Jakby mało było Covida, na wschodzie Kanady mamy kolejny problem z „pierwszymi narodami”; tym razem chodzi o kraby, a raczej przestrzeganie przez Indian federalnych okresów ochronnych; Jest to stary temat wyjęcia ludności rdzennej spod obowiązywania przepisów kanadyjskiego prawa i reinterpretowanie praw traktatowych sprzed dwóch setek lat w zupełnie nowych sytuacjach przez dzisiejsze sądy. Tamtejsi „biali” czują się tym upokorzeni i pognębieni, bo Indianie mogą dzisiaj legalnie odławiać homary poza federalnym okresem ochronnym, niszcząc łowiska, gdy oni mogą co najwyżej dłubać w nosie.
Indianie mają w Kanadzie status uprzywilejowany. Nie płacą podatków (w momencie podpisywania traktatów nikomu nawet się nie śniło o podatku dochodowym czy od sprzedaży), uznaje się również ich prawa do bogactw naturalnych na przestrzeniach, po których niegdyś jako nomadzi się przemieszczali.
Nawiasem mówiąc, to z literatury „białego człowieka”, a nie z rzeczywistości bierze się przekonanie o wielkim szacunku pierwszych narodów do środowiska naturalnego. Indianie po wykorzystaniu jednego terenu po prostu przenosili się na inny. Trudno tu mówić o jakimś poszanowaniu zasobów.
Podatkowe uprzywilejowanie rdzennej ludności polega też na błędnej interpretacji udzielonych gwarancji. W czasach gdy pisano traktaty nie było państwa opiekuńczego, „darmowej” opieki medycznej, finansowanych przez podatnika programów społecznych, z których dzisiaj Indianie korzystają – i słusznie – jako obywatele – jednocześnie nie płacąc na to nic, bo traktaty… A traktaty niosły ze sobą pewną suwerenność, więc albo to, albo to.
Dzisiaj Indianie w Nowej Szkocji powołując się na traktat z XVIII wieku, zreinterpretowany przez Sąd Najwyższy, przyznający im w celu „możliwości utrzymania się” prawo do połowów i polowań, odławiają i sprzedają homary poza okresem ochronnym. I tu jest główny zgryz, tu jest powód buntu tamtejszych rybaków, tego dlaczego „biali” niszczą Indianom sprzęt i palą magazyny.
Konflikt jest ostry, bo „biali” na wschodzie Kanady to jest stary model Kanadyjczyka; ludzie morza, którzy nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. Północny Atlantyk nadal weryfikuje tamtejszych mężczyzn.
Nerwy grają po obu stronach.
Polityczne mapety w Ottawie chętnie, by tych „białych” dla świętego spokoju w łyżce wody utopiły, problem tylko w tym, że tam tak łatwo nie da się tego zrobić. Tamci „biali” to nie jest żadna hałastra, lecz rodziny osiadłe od pokoleń, wrośnięte w policję, wojsko i instytucje państwa.
Na wschodzie Kanady widać, jak na dłoni do czego naszym kierownikom potrzebne jest społeczne wybełtanie, rozmydlenie i wymieszanie… Z wybełtanymi zrobić można wszystko. Proszę popatrzeć na ulicy.