Śródmiąższowe zapalenie płuc, czyli najpowszechniejsze i najgroźniejsze ze znanych powikłań w chorobie Covid-19, z perspektywy ludzi starszych przypomina stado wilków, dostrzeżone na skraju wsi o zmierzchu, mroźną zimą.

Tak uważam. Uważam również, że kiedy takie stado dostrzeżesz, wiedząc przy tym, że wczoraj wilki zżarły sąsiadowi maciorę z młodymi, skacząc sąsiadowi do gardła w ramach deseru, bo ten choć jednego prosiaka starał się ocalić – więc kiedy wilki widzisz, nie rozważasz, że od wczoraj nie muszą być przecież głodne. Nie zastanawiasz się: zaatakują czy nie. Uciekasz do chaty i zapierasz drzwi, chwytając za siekierę. Czy tam za M4. Czy tam za co tam masz pod ręką. Ktoś powie, żeś tchórz? Odwarknij takiemu, odsyłając bęcwała do diabła: “Matka tchórza nie płacze”.

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

OPTYMIZM NIERACJONALNY

W tym miejscu należy rzucić na stół nazwisko: Neil Weinstein. Tak nazywał się Kanadyjczyk, który w latach 80. XX wieku opisał mechanizm psychologiczny, nazwany przezeń “iluzją nierealistycznego optymizmu”. Mianowicie zauważył, iż mimo dysponowania wiedzą, że różnym ludziom zdarzają się różne nieszczęścia, naiwnie sądzimy, że innym zdarzają się one z większym prawdopodobieństwem niż nam. Jak, dajmy na to, śmierć.

To oczywista nieprawda. Śmierć dotyka bowiem każdego przeciętnego człowieka z określonym prawdopodobieństwem, i dokładnie w tym samym wymiarze dotyka każdego z nas. Tymczasem na każdych dziesięciu badanych Polaków, od ośmiu do nawet dziewięciu sądzi, że prawdopodobieństwo zapadnięcia na Covid-19 jest u nich mniejsze, niż u przeciętnego Polaka. Statystyka brutalnie weryfikuje równie naiwne przekonania. Inaczej: nie ma rady na to, by wielu z tych ośmiu czy dziewięciu się nie pomyliło.

Podsumowując wątek: Neil Weinstein wytłumaczył nam, że iluzja nierealistycznego optymizmu może być groźna dla jednostek i wspólnot, ponieważ ludzie sądzą, że to czy tamto ich nie dotknie. Tak samo jest w wypadku Covid-19, a to przez przekonanie, że prawdopodobieństwo zarażenia się koronawirusem a co za tym idzie ryzyko zapadnięcia na Covid-19, jest większe dla przeciętnego człowieka, niż dla nas jako jednostek.

 

TYLE WYSTARCZY

Idźmy dalej. Człowiek przeciętny, na co dzień konfrontowany z grozą rzeczywistości pandemicznej, nie zadziała inaczej, niż działa człowiek konfrontowany z nieznanym. Kiedyś uciekał bądź walczył. Dziś, kiedy uciec nie zdoła, lub nie wie, w jakim kierunku należy biec, zastosuje rozmaite strategie przystosowawcze. Przy czym większość z nich zastosuje nieświadomie. I tu dodać warto, że obecnie jedną z popularniejszych strategii wydaje się być ta, zatytułowana: “Jaka pandemia, durniu?”. Ludzie znający się na rzeczy lokują tę strategię w mechanizmach wyparcia i ostrzegają, że jest to zwykle strategia samozgubna. Inni z kolei do końca wmawiać sobie będą, że akurat im nic złego stać się nie może. Kto jak kto, ale oni przeżyć muszą, więc co by się nie działo, przeżyją. To również rodzaj wyparcia, tyle, że z pozoru uzasadniony doświadczeniem. Takich ludzi osobiste doświadczenia uczy albowiem, że zawsze umiera ktoś inny. No ale o tym było wyżej. Nieracjonalny optymizm. Wypisz wymaluj.

