Nie jest dobrze. Chociaż z punktu widzenia PiS Marsz Niepodległości 11 listopada udał się nadzwyczajnie, to – jak to po świętach – nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości.
Ale incipiam. Oto zbrodniczy koronawirus jeszcze raz pokazał, że jest wyrobiony politycznie. Przed 11 listopada srożył się niebywale, można powiedzieć – szalał do tego stopnia, że doradzający panu premierowi Morawieckiemu w sprawach epidemicznych pan prof. Andrzej Horban publicznie rozważał możliwość zamknięcia całego naszego nieszczęśliwego kraju aż do końca listopada – ale kiedy Marsz Niepodległości, ze wszystkimi zaplanowanymi niespodziankami się odbył, zbrodniczy koronawirus natychmiast się uspokoił, stracił swoją niedawną drapieżność, liczba zarażonych spadła, więc nie tylko nie było już mowy o zamykaniu całego kraju, ale nawet pan premier Morawiecki zaczął nabierać otuchy, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem.
Po drugie, policja, która podczas rewolucji macic zachowywała się tak, jakby państwo całkiem abdykowało i nawet nie kiwnęła palcem, kiedy “macice” blokowały całe miasta, teraz nabrała wigoru oznajmiając, że nie będzie już “negocjować”, tylko “działać”. Toteż zmotoryzowanych uczestników Marszu – bo przez wzgląd na zbrodniczego koronawirusa miał on przybrać formę uroczystego przejazdu – policja kierowała na odległe od centrum miasta parkingi, doradzając, że jeśli już nie mogą bez tej niepodległości wytrzymać, to niech sobie maszerują pieszo.
Toteż obok samochodów pojawiły się też kolumny pieszych, wśród których dało się zauważyć cywilów, wcześniej podwiezionych policyjnymi samochodami na Nowy Świat, skąd przedostali się na Rondo de Gaulle`a, gdzie zaatakowali policjantów, którzy użyli broni gładkolufowej.
Nie był to bynajmniej pojedynczy “chuligański” incydent, bo potem doszło nawet do podpalenia mieszkania płonącą racą, co można było nawet obserwować w telewizji, bo – jak zauważył prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, pan Robert Bąkiewicz, wszędzie tam, gdzie miało dojść do “chuligańskich” ekscesów, były zawczasu ustawione kamery telewizyjne.
Widać, że od czasu, gdy pan minister Bartłomiej Sienkiewicz niemal własnymi rękami musiał podpalać budkę pod rosyjską ambasadą, organizacja bardzo się poprawiła.
Ale jeszcze się taki nie urodził, bo by wszystkim dogodził, więc pojawiły się rozmaite hałasy, którym dopiero położył kres komunikat Biura Politycznego PiS. Zawarto tam pochwały pod adresem organizatorów Marszu, co było bardzo uprzejme, ale nie wyjaśniało przyczyn, a zwłaszcza – inspiracji incydentów.
Policji nie można było oskarżyć, bo zaraz pojawiłoby się pytanie, kto wydał jej takie rozkazy; czy minister Kamiński, czy może sam wicepremier Kaczyński – więc konieczność wymagała, by nieubłaganym palcem wskazać jakiegoś innego winowajcę.
Toteż Biuro Polityczne wskazało na Konfederację, bo przecież wiadomo, że to ona kierowała kierowców na odległe parkingi, ona podwiozła cywilów na Nowy Świat, ona wreszcie strzelała z broni gładkolufowej, bo nie jest tajemnicą, że każdy konfederat ma pod poduszką całą kolekcję takich strzelb.
A po co to wszystko robiła? Ano po to, by sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, bo zimny ruski czekista Putin uważa, że im gorzej będzie w naszym bantustanie, tym będzie lepiej. Ale na tym oczywiście się nie skończyło, bo jak wiadomo, w sprawach istotnych dla państwa, obóz “dobrej zmiany” ściśle współpracuje z obozem zdrady i zaprzaństwa. Toteż Wielce Czcigodny poseł Kierwiński z PO zażądał zdelegalizowania Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, jako że na tym etapie Biuru Politycznemu PiS takiego postulatu jeszcze nie wypada wysuwać. Ale pojawił się inny – żeby mianowicie przyszłoroczne obchody były zorganizowane przez rząd, bez żadnych dywersyjnych prywatnych inicjatyw, zaś kropkę nad “i” postawiła pani Hanna Lisowa, domagając się by tych wszystkich “faszystów” powsadzać “do pierdla”. W tej sytuacji chyba nie obejdzie się bez ponownego otwarcia chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, gdzie służbę wartowniczą obejmie niemiecka “Antifa”, ewentualnie wspomagana przez antyfaszystów tubylczych.
