Czyli historia o tym, jak firma przewozowa usiłowała wkręcić niżej podpisanego w wirówkę, wkręciwszy nieopatrznie samą siebie. W to i owo. Czy tam nawet w tamto. Innymi słowami: dziś prywata. No ale raz w roku można.
W co mianowicie wkręciła samą siebie firma kurierska DPD, usiłując wkręcić niżej podpisanego w wirówkę, też opowiem, dlaczego miałbym głupotę ludzką przed światem taić? Głupców oszczędzać przed śmiechem? Śmiech oczyszcza, a głupotę warto tępić i tępić należy. Narzędziem jak najostrzejszym. Ktokolwiek mnie zatem słucha, zacznę brutalnie: są granice. Co oznacza, że tym bardziej nie wolno zachowywać się niczym armia sowiecka, nie uznająca żadnych.
Nim jednak dotrę do sedna, napięcie umyśliłem sobie zestopniować, postępując ściśle według recepty zredagowanej przez niejakiego Hitchcocka Alfreda. Zacznę mianowicie od nakreślenia kontekstu. Proszę też z góry o usprawiedliwienie mego wzburzenia. Być może rzeczywiście nadmiernego. Chociaż nie sądzę. Zasadnych powodów znajdując albowiem multum, korzystam tylko z oczywistego w tej sytuacji prawa do irytacji.
Otóż współpracowałem z firmą kurierską DPD – współpracowałem z wyboru – przez sześć czy siedem ostatnich lat. Jeśli nie dłużej. Z racji stanu zdrowia, spora część moich interakcji ze światem i bliźnimi odbywa się tą drogą: internet, zakupy w wersji online, zamówienie, dostawa, do widzenia.
KAKAO I ŚLINIACZEK
Nie w każdym wypadku zamówienia dostarczało mi dotąd DPD, to jasne. Tym niemniej tam, gdzie wybór istniał, zawsze wybierałem DPD. Powtórzę: przez sześć czy siedem lat. Czy nawet ponad. I tyle mniej więcej chciałem zaznaczyć, tytułem wprowadzenia. Teraz postąpmy dalej, a napięcie niechaj sobie powoli rośnie.
Wczoraj i dzisiaj oczekiwałem od DPD w sumie sześciu przesyłek. W odniesieniu do każdej z nich otrzymałem – podkreślam, bo to ważne: w odniesieniu do każdej z oczekiwanych sześciu przesyłek, za pośrednictwem poczty elektronicznej otrzymałem informację, że przy odbiorze mogę zapłacić kartą.
I nagle: zonk. Pierwszy zonk z serii. Zresztą o serii jeszcze wtedy nie wiedziałem. Kurier (powiedzmy: Kurier Numer Jeden) telefonuje z informacją, że płatność owszem. Że przy odbiorze, czemu nie. Ale tylko gotówka wchodzi w grę.
– Należało o tym uprzedzić mnie wcześniej – ja mu na to.
– Nie mam terminala – on mi na to.
– Ale to chyba nie jest mój problem? – ja mu na to.
– Mój też nie – odszczekuje gość obcym akcentem. I tyle go słyszałem.
To ja zaraz łaps za telefon. Infolinia DPD. Proszę czekać, proszę wybrać, proszę czekać, proszę wybrać. Wiadomo jak jest. Odczekawszy swoje, swoje tłumaczę.
– Przekażę, żeby jutro kurier miał ze sobą terminal – to pani Infolinia.
– Super, dziękuję – to ja.
No nie wiem: odetchnąć mam z ulgą, czy raczej powątpiewać? Zawierzyć czy prędzej nie wierzyć kobiecie? Które rozwiązanie więcej sensu ze sobą niesie? Które okaże się praktyczniejsze? Procedury to w końcu rzecz straszna , a ludzie odnoszący się do procedur bezkrytycznie, nader często przestają myśleć w ogóle. Na wszelki wypadek nie oddycham z ulgą, ale i nie powątpiewam. Zawieszam się w przestoju. Poczekamy, zobaczymy.
I oto mija czasu mało-wiele… przesadzam. Godzina mija. Najwyżej godzina i pół. I już nie czekam. Już widzę. Kolejny zonk. Identyczny. W drzwiach staje mianowicie kurier (powiedzmy: Kurier Numer Dwa). Paczkę z ramienia zdejmuje, na progu z szacunkiem stawia. Następnie odsapuje swoje. Czekam, nie odzywam się, pretensji nie chowam, kilkanaście grubaśnych książek przywiózł. Książki ciężkie są.
Następnie jednakowoż, ku memu zaskoczeniu, dialog powtarza się (toczka w toczkę da się rzec, odrobinę zbliżywszy leksykalnie do ojczystego języka pana Kuriera Numer Dwa). To znaczy Kurier Numer Dwa do mnie z tekstem, że gotówka, tylko i wyłącznie, i że w ogóle. Ja na to do Kuriera Numer Dwa z tekstem, że nie ma to, tamto, że dostałem rano informację, że gotówka niekoniecznie, że mogę kartą, i że w ogóle. Kurier Numer Dwa na to do mnie, że on tylko paczki wozi. W ogóle. Ja na to do pana Kuriera Numer Dwa, że nie mogę odebrać za gotówkę, skoro obiecaliście, i proszę, mówię tak do niego, proszę nie brać tego co do pana mówię, do siebie, boć obiecaliście, powtarzam wyjaśniając jak kozie na granicy Idaho z Wyoming, boć obiecaliście, że mogę odebrać paczkę płacąc kartą, a o niedobrej zamianie mnie nie uprzedziliście. Kurier Numer Dwa głową kiwa, ja kiwam głową, ja energiczniej, wygrywam to starcie. Kurier Numer Dwa paczkę zabiera i oddala się hen. Posapując. Nie dziwię się, kilkanaście grubaśnych książek w paczce robi mu spory ciężar. Ale co mnie z kolei robić teraz, co robić?
Wymyśliłem. I łaps zaraz za telefon. Infolinia DPD. Proszę czekać, proszę wybrać, proszę czekać, proszę wybrać. Wiadomo jak jest. Odczekawszy swoje, swoje tłumaczę. Odpowiedzi wysłuchuję.
– Akurat ten punkt odbioru, z którego dostarczane są paczki, nie dysponuje terminalami płatniczymi.
– Ależ nie dalej jak przed dwoma godzinami informowaliście mnie, że jutro powtórnie dostarczycie mi paczkę, a kurier będzie dysponował terminalem.
– Ale akurat ten punkt odbioru, z którego przyjechała do pana paczka…
– Ale nie dalej jak przed dwoma godzinami informowaliście mnie…
– Nic na to nie poradzę.
– A czy może poradzić pani, żeby tak jak dotąd było, było tak nadal? Bo fajnie było.
– Proszę przekierować paczkę, korzystając z naszej strony internetowej…
– Ale ja nie chcę przecież… – tu nieładnie pani Infolinii przerywam. Powarkując już, zdaje się. Póki co, nieśmiało. – Nie chcę paczki przekierowywać. Nie chcę odbierać paczki w punkcie odbioru paczek. Ja chcę, żeby było tak, jak było, skoro tak było mi wygodnie – w tym miejscu dochodzi potupywanie nogami, i to ja tupię, do tego na tyle energiczne, aż kakao oblewa mi śliniaczek.
BRAK MOCY
Żartuję, pewnie. Ale głos podnoszę na pewno, i na pewno wbrew sobie. W międzyczasie wyklikuję…, to jest wyklikowuję…, czy tam wyklikiwam, stronę, o której wspomniała (droga, urocza) pani Infolinia, po czym odkrywam, że adres odbioru przesyłki i owszem, mogę sobie zmienić. Owszem, datę dostarczenia paczki również mogę sobie zmienić. Barwę kaloszy, trzewików i długość sznurowadeł, tak podejrzewam, też sobie mogę dobrać według uważania, chociaż to akurat nie za pośrednictwem strony internetowej DPD. Mogę też (ta-dam!) mogę też zrezygnować z odbioru przesyłki. Czy tam wielu przesyłek. Ale możliwość przekierowania paczki do innego punktu? Żeby kurier z terminalem, i tak dalej? Co to, to nie. Taka możliwość nie istnieje. Ani trochę.
