Każdy z was tego doświadczył. Nie tylko w rodzinie, ale wśród bliskich znajomych. Sekrety i sekreciki, a równocześnie brak zainteresowania innymi. Nie wszyscy, ale dostatecznie dużo dla irytacji mojej. W jednej stronie mojej rodziny wszystko zawsze jest wspaniałe i niezwykłe. Same sukcesy. A nie-sukcesy po prostu się przemilcza. Podejrzewam, że się temu po prostu zaprzecza. Więc tam są sami ludzie nadzwyczajni i doskonali mistrzowie.  Aż dziw, że takich doskonałych mam w mojej niedoskonałej rodzinie. Kontakty z nimi z reguły odbywają się w taki sposób, że ja słucham, i wyrażam swój podziw:  oh!, naprawdę?, to wspaniale, itp. Jeśli mnie nawet zapytają, co u mnie i moich dzieci (a i ja i moje dzieci jesteśmy tak trochę pod górkę, a trochę z górki) to po to aby mi zaraz zripostować, że taki to a taki,  w takim przypadku był bardzo wspaniały. No i oczywiście ja i maja rodzina jest notorycznie ignorowana. Pewnie się dziwią jak takie zakały jak my możemy należeć do tej wspaniałej rodziny.

Moja druga strona rodziny natomiast jest zawsze chora – najbardziej. Mają już wszystkie choroby na świecie. Mój szwagier w bardzo starszawym wieku wybiera się na tamten świat od prawie pół wieku. Tak, dawno go poznałam. Byłam wtedy młoda i piękna, teraz jestem tylko piękna, ale on był zawsze chory. Zazwyczaj żegnał się tak jakbyśmy się już więcej mieli nie zobaczyć, bo taki był chory. Jeśli ktoś z mojej rodziny, albo nie daj ja, zachorował, to było to nic. Po prostu nic. No i zapomnienie, a zarazem kompletny brak współczucia.

Dotyczy to nie tylko rodziny, ale także niektórych znajomych. Miałam taką, niby dobrą, koleżankę. Obie chorowałyśmy (poważnie) na podobne choróbska. Ona mnie zalewała poradami, filmikami, miksturami z jakiegoś obskurnego (niby to zdrowego, organicznego, i tajemniczego) sklepu. A ja nic. Byłam miła, ale mikstur nieznanych nie zażywałam, filmików też nie oglądałam. Moje prośby, aby mi tego nie emailowała nie były respektowane. Trudno, nie otwierałam. Tłumaczenie, że jestem pod opieką najlepszych lekarzy na świecie w szpitalu Princess Margarett w Toronto, też do niej nie docierało. Jakieś polecenie od sprzedawcy w jakimś egzotycznym sklepie, znaczyło dla niej więcej niż opinia lekarska. A ten sprzedawca pewnie chciał się pozbyć starego i niechodliwego towaru. Była na mnie zła, że się jej i jej źródłom  (sąsiadka, sprzedawca, albo jakiś inny opętany szarlatan) nie daję leczyć. Nasze koleżeństwo oziębło. Ostatnio się odezwała. Po wstępnym co słychać, zaczęła opowieść o swojej chorobie. W końcu zapytała co u mnie? Powiedziałam, że moja dolegliwość jest pod kontrolą.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– A jaka choroba? – zapytała.

A kaczka by cię kopła. No tak, tyle byłam dla niej ważna, co publiczność do słuchania jej leczniczych bzdetów. Zupełnie zapomniała, że ja też jestem chora, bo to akurat dla niej nie było ważne.

A nauczka z tego prosta. Empatia i autentyczne zainteresowanie drugą osobą jest niezbędne. Nawet jeśli nie całkiem odwzajemnione. A z okazji zbliżającego się Świętego Mikołaja (6-ty grudnia) proponuję pamiętać nie tylko o milusińskich, ale o tych starszych znajomych.  Dobra okazja, żeby  zadzwonić, wysłać email, i  zapytać z troską o nich samych. I słuchać, i pamiętać tak żeby było ważne.  O  to przecież chodzi.

MichalinkaToronto@gmail.com   
Toronto, 26 listopada, 2020