Aby zrozumieć Święta Bożego Narodzenia trzeba zacząć od Adama i Ewy. Od tego, że utraciliśmy raj. To jest ta właściwa perspektywa, bez której nic nam nie kliknie.
A było tak:
Bóg stworzył człowieka, świat był idealny, człowiek swoją wolną wolą – najcenniejszym darem otrzymanym od Stwórcy ten świat afirmował i podziwiał.
Był panem stworzenia, ale jednocześnie podatnym na działanie przeciwnika, zbuntowanego właśnie z jego powodu; który z powodu człowieka krzyknął Bogu – Non serviam.
Przeciwnik zasiał myśl, że jest pewna ukryta furtka, droga, pewien wytrych w stworzonym świecie, który pozwoli człowiekowi „być, jak Bóg”; że Bóg specjalnie tak ustanowił prawa świata, by mu tę drogę zakryć, ale jeśli człowiek zdobędzie się na odwagę, powie Bogu „nie”, złamie Boży zakaz, „sprawdzi” Pana Boga, to już za chwilę, już za momencik „będzie jak Bóg”. Wystarczy tylko, by zjadł owoc z drzewa wiedzy, z drzewa poznania dobra i zła.
Ta wiedza miała człowieka wyzwolić z miejsca wskazanego przez Boga w porządku stworzenia, miała człowieka wywyższyć, uczynić kimś więcej niż chciał Pan Bóg.
I człowiek to uczynił. Zjadł owoc.
Wypędził się z raju. Tym czynem zburzył porządek Bożego Stworzenia, odmawiając jego konfirmacji swoją wolną wolą. Mógł to uczynić ze względu na to kim był; ze względu na wolność daną przez Boga. Chciał być „jak Bóg” w Bożej mocy, ignorując fakt bycia stworzonym; chciał móc stanowić prawa stworzenia.
Skutek był tragiczny.
Skutkiem jest nasz świat przepełniony śmiercią i cierpieniem; świat, w którym kolejne pokolenia szukają drogi powrotu do utraconego raju.
Kolejne pokolenia są też kuszone przez nieprzyjaciela obietnicą znalezienia drogi powrotu poprzez odkrycie tajemnic stworzenia, obietnicą zbawienia przez technologię. Obietnicą poprawienia doczesnego świata bez konieczności przestrzegania Bożego prawa, co więcej, kuszone oskarżaniem Boga.
– Cierpienie i śmierć nie zostały przez ciebie zawinione – mówi szatan człowiekowi – ale są zadane przez okrutnego stworzyciela. Ja ci niosę światłość i wiedzę, ja cię z tego wyzwolę, pokażę ci, jak wrócić do raju poprzez zanegowanie, odwrócenie i postawienie na głowie Bożego porządku, dam ci narzędzia stworzenia nowego, lepszego świata, bez cierpienia, a w konsekwencji bez śmierci, tylko…
Tylko musisz uznać moje prawa, tylko musisz przyznać, że nie wszystko, stworzenia zasługują jednakowo, aby żyć; tylko musisz w tym padole łez zrobić własny porządek, „ponaprawiać”, co popsute…
I człowiek, od kiedy siadł okrakiem na maszynie parowej, potem bombie atomowej, a dzisiaj genetycznych nożycach zdolnych kroić samą tkaninę życia coraz bardziej zaczyna wierzyć w samozbawienie.
Współczesne technologie dają mu poczucie globalnej świadomości i mocy oddziaływania. Nie jest co prawda w stanie stwarzać z niczego, ba, nie jest nawet w stanie ogarnąć kosmicznych mocy, ale już porozbijał stworzony świat na kawałki i usiłuje aranżować na nowo. Usiłuje dopasować od nowa, wedle podszeptów „poprawić Dzieło Stworzenia”, zbudować świat na nowo, wyzwolić się z wygnania i ponownie wejść czy raczej włamać do raju.
W kilku minionych wiekach kolejne pokolenia sądziły, że są już o krok; że właściwie tak niewiele trzeba – wystarczy tylko usunąć z drogi tych, którzy stoją na przeszkodzie, którzy nie mogą się wyzwolić ze starego myślenia, nie są w stanie pojąć, że oto przed człowiekiem otwiera się jutrzenka swobody…
Co z nimi zrobić? No cóż… Ludzie i tak muszą umierać, więc wystarczy, by ci niepożądani umarli odrobinę szybciej, by nie sypali piasku w tryby historii. Ktoś musi się poświęcić, aby ludzki chwast usunąć w imię wspólnego dobra…
Niepożądane, gorsze klasy, niepożądane gorsze rasy, niepożądani gorsi ludzie, którzy przecież – wystarczy jeden rzut oka, by stwierdzić, Bogu się nie udali, a ich życie nie jest warte, życia, że przecież wygląda na to, iż oni sami się tutaj męczą, że są pomyłką.
My ludzie nowi jesteśmy w stanie poprawić ten świat, wyeliminujemy cierpienie, upowszechnimy przyjemność, przedłużymy młodość, powstrzymamy starość, wstrzymamy katastrofy, poprawimy klimat, będziemy żyć jak w raju…
Rozbiliśmy atom, a niedługo zapalimy termojądrowe ogniska, lepiej poskładamy geny i ulepszymy przyrodę, już możemy zmieniać drzewa, aby szybciej rosły, jutro wyeliminujemy choroby i będziemy żyć do woli; kobiety przestaną rodzić w bólach, ba, w ogóle przestaną rodzić, nasze maszyny będą kontrolować kto, jak i kiedy przyjdzie na ten świat, wreszcie staniemy się panami raju, wreszcie wypełni się wężowa obietnica i będziemy (a przynajmniej niektórzy z nas) jak Bóg…
Czyż nie tak?
Czyż nie o taki świat nam chodzi?
Czy nie wejdziemy w ten sposób ponownie do raju? Nie zakończymy historii wypędzenia?
Czy nie stworzymy lepszego porządku istnienia?
Czy nie napiszemy w ten sposób biblijnego Happy Endu?
Kilka razy byliśmy już blisko, wiele się nauczyliśmy… Więc teraz zbiorowym wysiłkiem mas…
•••
Tymczasem Chrystus do wiszącego na krzyżu obok nawróconego zbrodniarza mówi: „Zaprawdę, powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju”.
To można tak szybko? Tak prosto?!
Wynika z tego, że droga powrotu ani nie jest skomplikowana, ani ukryta, że już została odbudowana i jest tuż obok.
Człowiek skuszony przez nieprzyjaciela chce być „jak Bóg” w Jego mocy, zazdrości Mu tej mocy, marzy, co on by zrobił, gdyby tylko taką miał… a nawet chce sprawdzić, która większa.
Bóg tymczasem miłując nieskończenie swe dzieci, miłując człowieka, któremu podarował kawałek siebie – wolną wolę – pokazuje prawdziwą i jedyną drogę powrotu, zaprasza do naśladowania w Jego miłości; kochaj, jak Ja was umiłowałem, oddaj siebie innym, jak Ja siebie wam oddałem… I chodź ze mną do raju…
Bóg, przychodzi na świat, będący dziełem stworzenia, nie jako Pan i Władca, nie w rydwanie ognia, budząc grozę światłością i chwałą, lecz pojawia się przed nami, jako „jeden z najmniejszych”, odrzucony i bezbronny.
Ten Bóg w Trójcy Jedyny otwiera ponownie bramy raju, pozwala naszej wolnej woli przywrócić Boży porządek stworzenia odrzucony przez Pierwszych Rodziców, On pokazuje drogę powrotu do Królestwa „nie z tego świata”. Pokazuje nam sens wiecznego istnienia. Bez tego nie zrozumiemy kim jesteśmy, zawsze będziemy błądzić. Bo nie jesteśmy w stanie sami się „dopełnić”. Nie jesteśmy w stanie być samoistni, „jak Bóg”. Wszystkie takie próby skazane są na fiasko, wszystkie takie drogi prowadzą w otchłań. My nie jesteśmy jakimiś niedookreślonymi „ludźmi bez właściwości”, którzy mają za zadanie wykreować siebie na nowo; jesteśmy Dziećmi Bożymi, a Pan Bóg każdego z nas zna po imieniu.
I Pan Bóg w każde Boże Narodzenie otwiera nam naszą własną drogę powrotu. Bierze za rękę i chce prowadzić. Oczywiście my mu ją sami za chwilę wyrwiemy… Ale On wyciągnie własną do nas znowu, i znowu, i znowu… Jak to Boże Dziecię… Wesołych Świąt!
Andrzej Kumor