Tymczasem w każdym wypadku chodzi o to, żeby wyborów indywidualnych dokonywać w warunkach dostatecznej wiedzy. Ludzie inteligentniejsi starają się właśnie w ten sposób, ludzie mniej doposażeni we wspomniany walor, a przy tym wytresowani do posłuszeństwa przez media, zadowalają się wskazaniem kierunku, w którym maszeruje większość stada. Tyle stadu wystarczy.

 

PYTANIA, PYTANIA

Pewnie, że to nie takie proste, samo życie proste nie jest i nie będzie, więc nie zawsze do poziomu “dostatecznej wiedzy” doskoczyć się da. Niemniej zawsze jakąś wiedzę, o czymkolwiek, mamy. Czy raczej powinniśmy mieć. Pytanie: im więcej tym lepiej czy to może bez znaczenia?

Albo inne pytanie: którą konkretnie wiedzą uznać za przydatną w dokonywaniu codziennych wyborów w czasach zarazy? Jak wykorzystać tę wiedzę w praktyce, nie popadając w nieracjonalny optymizm? I dalej: czy wiemy na pewno, co właściwie jest dla nas zagrożeniem i jak możemy poziom zagrożenia stopniować? Czy wiemy dostatecznie wiele, by właściwie ocenić poziom ryzyka dla takiego, a nie innego zachowania? Jak mielibyśmy postępować, jeśli ocenimy naszą wiedzę jako dostateczną? Jak z kolei, jeśli uznamy, że wystarczającej wiedzy nie posiadamy? Było nie było, chodzi przecież o oszacowanie poziomu ryzyka w kontakcie z innymi ludźmi, w związku z ryzykiem zakażenia chorobą, potencjalnie śmiertelną. Skąd więc pewność, że wyborów dokonujemy w warunkach dostatecznej wiedzy, a nie w oparciu o iluzję nierealistycznego optymizmu? I jeszcze ów irytujący w rzeczy samej kontekst: nasze wybory to nasza odpowiedzialność, ale konsekwencje przecież niekoniecznie poniesiemy my sami. Co wtedy? Jak należałoby odnosić się do tych faktów i jak w związku z nimi mielibyśmy postępować?

 

WŁAŚCIWE KRYTERIA

Pójdźmy jeszcze dalej, konkludując, że jeśli ludzie nie boją się, to nie wiadomo, do jakich granic mogą posunąć się w działaniu. Waśnie dlatego strach jest przydatnym narzędziem kontroli. Przydatnym w określonych granicach rzecz jasna.

Mianowicie gdy ludzie boją się, wówczas nie wierzgają, choćby ich pętać za pomocą nonsensów i absurdów. Spętani z kolei wiedzą, do jakich granic mogą się posunąć, ponieważ granice te dostatecznie jasno określa długość łańcuchów i moc kajdan. Empiria zawsze jest oczywista. Ale znowu. Kiedy odbierzesz ludziom wszystko, a oni zrozumieją, że nie mają nic prócz wiążących dłonie pęt i obroży na szyjach, że wszystko inne zostało im zabrane, wtedy pojmą i to, że nawet przypięci do ścian nie mają do stracenia niczego – prócz życia. Wówczas bać się przestaną. Wtedy mogą posunąć się poza każdą granicę, do samego końca. Ich, albo ich nadzorców.

Ale zostawmy już strach, zauważając tylko, że prób oszacowania poziomu zagrożenia w oparciu o jak największy zasób wiedzy, prób skutkujących ewidentną przesadą widoczną w podejmowanych działaniach zapobiegawczych, nie można nazywać panikowaniem. Covid-19, cokolwiek o tej chorobie nie słyszymy, to sytuacja, na którą należy odpowiadać relatywnie do stopnia zagrożenia. Ten zaś należy oceniać w oparciu o dostępny zasób faktów oraz właściwe kryteria.

Skąd nam wiedzieć, że te akurat kryteria są tymi właściwymi? Otóż, jeśli obraz rozszarpanej krtani sąsiada i los jego prosiaków to dla nas przesłanie nie dość wymowne czy zbyt grubo ciosane, wówczas droga do rozumności przed nami daleka, wyczerpująca i bez wielkich szans powodzenia. Mówię przez to, że w zakresie myślenia przyczynowo-skutkowego raczej nie obejdzie się bez intensywnych korepetycji. Oraz z wakcynologii.

 

REPETYTORIUM Z WAKCYNOLOGII

Weźmy medycynę. Weźmy dział “choroby zakaźne”. Weźmy część działu zatytułowaną “wakcynologia”. Dalej weźmy z tej części to, co najważniejsze, wyjaśniając na początek, że wakcynologia jest gałęzią medycyny zajmującą się i samymi szczepieniami, i skutkami szczepień, i metodami opracowywania oraz testowania szczepionek.

Weźmy dalej kwestię szczepionek opracowanych w nowej technologii, zaczynając od tego, że technologia tradycyjna polegała na podawaniu szczepionemu preparatów zawierających drobnoustroje zdolne do rozmnażania, lecz pozbawione właściwości chorobotwórczych (odzjadliwione) dzięki wieloletnim eksperymentom. Dodajmy, że ten rodzaj szczepionek nazywamy “żywymi” w odróżnieniu od szczepionek “martwych”, zawierających drobnoustroje dezaktywowane temperaturą, związkami chemicznymi lub promieniowaniem.

Dalej idą szczepionki “rekombinowane”, powstające z wykorzystaniem metod inżynierii genetycznej, a to poprzez wbudowanie fragmentu materiału genetycznego drobnoustroju zakaźnego do komórek ssaków lub drożdży. Zmienione genetycznie komórki zaczynają wówczas produkować nowe białko, to białko zaś, po pobraniu, wyizolowaniu i oczyszczeniu nazywane “antygenem szczepionkowym”, podaje się ludziom, wywołując reakcję immunologiczną (produkcję przeciwciał) skutkującą dalej nabyciem odporności. Do grupy szczepionek rekombinowanych zaliczamy też szczepionki zwane “wektorowymi”.

 

EKSPERYMENTUM

Szczepionki wektorowe to takie, w których mRNA zarazka (przekaźnikowy kwas rybonukleinowy) wprowadzamy do wirusa bezpiecznego dla człowieka lub u człowieka nie występującego. Następnie wirusy “oszukane” w ten sposób, rozpoczynają produkcja białka patogenu, a ludzki organizm buduje wobec niego odporność. Niestety, zasadniczą wadą szczepionek rekombinowanych jest koszt ich produkcji, a co za tym idzie, cena rynkowa. Stąd, jak się wydaje, pomysł na “szczepionki nowej generacji”, w których mRNA zarazka wprowadzone do organizmu człowieka wymusza produkcję białka patogenu bezpośrednio, co wywoływać ma odpowiedź immunologiczną (produkcję przeciwciał) chroniącą osobę zaszczepioną przed samym wirusem.

Moim zdaniem wygląda to na pierwsze tego rodzaju doświadczenie medyczne w historii, prowadzone w skali całego globu. Koncepcja podania człowiekowi materiału genetycznym wirusa w taki sposób, by na jego podstawie nasz organizm produkował coś, co produkuje sam wirus, to nie może być koncept naukowy. Polityczny owszem. Tak uważam. Projekt polityczny, powtórzę, ale nie naukowy, jako że prawdziwi naukowcy najpierw wypróbowaliby szczepionki na szczurach. Czy tam na myszach.

Żartuję, ale cierpko mi w ustach. Nie może nie zadziwiać okoliczność, że czy to urzędnicy zatwierdzający szczepionki do stosowania, czy sami ich producenci, nie biorą odpowiedzialności za skuteczność szczepionek czy ich bezpieczeństwo, a pomimo tego produkcja, dystrybucja i akcja promocyjna idą pełną parą.

 

STRATEGIA KOŃCA ŚWIATA

Zaiste obserwowane fakty nie mogą i nie powinny nas zadziwiać, w zamian prowokując do żądania wyjaśnień od naszych umiłowanych władz. Po mojemu albowiem wszystko brzmi mniej więcej tak: jesteś postępowy, nowoczesny a do tego odpowiedzialny? Weź w takim razie szczepionkę, za którą nikt nie odpowiada. To na początek, gdyż nie ulega wątpliwości, że: “W miarę postępów w budowie odporności stadnej, walka z nie wyszczepionymi zaostrzy się”.

Jaką wartość w powyższym kontekście ma rękojmia, że szczepionka jest bezpieczna? Żadnej wartości nie ma. Jak wyglądają zapewnienia, że nic złego nie przyniosą w dłuższej perspektywie? Jak dziurawa skarpeta wyglądają. Albo nie wyglądają wcale. One tylko na pozór są takie śmiałe, by wyglądać jakkolwiek i skądkolwiek, a de facto wartości poznawczej nie mają. To znaczy wszystkie te zapewnienia, rękojmie i obietnice.

Podsumowując wszystko co wiemy: albo mamy wojnę i wojenne strategie przetrwania stały się nam niezbędne, albo wojny nie ma, a my zachowujemy się irracjonalnie, więc za pół roku, czy tam za ile, oby jak najszybciej, będziemy śmiać się z naszych strachów, kpiąc z samych siebie. Jeśli o mnie idzie, najmniejszych problemów z tym mieć nie będę, niechby i mój rechot trafił na listy przebojów.

Przy czym w tych okolicznościach tak zwanej przyrody warto kłaniać się też naszej ponadprzeciętnej inteligencji, dzień po dniu konfrontowanej z wyborami, co do których nie mamy i mieć nie możemy pewności, że dla ich dokonania dysponujemy wiedzą dostateczną. To ona albowiem podpowiada nam jasno i przejrzyście: albo strategia końca świata, albo zgoda na nieusuwalne i trwałe zagrożenie końcem świata.

 

PESYMIZM POZNAWCZY

Owszem, być może okaże się, że robimy za błaznów, wszelako wolę raz po raz wychodzić na błazna wytykanego palcami gdy wchodząc do zamkniętego pomieszczenia i mieszam się z tłumem ubrany w maskę pełno-twarzową z filtrami, a po powrocie do domu oddawać uciążliwej dekontaminacji, niż raz a dobrze wyjść na trupa. Czy tam zostać do postaci trupa zakwalifikowanym. W konsekwencji, postawą racjonalną wydaje mi się stosowanie w praktyce zasady absolutnego braku zaufania i postępowanie tak, jakby każdy mógł mnie zabić.

I już. Wybór w sumie prosty, i tak rozumieć trzeba jeden z bodaj najważniejszych obecnie aspektów odpowiedzialności za siebie i najbliższych w czasach zarazy. A odrobinę inaczej: choć nieczęsto, bywają przecież sytuacje, gdy przez wielopasmową ulicę musimy przebiec na czerwonym świetle, przemykając między sznurem pędzących aut. Rzecz w tym, aby właściwie rozstrzygnąć kwestię “musimy” oraz by nie czynić tego częściej, niż to rzeczywiście konieczne. Dziś rozsądek to nic innego, jak troska o minimalizowanie ryzyka, i to w sumie cała filozofia ostrożności – być może przesadnej, ale na pewno uzasadnionej wiedzą.

Wszyscyśmy albowiem zagubieni w nowej rzeczywistości – i wciąż. A mówię przez to również, że żyjemy w lochu poznawczym i kto wie, czy akceptacja epistemicznego pesymizmu to nie jest to właściwe lekarstwo, by radzić sobie skutecznie i z koronawirusem, i z iluzją nieracjonalnego optymizmu? Wątpliwość arcytrudna, przyznaję.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl