Oto więc sztuczka: powierzyć sądom państw członkowskich zadanie zapewnienia stosowania, celowo nieprecyzyjnie skonstruowanego prawa unijnego, według jednie słusznych unijnych interpretacji, a postawy kwestionujące powyższe z automatu uznać za sprzeczne z prawem unijnym.
Dekalog? Wiadomo: tak, to tak. Nie tak, więc inaczej. Innymi słowami: to owszem, że tak, a to, to już na pewno nie. I koniec, i kropka.
Tęskniącym za realizacją praktyczną wezwania do świętości proponuję wycieczkę na Górę i wysłuchanie Kazania. Z powtórkami. Pozostali przyzwoici mają być, co najmniej, oraz do przyzwoitości bliźnich i świat mają wzywać. Ewangelizacja. Alternatywnie, czekają ich bęcki, a następnie wieczność smrodliwa. W oparach siarki, powiedzmy. Czy tam cuchnąca innym zdechłym jajem. Brrr…
Wszystko to samo, co wyżej, lecz słowem pojedynczym: chrześcijaństwo. Przejrzystość, a bardziej nowocześnie: transparentność. Tak? No tak. A co z prawem unijnym dla odmiany? Owszem, wszyscy pamiętamy, że prawodawstwo unijne oparto na założeniu, iż każde państwo członkowskie dzieli wartości przynależne Europie z wszystkimi pozostałymi państwami. Że chrześcijański “Dekalog” to dziedzictwo kulturowe Europy, nad rozwojem i ochroną którego czuwa Unia Europejska wraz z cała swoją potęgą oraz ze wszystkimi swoimi instytucjami.
Ho-ho! Tak było, tak jest. Czy tam tak miało być. Kto nie wierzy, niech czyta uważnie, zaraz wspomnę o unijnym dziedzictwie zagwarantowanym traktatowo. Odważniejszych natomiast proszę niniejszym, by poniższe przeczytawszy, zechcieli wskazać mi dekalog Unii Europejskiej – wszelako z tym jednym jedynym zastrzeżeniem, aby ewentualnie pokazując, nie ściągali jednocześnie w pobliże stad kauzyperdów, z ich rozszalałymi leksykalnie interpretacjami tego wszystkiego, co w “dekalogu” unijnym nieoczywiste. Nigdy nie wyszlibyśmy z chaosu.
USTANAWIANIE
Na początek weźmy do rąk artykuł drugi Traktatu o Unii Europejskiej, określający “główne wartości Unii”. Otóż: “Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”.
Normalnie nie ma to, tamto, wrażliwców już oczy szczypią. Ale poczekajcie, poczekajcie. Zaraz za tym idzie artykuł trzeci, czyli: “Cele i obszary działania Unii”. Tu szczypanie narasta zdecydowanie intensywniej, jako że zdanie po zdaniu, słów pierzastych stos rośnie i potężnieje. Weźmy coś takiego: “Celem Unii jest wspieranie pokoju, jej wartości i dobrobytu jej narodów”. Albo sformułowanie, w którym Unia: “Zwalcza wykluczenie społeczne i dyskryminację oraz wspiera sprawiedliwość i ochronę socjalną, równość kobiet i mężczyzn, solidarność między pokoleniami i ochronę praw dziecka”. O, a tutaj kolejne piórko podfruwa ku nam radośnie, by oznajmić, że Unia: “Szanuje swoją bogatą różnorodność kulturową i językową oraz czuwa nad ochroną i rozwojem dziedzictwa kulturowego Europy”.
Płaczemy z wrażenia? Płaczemy. W uniesieniu. Płaczmy, szlochajmy, łzy rońmy. Dopóki możemy, bo już za chwilę zaczniemy dodatkowo pojękiwać.
MAMIENIE
Po czym to drugie rozpoznaję? Po dookreśleniu unijnych intencji, poczynionym expressis verbis. Oto treść punktu szóstego, artykułu trzeciego: “Unia dąży do osiągnięcia swoich celów właściwymi środkami odpowiednio do zakresu kompetencji przyznanych jej na mocy Traktatów”.
Ho-ho, tak-tak. Wszyscy widzą, co napisane zostało? Wszyscy. Ale że na zimne dmuchać warto, czy raczej: niechże jak najdłużej drew dorzucanych w ogień pod rusztem przypiekani nie zauważą, sprokurowano im początkowe zapisy kolejnego artykułu, mianowicie czwartego, to jest określającego relacje wzajemne państw członkowskich. I tak, uwaga, uwaga: “Zgodnie z artykułem 5 wszelkie kompetencje nie przyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich”. No co, prawda, że to podkreślenie dobre jest? Dobre jest, psiakrew, a kto powie, że nie jest dobre, tego zaraz w mordę – i zaraz powie, że jest dobre. Czy jakoś podobnie.
Co więcej: “Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi (…). Szanuje podstawowe funkcje państwa, zwłaszcza funkcje mające na celu zapewnienie jego integralności terytorialnej, utrzymanie porządku publicznego oraz ochronę bezpieczeństwa narodowego. W szczególności bezpieczeństwo narodowe pozostaje w zakresie wyłącznej odpowiedzialności każdego Państwa Członkowskiego”.
WSZYSCY BĘC
Pogłaskali po główkach? Pogłaskali. To teraz przytulą do piersi i przytrzymają, póki nam, do piersi przytulonym, nie zabraknie oddechu. Tuż za rogiem albowiem zaczaja się na nas taki passus: “Państwa Członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii”. Oho, aha, już nie tylko traktaty między państwami, tutaj już unijne instytucje. I dalej: “Państwa Członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię jej zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii”.
No to bęc. Precyzyjniej: bęc my wszyscy. Bo zaraz idzie wspomniany wyżej mimochodem artykuł piąty, kozom na granicy Idaho z Wyoming zapodający zapewne siano, natomiast Europejczykom wywalający w koryta tak zwane: “Granice kompetencji Unii”. Lecimy: “1. Granice kompetencji Unii wyznacza zasada przyznania. Wykonywanie tych kompetencji podlega zasadom pomocniczości i proporcjonalności”.
Tak wygląda mamienie po nowoczesnemu. Żadnego zioła, sporyszu, odrobiny krwi nietoperza, żadnej kropli krowiego moczu do kociołka, nic podobnego. W wieku XXI wystarczy kadź medialna i mieszanie w słowach dla podkreślenia wszystkiego, co słuszne: “2. Zgodnie z zasadą przyznania Unia działa wyłącznie w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie w Traktatach do osiągnięcia określonych w nich celów. Wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich”.
Świeci? Świeci. Błyszczy? I to jak. Błyszczy i świeci, z przytupem, a nawet z przyświstem.
NIZANIE NA HAK
Dla dodania odwagi nawet, mam wrażenie, poświeci, pobłyszczy i zaraz mruczeć zacznie. Czy tam pomrukiwać. Kto mocarzowi zabroni? Niemniej: “3. Zgodnie z zasadą pomocniczości, w dziedzinach, które nie należą do jej wyłącznej kompetencji, Unia podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie, zarówno na poziomie centralnym, jak i regionalnym oraz lokalnym, i jeśli ze względu na rozmiary lub skutki proponowanego działania możliwe jest lepsze ich osiągnięcie na poziomie Unii”. O, proszę.
Znaczy, mało, że my wszyscy bęc? Widać mało, a widać więcej po treści kolejnego, szóstego artykułu Traktatu o Unii Europejskiej, zatytułowanego ze średnikiem pośrodku: “Karta praw podstawowych UE; Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności”. Cytujmy, cytujmy: “1. Unia uznaje prawa, wolności i zasady określone w Karcie praw podstawowych Unii Europejskiej z 7 grudnia 2000 roku, w brzmieniu dostosowanym 12 grudnia 2007 roku w Strasburgu, która ma taką samą moc prawną jak Traktaty”.
No i jak, żabki wy moje? Temperatura w kociołku rośnie? Co prawda, to prawda: “Postanowienia Karty w żaden sposób nie rozszerzają kompetencji Unii określonych w Traktatach”, niemniej: “Prawa, wolności i zasady zawarte w Karcie są interpretowane zgodnie z postanowieniami ogólnymi określonymi w tytule VII Karty regulującymi jej interpretację i stosowanie oraz z należytym uwzględnieniem wyjaśnień, o których mowa w Karcie, które określają źródła tych postanowień”.
