Żyjemy w takim świecie, w którym nie tylko jesteśmy odbiorcami tego co do nas mówią, ale znacznie łatwiej niż kiedyś, tworzymy to co przekazujemy innym. Teoria Marshala McLuhana, kanadyjskiego teoretyka komunikacji (1911-1980) zakładała, że powstanie społeczna globalna wioska, w której przekaz będzie podobny i zależny od zainteresowań mieszkańców wirtualno-globalnej wioski.
Nowa wioska komunikacyjna, w której wszyscy będą słyszeć to samo, bo będzie się nadawało na tych samym falach do określonej zainteresowanej takimi treściami grupy. Tym sposobem wrócimy do zorganizowania społeczności podobnej do poleis (kiedyś nazywanym w polszczyźnie ‘polis’) greckich filozofów (Sokratesa, Platona i Arystotelesa) gdzie organizacja społeczeństwa zakładała hierarchię obywateli. Niby wszyscy byli równi, ale tylko ci, którzy byli obywatelami, co wykluczało kobiety, niewolników, obcokrajowców, i innych.
Jest to podobna organizacja do naszej polskiej republiki szlacheckiej, gdzie nie wszyscy są równi, ale tylko ci, którzy są uznawani za obywateli, czyli szlachta. Teoria McLuhana zakładała nawrót takiej wioski na podstawie znacznego zwiększenia napływania oraz szybkości rozprzestrzeniania się informacji. Mieliśmy wybierać tylko to, co nas interesowało, i jednoczyć się z podobnie myślącymi na całym świecie. Stąd globalna wioska. I tak, naukowcy będą się łączyć w wioski dziedzin naukowych, szukający rozrywki w rozrywkowe, kucharze w kulinarne.
Tylko… McLuhan nie dożył rozwoju nowej technologii społecznościowej, jaką są media społecznościowe. Żył w czasie, kiedy już można było na wirtualnie dostępnych serwerach (podarunek armii, bo miała już coś lepszego) komunikować się i sprawdzać katalogi i cytowania innych naukowców, ale nie przewidział rozmachu, kierunków i zasięgu obecnego świata wirtualnego. A ten przyniósł znaczącą nową wartość. Uczestniczy nie tylko są biernymi odbiorcami, ale i twórcami przekazów. W tradycyjnej telewizji, widz siedzi, a ktoś inny mu nabija głowę, tym co uważa za odpowiednie. I tak, żeby była duża oglądalność, bo wtedy źródło reklam się znajdzie. I nie czarujmy się – media żyją z reklam. I dotyczy to prasy, radia i telewizji. No chyba, że ktoś chce za te kanały płacić. Jeśli chcecie, aby wartościowe książki były drukowane, to musicie je kupować, albo znaleźć na druk sponsora. Jeśli chcecie, aby wartościowa prasa się ukazywała, to musicie ją wspierać. To samo dotyczy telewizji. Ale już nie mediów społecznościowych. Tutaj każdy uczestnik wioski (czyli użytkownik, na przykład facebooka) jest skrzętnie analizowany, i jest budowany jego profil. A po co? Ano po to aby go potem zachęcić tylko tymi produktami, które go mogą zainteresować. A taki fb wie lepiej co wy lubicie, niż wy sami, bo przy analizie profilu użytkownika korzysta się z wiedzy rzeszy specjalistów: psychologów, socjologów, behawiorystów, ludzi od marketingu.
A wszystko po to aby wyrwać dolarka z kieszeni użytkownika. Wiadomo, jak zapłacicie jednemu, to już nie drugiemu, bo wasze dolarki to nie jest stoliczku nakryj się. I tak tam, na tych mediach społecznościowych, sprytnie uczestników zachęcają do odsłonięcia się, że pozwalają im się wypowiadać, na różne tematy, i należeć do różnych grup. To jest taka pułapka marketingowa.
Choć większość uczestników mediów społecznościowych sądzi, że ktoś wymyślił taką platformę, żeby ludzie się spotykali, i żeby było fajnie, to nic bardziej błędnego.
Dodatkowe niebezpieczeństwo rodzi się, kiedy aktywnie wybieramy tylko to co nam odpowiada. Wtedy tworzymy dookoła siebie wirtualną bańkę informacyjną, która może być bardzo odległa od rzeczywistości. A taki brak kontaktu z rzeczywistością to już objawy wirtualnej choroby mentalnej.
Sama tego doświadczyłam. Zamknęłam się w takiej doskonałej bańce, że myślałam, że wszyscy myślą tak jak ja, mają te samy poglądy polityczne, i kierują się w życiu chrześcijańską dobrocią.
A tu trach!
Oświeciło mnie jak prezydentem Warszawy został Rafał Trzeskowski. Nie rozumiałam jak eurodeputowanym w dalszym ciągu może być wybierany Jerzy Buzek, czy Radosław Sikorski. Kto ich wybrał? Przecież nie ludzie z mojej wirtualnej wioski, bo w mojej wirtualnej bańce takich nie było.
Acha! Zgodnie z poradą mądrzejszej, przestałam wyrzucać z kręgu moich znajomych tych co myślą inaczej. I dobrze. Za to przy okazji zostałam zwyzywana przez moich kolegów z młodości od pisówek (naprawdę jeszcze gorzej), z zapowiedzą, że nie wpuszczą mnie do mojego rodzinnego miasta. Też coś! Głupie to bo głupie, ale ukazujące ciemną stronę księżyca. Jednak coś w tym jest. Nie można stworzyć sobie bańki, szczególnie wirtualnej, i opierać się wyłącznie na opiniach tam głoszonych. Wtedy uczestniczymy w sekcie.
Takie bańki istniały zawsze, tylko nie były tak rozpowszechnione i ogólno dostępne. W czasach polskich zajmowałam się socjologią nauki, i z racji tego przebywałam w bańkach naukowców polskich, którzy też niczego innego oprócz własnego nosa i wielkiego ego nie widzieli. Niewątpliwie efektem tego są bardzo kiepskie (i niestety coraz gorsze) notowania polskich uniwersytetów.
Tylko, tamta bańka nie była ani ogólno dostępna, ani wirtualna, ani nikt na opiniach naukowców nie zarabiał grubych dolarków, tak jak obecnie właściciele mediów społecznościowych.
To wasza sprawa co zrobicie, ale zawsze należy pamiętać, że każdy wasz klik na komputerze jest analizywany pod kontem tego czy uda się wyrwać jakiś dolarek z waszej kieszeni, i czy uda się na tym kliknięciu zarobić jeszcze jednego dolarka. A przynajmniej w tym aspekcie należy się trzymać za kieszeń i niepotrzebnie nie odsłaniać. Sztuka manipulacji zachowania poszła do przodu tak bardzo, że można ją porównać do podświadomego wyłudzania tego co się chce.
Więc póki co, trzeba się bronić nie tylko przed covidem, ale i przed wirtualnymi wyłudzaczami, aby nie paść ich nieświadomą ofiarą.
Alicja Farmus
Toronto,
1-szy lutego, 2021