Pani Infolinia potwierdza powyższe, choć, tak mi się wydaje, z pewną taką nieśmiałością. Czy nawet z pewnym takim smutkiem. Czy tam z jednym i drugim równocześnie. Tak czy owak, rozmowę finalizuje zapewnienie pani Infolinii, że przekaże, aby powtórne doręczenie, kolejnego dnia, obsługiwał kurier z terminalem. Ale czy na pewno przekaże, chcę wiedzieć. Na pewno, że pewnie. Czy tam pewnie, że na pewno. Ja, pani Infolinia, mówię to panu. Ja to panu obiecuję, jakbym śledzie w beczce traktowała chlorkiem sodu. Solennie obiecuję. Okay. Dziękuję zatem, zatem miłego dnia, i w ogóle rozstajemy się w zgodzie. Pa, pa, całusów sto dwa.
Więc jednak sukces? Mimo wszystko niedowiarkiem jestem. Mimo wszystko zżerają mnie wątpliwości. Wszystko zdaje się też wskazywać, że dopada mnie refluks. Żołądkowy. Ranigast nie pomaga. Czy tam inne jakieś coś. Maalox też nie. Horror narasta, kurczy się zasób optymizmu. Znajduję zatem numer, wydzwaniam punkt dystrybuujący paczki w moim rodzinnym mieście. Punkt, notabene, z którego nigdy wcześniej paczek na mój adres nie dostarczano i czego nigdy nie oczekiwałem. Informacja zwrotna brzmi w ustach pana szefa placówki jednoznacznie: nie mam tu terminali płatniczych, więc nie mogę wysłać do pana kuriera z terminalem. Ani dzisiaj, ani jutro. Ani wczoraj. W takim razie jak spowodować, żeby paczki, które trafią do pana punktu dziś czy jutro, trafiły ostatecznie do punktu, z którego przywoził mi je kurier z terminalem? Nie wiem, słyszę w odpowiedzi. Nie pomogę panu, ja tu tylko paczki wydaję i przyjmuję.
Super. Ponieważ jednak w tym miejscu rozmowa stała się bezproduktywna bardziej niż bezproduktywna pozostaje opozycja nadwiślańska, tym pogwarkę zamykam, dalej nie wiedząc, co robić. Mija czternasta, może czternasta dziesięć. Rozglądam się dookoła. Czwartek nieubłaganie stacza się w kierunku popołudnia. W stronę wieczora. W stronę, powiedzmy to, piątku. No ale czternasta to jednakowoż nie dwudziesta. Tymczasem paznokcie krótsze i krótsze, na koniak zaś ciągle zbyt wcześnie. Co robić, co robić?
I tak mija czasu dostatecznie mało-wiele, by na mój adres dotarły dwie kolejne przesyłki. Docierają dwie w jednym, można powiedzieć. W progu pojawia się mianowicie znajoma twarz (powiedzmy: Kurier Numer Trzy). Ten ma ze sobą terminal. Jak zawsze. Jak zwykle też nie ma żadnych problemów z płatnością. Indagowany, co porobiło się w DPD i dlaczego nie może być tak miło, jak było dotąd, odpowiada, że robi swoje i stara się, żeby było miło tak jak dotąd było. Fakt, na to nic odwarknąć się nie daje, człowiek po prostu robi swoje. Zatem: dziękuję, proszę, do zobaczenia.
I co, myślę sobie, dwie przesyłki turlają się licho wie gdzie, jeszcze dwie przyturlają się jutro, i…? Ten sam problem wyindukują? Toć nie znam się na indukcji. Toć zęby boleć mnie nie przestaną. Że o refluksie nie wspomnę. Lepiej przy samym nosie uciąć temu wąsy, nim urosną. Wyeliminować przeciwnika zaraz po starcie. Załatwić rzecz od razu, z miejsca, najlepiej jak się da. Więc.
Łaps więc zaraz za telefon. Infolinia DPD. Proszę czekać, proszę wybrać, proszę czekać, proszę wybrać. Wiadomo jak jest. Odczekawszy swoje, swoje tłumaczę: że paczki, że tego dnia otrzymałem informację o dostępnej opcji płatności kartą, że punkt dystrybucyjny bez terminali płatniczych, że z tego wszystkiego aż zęby mnie bolą, a ból narasta, że to i tamto. Zgagi nie wymieniam, niemniej odgłosy z wnętrza, których mimo najlepszych chęci opanować nie potrafię, więcej niosą ze sobą dramatyzmu, niż chciałbym wyznać. Same mówią za siebie, owe odgłosy, i za mnie. Tak sądzę.
PIERWSZY, NIE JEDYNY
Niestety, nie dowiaduję się niczego nowego. Nie ma możliwości spowodowania, żeby z tego punktu, z którego przyjeżdża do mnie paczka, przyjeżdżał wraz z nią kurier z terminalem płatniczym. Pani Infolinia (dla uściślenia: trzecia pani Infolinia, z którą mam przyjemność rozmawiać tego dnia), wszelkie moje złudzenia rozwiewa jednoznacznie. Albowiem nie posiada mocy sprawczych, aby sprawić, żeby było tak jak było.
Odkładam słuchawkę. Mój wkurz rośnie i rośnie. Zaraz przedrze się przez sufit, zagrażając sąsiadom – i tak kończy się dzień. “This is the way the day ends: not with a bang but a whimper”. Nie hukiem, powiedzmy sobie szczerze, koończy się, lecz skomleniem. Całkiem jak u Eliota w “Ludziach wydrążonych”. I nawet patrzeć mi się nie chce na butelkę z koniakiem. Na maślankę też nie spojrzę, a do placków ziemniaczanych aż tyłem się odwrócę. Proszę to sobie tylko wyobrazić: do placków. Ja. Tyłem.
Ergo: Szanowny Panie DPD. Nadsyłanie zapewnienia o możliwości płatności kartą, mimo braku takich rozwiązań w praktyce, to więcej niż błąd. Błąd daje się wybaczyć, ale lekceważenia wybaczać nie należy. Nie wolno. Przenigdy. Gdy wystukuję te słowa, maltretując klawiaturę, wkurz na DPD buzuje we mnie, aż zdaje mi się, że drżę. Zwielokrotniona złość na DPD we mnie buzuje, niewątpliwie, ponieważ jedynie siła charakteru powstrzymuję wrodzoną mą eksplozywność. Ho-ho, tak-tak. Sąsiadów już uprzedziłem: kota ewakuowali wczoraj, teraz upychają po kufrach pościel, porcelanową zastawę i jakie tam tylko brylanty mają na podorędziu. Wiem też, że jedna z wczorajszych paczek “oczekuje w punkcie odbioru”. Z czego wynika wprost, że mniej nawet niż uśmiech oszusta warte są solenne obietnice pani Infolinii, nie pomnę już której, zapewniającej, że próbę doręczenia przeprowadzi dziś kurier wyposażony w terminal, ja zaś, zgodnie z obietnicami DPD, będę mógł zapłacić kartą, Wiem też, że druga z paczek jednak kurierowi wydana została i lada godzina do mnie dotrze, ale – uwaga, uwaga – kurier ów, podobnie jak wczoraj: “nie dysponuje terminalem płatniczym”. Wiem, bo właśnie z nim rozmawiałem. Więc.
Więc, stałego klienta, klienta wieloletniego, nie wolno traktować lekceważąco. Lekceważąco natomiast takiego traktując, nie wolno nie spodziewać się konsekwencji. Nie jesteście lepsi od konkurencji. Staliście się gorsi. A wiarygodność jest jak dziewictwo, gdybyście nie wiedzieli, wiarygodność traci się raz – i pozamiatane. To nie chusteczka do nosa, którą można zasmarkać i ukryć w nadziei, że kiedy smarki wyschną, raz jeszcze można będzie nos obetrzeć. Nie będzie można. A już, żeby przy mnie? Mowy nie ma. A oto konsekwencje: od przyszłego tygodnia paczki doręcza mi inna firma. Powiedzmy: DHL. Powiedzmy: GLS. Powiedzmy: UPS. Powiedzmy: FedEx. Powiedzmy: InPost. DPD zawzięło się, to się i skreśliło.
I na koniec: z prawdziwą przyjemnością warknąłby ku wam cytatem z klasyka: “Pocałujta w dupę wójta”. Z drugiej wszak strony najgorszy nawet wójt na świecie nie mógłby zasłużyć na tego rodzaju tortury. Bo czym? I nie, wcale nie utrzymuję, że wkręcanie mnie przez DPD dokładnie tak wyglądało, jak tę historię zapamiętałem. Niemniej zapewniam: tak właśnie tę historię zapamiętałem. Są granice, powtarzam teraz, a DPD zachowało się jak Armia Czerwona. No dajcie spokój. Więc.
Weźcie więc i lepiej się zorganizujcie. Prędko, prędko. Albo okażę się “Rezygnantem nr 1”. Pierwszym, acz nie jedynym.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl