem?” – pomyślał.
A ksiądz przymknął oczy i powoli zaczął mówić. Na początku Karol nie mógł się zorientować co to takiego, ale w miarę słuchania zorientował się, że prałat Noga cytuje z pamięci fragment ewangelii świętego Łukasza według Wujka:
“I rzekł mu niektóry z rzesze: Nauczycielu! rzecz bratu memu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem.
A on mu rzekł: Człowiecze! Któż mię postanowił sędzią albo dzielnikiem nad wami?
I rzekł do nich: Baczcież a strzeżcie się wszelakiego łakomstwa: gdyż nie w dostatku czyim żywot jego jest, z tego co ma.
I powiedział im podobieństwo, mówiąc: Niektórego bogatego człowieka rola obfite pożytki zrodziła.
I rozmyślał sam w sobie, mówiąc: Cóż uczynię, gdyż nie mam dokądbych zgromadzić miał urodzaje moje?
I rzekł: To uczynię: Skażę gumna moje, a większe pobuduję a tam zgromadzę wszystko, co mi się urodziło i dobra moje.
I rzekę duszy swojéj: Duszo! masz wiele dóbr zgotowanych na wiele lat; odpoczywaj, jedz, pij, używaj.
I rzekł mu Bóg: Szalony! téj nocy dusze twéj upominają się u ciebie; a coś nagotował, czyjeż będzie?
Takci jest, który sobie skarbi, a nie jest ku Bogu bogatym”.
Karol słuchał w skupieniu ale tak naprawdę – w głębi serca – zdawał sobie sprawę jak przeogromnie trudno jest wcielić te pobożne myśli w życie. Co by było gdyby tak na przykład powiedział to Ewie – Tadzia żonie:
„Ty Ewa bacz i strzeż się wszelakiego łakomstwa!”
To by dopiero wybuchła awantura! Lepiej nawet nie myśleć! Pewnie – myślał Karol – to są piękne słowa i piękne nauki ale do jakiego stopnia realne? Czy w ogóle realne?
A ksiądz zadumał się przez chwilę i tak mówił:
– Panie Karolu – to co powiedziałem mówiłem jako ksiądz. Musi pan przyznać, że ta Wujkowa staropolszczyzna jest piękna. Kocham ten przekład. Zawsze przypomina mi się opowiadanie Sienkiewicza o starym pasieczniku z Maripozy, który mówił tak:
„Jedną książkę mam w domu – Biblię Wujka, którą czytuję co dzień, abym nie zapomniał mowy mojej i nie stał się niemym w języku ojców moich…”
– Mniejsza z tym – nie o Sienkiewicza tu chodzi!
-Muszę panu coś wyznać. Trzymałem to w tajemnicy, ale potem wszystko się zmieniło i widzę jasno, że nie czas już na tajemnice. Otóż, ja o tej kasie wiem. I powiem panu skąd. Któregoś dnia w czasie okupacji przyszedł do mnie na plebanię pański ojciec. Rozmawialiśmy jakiś czas ale widziałem, że pana Franciszka coś trapi. Wreszcie wyjawił. Pamiętam jego słowa bardzo dokładnie. Mówił tak:
„Zaraz po aresztowaniu mojego Staszka chciałem go stamtąd wyrwać za wszelką cenę. Poszedłem do Niemców z pieniędzmi. Ale moją ofertę odrzucono. Zabierałem się zatem do wyjścia i myślałem tylko o tym jak to powiedzieć żonie gdy wtem ten gestapowiec – skuszony widocznie oferowaną sumą – zawołał mnie z powrotem i tak powiedział:
– W sprawie pańskiego syna nic już nie mogę zrobić. Sprawa jest poza moim zasięgiem. Ale jest jedna rzecz, która leży w zasięgu mojej decyzji. Mam tu w areszcie dwudziestu czterech Polaków i Żydów, których pojutrze wysyłam do Konzentrationslager Auschwitz. Jak pan chce to za te pieniądze mogę ich uwolnić.
Następnego dnia wyszli na wolność.
Mojego Staszka trzymali i nie chcieli puścić ale serce mniej mnie bolało gdy widziałem tych, którzy się uratowali…”
– To znaczy tych, których wykupił pan swoimi pieniędzmi – wtrąciłem.
– „E tam, drogi dobrodzieju – odparł pański ojciec – mógłbym był wielu więcej bo mój świętej pamięci ojciec zostawił mi po dziadkach wielkie sumy zamknięte w kasie pancernej z poleceniem abym je użył pro publico bono…
– To jest święty cel panie Franciszku – przerwałem wtedy – właśnie pro publico bono!
– Tak, niewątpliwie, niewątpliwie – rzekł na to pan Franciszek – ale szkopuł w tym, że gestapo wyjeżdża z Dorniewa. Wiem na pewno. Mówi się, że Niemcy pójdą na Rosję…
– Wszystko w ręku Boga – powiedziałem wtedy.
– I to chciałem panu, panie Karolu, powiedzieć! Pewnie pan nawet nie wiedział jaki to był człowiek – ten pana ojciec! Tych dwudziestu czterech też nie wiedziało dlaczego wyszli na wolność, ale prawda jest taka, że żyją dzięki pana ojcu. Wielu z nich żyje do dziś. Żydzi wyjechali ale jeden z nich pisał parę lat temu i pytał o pana Franciszka. Trudno powiedzieć dlaczego – może coś wiedział – potem kontakt się urwał. Pewnie bezpieka zatrzymywała listy.
Widzi pan teraz skąd wiem o tej kasie. Z tego co mówił pan Franciszek można wnosić, że jeśli za jej zawartość mógłby wykupić wielu to znaczy, że to są poważne sumy.
Jako przyjaciel pańskiej rodziny i jako stary człowiek, który zna ludzi i ich słabości powiem panu jedno:
Dopóki ta kasa pozostaje zamknięta dopóty będzie kością niezgody i niepokoju ale jeśli kiedykolwiek uda się ją otworzyć może się stać źródłem rozłamu. Źle się stało, że wie o niej tylu ludzi ale tego się już zmienić nie da. Myślę, że trzeba dążyć do jej otwarcia bo rozłam można naprawić, a nierozwiązany problem będzie zawsze źródłem podejrzeń, zawiści i złej krwi. Lepszy nieprzyjaciel w otwartym polu niż niewidoczna, nękająca partyzantka.
Prałat wyszedł a Karol usiadł oszołomiony. Mama drzemała w swoim pokoju, Mora czyściła sobie pióra i była cisza. Z kuchni dochodził regularny odgłos masielnicy, w której Zosia robiła masło.
Ojciec! Mój tatuś! I nic nikomu nie powiedział. Tylko księdzu. A teraz odszedł i nawet słowem nie powiedział. Ktoś inny opowiadał by o tym wszem i wobec i wypinał piersi do orderów a tata nic!
I duma zalała jego serce!
Ale obok tej wspaniałej wiadomości była jeszcze inna. Otóż – w myśl tego co mówił ksiądz – kasa musiała i nadal musi być nienaruszona! Skoro ojciec w rozmowie z prałatem twierdził, że mógłby wielu innym pomóc ale zgubił klucze to to znaczyło, że jej zawartość nie została uszczuplona.
Karol siedział i jego myśli błąkały się po wydarzeniach ostatnich lat. Niby niedawno a tyle się zmieniło. Jeszcze dziesięć lat wszystko było tak inne. Pewnie, że trwała wojna, że z dalekiego frontu dochodziły straszne wieści ale wielu żyło nadzieją, że ten koszmar skończy się niedługo i wróci wolna Polska. Mimo wszystko mieli nadzieję. Dziś coraz trudniej o nią! Ten koszmar ogólnej podejrzliwości, niemożność powiedzenia tego co się myśli, wszechobecne oczy bezpieki, aresztowania! Cóż wobec tych wszystkich dramatów znaczyła głupia kasa? Proboszcz miał rację – stanowczo za dużo ludzi o niej wie! Ale trzeba dążyć do jej otwarcia! Tylko jak?
A pomoc miała przyjść z najmniej oczekiwanej strony.
Tuż przed Bożym Narodzeniem wybuchła wiadomość, że Lonia – córka Feli jest w ciąży! Co, jak , z kim? Fela była cała w ogniu.
– Jedyna córka i puszczalska! Święty Józefie – patronie rodzin – ja to się stało? Co by nieżyjący mąż powiedział? Chyba by ją z domu wyświęcił!
Ale sama Lonia daleka była od spazmowania. Wręcz przeciwnie – promieniała radością! Ojcem był Rysiek Pańczak – mechanik z Państwowego Ośrodka Maszynowego czyli jak się mówiło z POM-u. To, że Lonia „chodzi” z Ryśkiem wiedziano ale Fela nigdy tego nie aprobowała. Teraz nie było wyjścia – tym bardziej, że Lonia postawiła sprawę jasno – chce wyjść za mąż i urodzić. Koniec kropka. Ma swoje lata i wie co robi.
Lonia pracowała w księgowości. Mama Fela – urzędniczka w spółdzielczym banku chciała ją wciągnąć do siebie ale Lonię ciągnęło do swojego chłopaka i poszła do POM-u. Potrzebowali księgowej więc zrobiła paromiesięczny kurs i zaczęła pracować.