Jak widzimy, otwierają się przed nami świetlane perspektywy, to znaczy – otwierałyby się, gdyby nie drobiazg, na którym rząd “dobrej zmiany” może się pośliznąć.
Oto z powodu ustawy o ochronie zwierząt, z PiS wystąpił poseł Lech Kołakowski, a wcześniej pan Ardanowski odgrażał się, że też wystąpi z PiS i założy własne koło. Prawdopodobnie razem z nim z klubu Zjednoczonej Prawicy mogłoby odejść jeszcze czterech posłów, a wtedy rząd “dobrej zmiany” utraciłby większość w Sejmie. Jego dalsze losy zależałyby od tego, czy nieprzejednana opozycja potrafiłaby przedstawić tzw. konstruktywne wotum nieufności, to znaczy – przedstawić wspólnego kandydata na premiera. Jeśli tak, to nastąpiłoby przesilenie rządowe, a jeśli nie, to PiS firmowałby rząd mniejszościowy, który byłby zdolny już tylko do administrowania kryzysem. Wydaje się, że powtórzenie sytuacji z roku 2007, to znaczy – zgłoszenie dymisji rządu i przedterminowe wybory raczej nie wchodzą w rachubę.
W dodatku nie jest to jedyna czarna chmura nad rządem. Oto minister Ziobro postawił pod ścianą premiera Morawieckiego, domagając się zawetowania w imieniu Polski nowego budżetu Unii Europejskiej. Chodzi o to, że Unia postanowiła powiązać wysokość subwencji z oceną praworządności w poszczególnych państwach członkowskich. Wprawdzie ani traktat akcesyjny, ani traktat lizboński tego nie przewiduje, ale jest to tak zwane twórcze rozwinięcie “zasady lojalnej współpracy”, według której państwa członkowskie muszą wstrzymać się przed każdym działaniem, które “mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej”. Toteż płomienni bojownicy o praworządność w Polsce podkreślają, że walka o praworządność jest jednym z ważnych celów UE, która musi użyć dostępnych instrumentów gwoli wymuszenia na państwach członkowskich pożądanego zachowania.
Minister Ziobro jednak puszcza mimo uszu te argumenty i stawia sprawę jasno: “nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – co jak wiadomo, jest naszym programem minimum w stosunkach z Niemcami. Wobec takiej poważnej zastawki pan premier Morawiecki jest bezradny, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak Polska do spółki z Węgrami – bo one też są oskarżone o brak praworządności – takie weto zastosuje.
Natychmiastowej katastrofy by nie było, bo UE funkcjonowałaby przynajmniej przez rok w oparciu o prowizorium budżetowe, ale nie wiadomo, jaki wpływ weto miałoby na rozdział 700 mld euro tak zwanego “funduszu pomocowego” na walkę ze skutkami działań rządów podjętych gwoli nakręcania spirali epidemicznej paniki.
Tymczasem, wbrew krytycznym ocenom brukselskich biurokratów, z praworządnością w Polce nie jest najgorzej, o czym świadczy casus pana Leszka Czarneckiego, w swoim czasie zarejestrowanego w charakterze tajnego współpracownika SB, a obecnie oskarżanego o wydymanie co najmniej 4 tysięcy klientów jego banku, którym stręczono zakup bezwartościowych obligacji Get Backu. Pan Czarnecki przezornie przebywa za granicą, podczas gdy w kraju jego obrońcą jest mec. Roman Giertych. Prokuratura oskarża pana mecenasa Giertycha o to, że wraz z innymi osobami maczał palce w wyprowadzeniu ze spółki Polnord ponad 90 mln złotych, ale niezawisły Sąd Rejonowy w Poznaniu uznał jednak, że zastosowane wobec pana mecenasa środki zapobiegawcze w postaci zakazu wykonywania zawodu i 5 mln złotych kaucji były “bezprawne”, ponieważ w momencie przedstawienia mu zarzutów, był nieprzytomny, demonstrując prokuratorom tylko swoje plecy i poniżej.
Nawiasem mówiąc, aresztu uniknął również oskarżony w tej samej sprawie, tzn. wyprowadzenia pieniędzy z “Polnordu” pan Ryszard Krauze, bo niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu nie dopatrzył się w nim żadnej winy, widocznie podzielając pogląd, że prokuratura zwyczajnie pomyliła przychody z odchodami.
Inni podejrzani też nie zostali aresztowani, więc jest całkiem prawdopodobne, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem tym bardziej, że i pan mec. Giertych i inni mecenasowie twierdzą, że sprawa ma charakter “polityczny”, co ipso facto chroni przed wszelką odpowiedzialnością.
Oczywiście nie każdego i nie wszędzie, a tylko niektórych i tylko przed niezawisłymi sądami w Poznaniu, które z dumą możemy pokazywać każdemu, kto oskarża Polskę o niedostatki praworządności.
Stanisław Michalkiewicz