Zbrodniczy koronawirus – jak zresztą wszystko inne – obok plusów ujemnych, ma również wiele plusów dodatnich. Plusy ujemne są wszystkim znane w sposób wystarczający, zatem w ramach zalecanego dzisiaj myślenia pozytywnego, skoncentrujemy się na plusach dodatnich. Jest ich tyle, że można dostać l`embarras de richesse, więc gwoli lepszej orientacji w dobrodziejstwach, jakich dzięki zbrodniczemu koronawirusowi doznajemy i będziemy jeszcze długo doznawać – o ile oczywiście ten eksperyment przeżyjemy – trzeba je nieco uporządkować.
Jak wiadomo, od soboty 10 października, pan premier Morawiecki cały nasz nieszczęśliwy kraj zaliczył do tak zwanej “strefy żółtej”, w której obowiązuje reżym zaostrzony. Jest to etap pośredni na drodze do “strefy czerwonej”, do której znowu powrócimy i będzie, jak za Stalina. Widać tedy wyraźnie, że przy pozorach spontanu i odlotu, epidemia przebiega zgodnie z planem, co musimy uznać za plus dodatni. Najważniejszym elementem “żółtego” reżymu jest obowiązek noszenia tak zwanych “maseczek” nie tylko w sklepach i środkach komunikacji publicznej, ale również na wolnym powietrzu. Policja dostała rozkaz, by w ramach programu “zero tolerancji”, wyłapywać osoby nie respektujące tego nakazu i surowo je karać. Grzywny wahają się do 500 do nawet 30 tysięcy złotych. Oczywiście policjantom w to graj, bo walka z tego rodzaju przestępcami jest wdzięczna i pozbawiona ryzyka, podczas gdy w przypadku złodziei, a zwłaszcza bandytów, jest zupełnie inaczej.
Oczywiście i tutaj tkwi plus ujemny, bo prawnicy alarmują, że obowiązek noszenia “maseczek” na wolnym powietrzu jest nielegalny, a karanie za ich brak nielegalne jest tym bardziej.
Chodzi o to, że rozporządzenie pana premiera przechodzi do porządku nad konstytucyjnymi gwarancjami na przykład swobody działalności gospodarczej i podporządkowuje kolejne segmenty gospodarki ręcznemu sterowaniu przez administrację.
Drugą przyczyną jest to, że karać obywateli można na podstawie ustawy, a nie rozporządzenia, które w dodatku de facto stawia wszystkich obywateli w stan podejrzenia o zakażenie zbrodniczym koronawirusem. Jakby tego było mało, to jeszcze pan prof . Ryszard Rutkowski z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, w drugim liście otwartym do ministra zdrowia nie tylko podważył medyczną użyteczność bawełnianych “maseczek”, ale też zadał mu szereg kłopotliwych pytań, m.in. o sekcje zwłok pacjentów posądzonych o zgon z powodu zbrodniczego koronawirusa.
Głuche milczenie było mu odpowiedzią, a pewne światło na tę sprawę rzuca opinia mego znajomego lekarza, który w zaufaniu powiedział mi, że takich sekcji się nie robi, tylko od razu kieruje zwłoki do krematorium, dzięki czemu nie można potem wykryć ewentualnego błędu w sztuce. To znaczy – głuche milczenie – swoją drogą, ale wzorem z czasów pierwszej komuny, zorganizowany został tak zwany “odpór”.
Impulsem do “odporu” były demonstracje przeciwko tym restrykcjom w Gdańsku i Warszawie, przy czym w Gdańsku Dulczessa, czyli prezydentka Wolnego Miasta, manifestację rozwiązała i policja musiała poczęstować niektórych jej uczestników gazem pieprzowym, ale w Warszawie uczestników tylko “spisywano” i teraz pewnie trwają narady, co z tym spisanymi zrobić. Zanim jednak zapadną stosowne decyzje i posypią się piękne wyroki, niezależne media głównego nurtu, zgodnie z leninowskimi normami w zakresie organizatorskiej funkcji prasy, dostały rozkaz, by z jednej strony przedstawiać plusy dodatnie rządowych działań, ale z drugiej – żeby pryncypialnie chłostać i piętnować wszystkich, którzy nakręcanie spirali paniki krytykują. W sukurs niezależnym mediom przychodzą przedstawiciele środowisk opiniotwórczych, którzy skwapliwie przyłączają się do pryncypialnego chłostania i piętnowania – co starszym obywatelom musi przypominać podobne kampanie z okresu pierwszej komuny, kiedy to media i grona utytułowanych osobistości, na polecenie partii i swoich oficerów prowadzących chłostały i piętnowaly, a to “reakcyjne podziemie”, a to “reakcyjny kler”, a to “syjonistów” w roku 1968, a to “kontrrewolucję” w roku 1979, a to “kolesi” i “warchołów” w roku 1976 – i tylko w roku 1980 było inaczej – bo tylko część środowisk opiniotwórczych kibicowała partii i bezpiece, a część podpisywała protesty z odwrotnych pozycji. Teraz jednak światło zostało oddzielone od ciemności i świadoma dyscyplina powróciła, dzięki czemu można odnieść wrażenie odbywania podróży w czasie. Czyż to nie jest kolejny plus dodatni?
Ale nie tylko o przyjemności chodzi, bo zbrodniczy koronawirus przynosi również wymierne korzyści – przede wszystkim systemom ubezpieczeń społecznych nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale i we wszystkich innych. Nie chodzi nawet o to, że zbrodniczy koronawirus precyzyjnie uderza w schorowanych starców, ale i o to, że – jak głoszą statystyki – liczba obywateli cierpiących na choroby nowotworowe, cukrzycę i choroby serca spadła o kilkadziesiąt procent. Oznacza to, że ci ludzie się nie leczą, z czego państwo odnosi korzyść podwójną; nie trzeba ponosić kosztów takiego przewlekłego leczenia, które przecież i tak musi skończyć się śmiercią delikwenta, a w dodatku – nie trzeba będzie tak długo wypłacać mu emerytury, dzięki czemu wskaźniki ekonomiczne mogą się trochę poprawić. Jest to sprawa istotna nie tylko dlatego, że w projekcie budżetu na przyszły rok rząd optymistycznie zaprojektował deficyt budżetowy na poziomie ponad 80 miliardów złotych, a w dodatku – co wykazał audyt przeprowadzony przez totalną opozycję – rząd w ciągu 2 lat zadłużył państwo na ponad 500 miliardów złotych. Taki dług trzeba będzie obsługiwać nie tylko u nas, ale i w innych nieszczęśliwych krajach, więc nic dziwnego, że lichwiarska międzynarodówka, skądinąd podejrzewana o nakręcanie spirali paniki, jest zainteresowana w tym, żeby przy życiu pozostali obywatele produktywni, a nie schorowani starcy. Oczywiście głośno nie można tego mówić, ale to jest właśnie plus dodatni epidemii zbrodniczego koronawirusa, dzięki któremu można przeprowadzić eutanazję bez poprzedzania jej kłopotliwymi, demokratycznymi konsultacjami społecznymi.
A skoro już o pieniądzach mowa, to wygląda na to, że Naczelnik Państwa został przez brukselskich filutów zrobiony w tak zwane “bambuko”. Podejrzewam bowiem uprzejmie, że ustawa o ochronie zwierząt, demolująca sporą część rolnictwa w Polsce, została przez Naczelnika, w sojuszu z obozem zdrady i zaprzaństwa, przeforsowana w Sejmie w zamian za obietnicę odstąpienia od wiązania wysokości unijnych subwencji z oceną praworządności w poszczególnych bantustanach, w przeciwnym razie trzeba by po chamsku przyjąć, że Naczelnik zwariował, co oczywiście nie może być prawdą.
Tymczasem Parlament Europejski właśnie przyjął rezolucję zalecającą uzależnienie wysokości subwencji od oceny praworządności. W dodatku rolnicy co i rusz urządzają akcje protestacyjne, pomstując na Naczelnika i PiS. Toteż zirytowany Naczelnik odgraża się, że budżet UE na następne 7 lat w imieniu Polski “zawetuje” i w ten sposób będzie bronił “naszej wolności, niepodległości i suwerenności”.
W razie weta, subwencje będą bantustanom wypłacane wypłacane na podstawie budżetowego prowizorium, więc teoretycznie taki sprzeciw może być skuteczny – ale jest wysoce prawdopodobne, że brukselscy dygnitarze obmyślą kruczek, dzięki któremu będą próbowali obejść skutki polskiego weta.
Przecież traktat lizboński teoretycznie stanowi, że sprawach światopoglądowych i wymiaru sprawiedliwości bantustany mają pełną swobodę, ale praktyka poszła w zupełnie innym kierunku i Europejski Trybunał Sprawiedliwości unieważnił na przykład Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, dając w ten sposób partii sędziów “starych” pretekst do negowania jej umocowania, nie mówiąc już o naciskach w sprawie sodomitów i gomorytów.
Rzecz w tym, że traktat lizboński ustanawia “zasadę lojalnej współpracy”, stanowiącą, że państwa członkowskie muszą powstrzymać się przed wszelkimi działaniami, które “mogłyby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej”. Ta zasada jest wykorzystywana do systematycznego wypłukiwania suwerenności z państw członkowskich, które w miarę upływu czasu i wskutek rozrzutności, uzależniają się od unijnych pieniędzy tak samo, jak narkoman uzależnia się od narkotyków.
Stanisław Michalkiewicz