Ratunku, ratunku! Nie dało się prościej? Naprawdę nie? W takim razie czy jest na tej sali jakiś unijny kauzyperda? Jest? W takim razie proszę nie przyznawać się i wyjść. Prędko, prędko. Albo ludzie pana wyjdą. Czy tam wyniosą. Po mojemu, blisko jest.
NEGLIŻOWANIE
Oczywiście, panie i panowie, że dałoby się prościej. Z tym, że wówczas prawdziwi sprawcy krzywd wszelakich europejskich narodów, pędzonych jakże sprawnie w kierunku unijnych masarni zarządzanych przez kulturowych marksistów, nic a nic nie przesadzam, wówczas prawdziwi sprawcy naszych krzywd, krzywdziciele nasi, obnażyliby siebie oraz swe intencje. Jednoznacznie. A jak tu tworzyć unię bez gaci? Z nagimi pośladkami? Czy tam z majtasami w okolicach kostek? Fuj, fuj. A jak w takiej postaci wrogów unijnych gonić, łapać, karać? Niemożliwe. Tego uczynić nie zdoła nawet najbardziej nowoczesny i najoczywiściej postępowy Niemiec. Wtedy tym bardziej niczego między słowami ukryć by się już nie udawało. I co? I cała zabawa na nic. Więc.
Oto więc sztuczka: powierzyć sądom państw członkowskich zadanie zapewnienia stosowania, celowo nieprecyzyjnie skonstruowanego prawa unijnego, według jednie słusznych unijnych interpretacji, a postawy kwestionujące powyższe z automatu uznać za sprzeczne z prawem unijnym. To fascynujące, swoją drogą: organizacja systemów wymiaru sprawiedliwości w państwach członkowskich należy do tych państw, ale mają one obowiązek organizować je w sposób, w jaki prawo unijne zinterpretują władze czy organa Unii. Inaczej: kompetencje państw członkowskich Unii mogą być wykonywane jedynie w zgodzie z interpretacją prawa unijnego, zaprezentowaną przez unijne władze i instytucje. Tym sposobem zamiatają nas do czysta.
CIASTOWANIE
Podsumowując głosy rozsądku w kwestii tak zwanej praworządności. Tak samo jak długo organy unijne będą ów termin określać i zakres jego stosowania wyznaczać na bieżąco, przy tym interpretując “po uważaniu” mocno wiotkie zapisy, a de facto jak długo nie przestaną używać “praworządności” niczym bicza z zadziorami, jednych niepokornych dyscyplinując samym widokiem narzędzia, a innych serią bolesnych uderzeń w krzyż, tak samo długo podejrzenie o działanie koniunkturalne tychże organów uzasadnione będzie w pełni. Co z kolei wszystkie nawoływania do “zachowania praworządności”, z samej natury owych nawoływań, automatycznie wyjałowi do poziomu propagandowej pustoty. Powiedziałbym nawet, że postawa władz unijnych wszelakie te wezwania z miejsca unieważni, lokując w obszarze uzurpacji.
Pan mnie słyszy, panie Berlin? U-sur-pa-tio-nen. Nie jedynych uzurpacji co prawda, a coraz częstszych i dotyczących wciąż rosnącego obszaru zastrzeżonego dotąd jurysdykcji państw członkowskich. Niby dlaczego Londyn wybrał jednak inaczej?
Jak ciasto makaronowe na wałek nakręcają naiwnych. I nakręcą. Nie byle kto, bo Niemcy, generalnie rzecz ujmując. Niżą nas na hak. Durniów nabiorą. Czy tam naniżą. Jak głupie jakieś dżdżownice. A najgorsze, że władze nasze najukochańsze, nadwiślańskie, w procederze tym uczestniczą, ogonkami merdając. I proszę najuprzejmiej akurat o to ostatnie zdanie nie zakładać się ze mną i nie sprzeczać. To już lepiej oczy samemu otworzyć niźli sprawić, że ja w rzeczone musiałbym palce pchać.
Dixi.
Czy tam sapienti sat.
Czy jakoś podobnie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl