Moja amerykańska żona zwróciła mi uwagę, że do wyborów prezydenckich już jest tylko trzy tygodnie i ja nie zająłem stanowiska na piśmie, kto jest moim faworytem. A więc trochę o mojej wyborczej historii.
Przez kilka lat od momentu otrzymania amerykańskiego obywatelstwa nie głosowałem w ogóle, nie bardzo orientując się, jak działa system polityczny w USA i czy jest jakaś różnica między jedną partią a drugą, czyli między Partią Demokratyczną i Partią Republikańska.
Nie znaczy to, że nie miałem własnych opinii o decyzjach rządu amerykańskiego, szczególnie dotyczących wojen, począwszy od wojny wietnamskiej, wojny w Iraku, Libii i Afganistanie. Będąc z natury pacyfistą, dzieckiem, które pamięta jeszcze okupację niemiecką w Polsce, a później komunizm, z początku rozróżniałem wojny na sprawiedliwe i błędne.
Zacznijmy więc od roku 1968, kiedy moja stopa stanęła na ziemi amerykańskiej. Było to w środku wojny wietnamskiej i rozruchów społecznych wśród społeczeństwa amerykańskiego przeciwko tej wojnie. Będąc „antykomunistą” powinienem popierać tę wojnę, aczkolwiek zauważyłem, że wysyłanie amerykańskich żołnierzy do kraju uprzednio będącego kolonią francuską było błędem. Zakładałem i miałem później potwierdzoną rację, że Wietnamczycy będą uważali Amerykanów jako nowych kolonizatorów i spowoduje to zjednoczenie opozycji w walce o wolność kraju. Fakt. że ta „wolność” była komunistyczna nie interesowało wietnamskiego chłopa, którego interesowała bardziej miska z ryżem.
Wiele lat później zdałem sobie sprawę, że ze strategicznego punktu widzenia koszt prowadzenia wojny z krajem położonym o kilka tysięcy kilometrów od Ameryki, będzie niezwykle wysoki i w rzeczywistości doprowadził do krachu ekonomicznego w USA za czasów Prezydenta Nixona. Na szczęście nie głosowałem wtedy na Kennedy’ego, Johnsona lub Nixona.
Minęło wiele lat, kiedy zacząłem brać udział w wyborach. Zaczęło się to od wojen zapoczątkowanych przez „konserwatywnego” Prezydenta G.W.Busha (ojca), który w roku 1989 został prezydentem. W latach 1989-1993 Prezydent G.W. Bush (ojciec) był inicjatorem permanentnej wojny na Bliskim Wschodzie, której celem było prawdopodobnie ochrona amerykańskich interesów olejowych w tamtym rejonie.
W roku 1993 buławę prezydencką objął Bill Clinton i panował nam w latach 1993-2001 kontynuując politykę zagraniczną, czyli imperialną uprzedniego prezydenta G.W. Bush (ojca).
Kolejny inny Republikanin, George .W. Bush (syn) panował nam od roku 2001 do 2009. W marcu roku 2003 Bush zdecydował się na wojnę z Irakiem i uśnięcie jej dyktatora Saddam ‘a Hussein ‘a, oskarżonego pod fałszywym pozorem posiadania broni masowej zagłady z początku nuklearnej a później chemicznej.
Aczkolwiek prezydent był republikański, Demokratyczna Senator z N.Y., Hilary Clinton publicznie, w TV deklaracji tej wojny przyklaskiwała. Ogólnie biorąc, Bill Clinton kontynuował politykę permanentnej wojny na Bliskim Wschodzie zaplanowana przez uprzedniego prezydenta G.W. Bush (ojca).
Zwróćmy uwagę, że przynależność do Partii Demokratycznej nie zmieniła polityki wojennej Republikanów. Co prawda, wojna z Irakiem jakoby została zakończona, ale nowy rząd nie jest Ameryce przyjazny i flirtuje z Iranem.
We wrześniu 2001 miał miejsce atak na World Trade Center i prezydent G.W. Bush zdecydował na wojnę z Afganistanem, gdzie ukrywał się terrorysta Bin Laden. Wojna ta trwa tam bez końca do dnia dzisiejszego, czyli 19 lat.
Ta bezsensowna wojna zdecydowała, że następnym razem głosowałem na Baraka Obamę, licząc, że jako człowiek dwurasowy oczyści politykę amerykańską z koterii, która pcha do ciągłych wojennych konfliktów. Jak zwykle i tym razem się pomyliłem.
Następnym prezydentem był dobrotliwie nam panujący od roku 2009 do 2017 Barak Obama. Podczas drugiej tury prezydenta Obamy, ministrem spraw zagranicznych była Hilary Clinton, która była organizatorem wojny przeciwko Libii. Barak Obama był także został zaszczycony Nagrodą Nobla za „szerzenie pokoju”. Nie zajęło mi trzy miesiące, kiedy poczułem się oszukany. Prezydent Obama dokooptował do swego gabinety prezesa firmy General Electric , która miała około 130 tysięcy pracowników na świecie, jako doradcę do spraw małych przedsiębiorstw, takich jak moje własne.
Wkrótce także demokratyczny prezydent wycofał 30 tysięcy amerykańskich żołnierzy z Iraku, aby wysłać ich do Afganistanu, aby pomogli wygrać wojnę, którą prowadzimy tam od 14 lat. Od tego momentu zacząłem głosować na Donalda Trumpa, który ubiega się o następna kadencje.
A więc dzisiaj mamy Donalda Trumpa. Czy w moich oczach jest bezbłędny, nie, ale w świetle ostatnich rozruchów zmierzających do obalenia rządu opartego na demokratycznych i kapitalistycznych zasadach, jest jedynym, który temu się sprzeciwia.
Zgadzam się z określeniem Trumpa, że administracja i polityka amerykańska stanowi „bagno” (swamp), które trzeba osuszyć. To bagno nie jest tworem ostatnich kilku lat. Trwa od wielu lat i zatacza coraz większe kręgi. Miernota intelektualna w rządowej administracji wypycha ludzi wartościowych.
Trump jest jedynym prezydentem od wielu prezydenckich pokoleń, który nie zapoczątkował nowej wojny.
Trump jest jedynym, który wydał zarządzenie zabraniania nauczania, że jesteśmy społeczeństwem przeżartym przez rasizm. Od lat tego rodzaju, nowo komunistyczne nauczanie ma miejsce na amerykańskich uniwersytetach, szczególnie o kierunkach humanistycznych. Admiracje uniwersyteckie zostały spenetrowane przez neo-komunistycznych profesorów, bardzo przypominających wykładowców Marksizmu i Leninizmu na Polskich Uniwersytetach w latach komunistycznych. Jakakolwiek krytyka ich lewicowych pozycji jest niedopuszczalna i grozi dymisją.
Trump wydal nakaz Prokuratorze Generalnej aby zaczęła badania nad dyskryminacja ludzi białych i pochodzenia azjatyckiego ( chińskiego i hinduskiego) przez słynne uniwersytety jak Harvard, Yale and Princeton. Wyrażnie ludzie chińskiego i hinduskiego pochodzenia bardziej przykładają się do nauki, co jest że widziane i nie chcą studiów o wartościach LGBTQ gdyż wolą matematykę i fizykę.
Trump zaofiarował pomoc federalną w walce z bandytami, którzy palą sklepy drobnych przedsiębiorców, także czarnych pod pretekstem walki z rasizmem (BLM).
Miejmy nadzieję, że Trump oprze swoja politykę socjalna nie na powszechnym uwłaszczeniu, ale o kwalifikacje niezależnie od koloru skóry lub rasy.
Jan Czekajewski