Zgodnie z najmodniejszą obecnie teorią, mianowicie teorią ewolucji, ludzie i szympansy posiadają wspólnego przodka.

Niech i tak będzie. Zawszeć to milsze niż pochodzić bezpośrednio od małp, co przecież u wielu przedstawicieli naszego gatunku zauważalne jest dość powszechnie. Niemniej, konkludując powyższe (my, szympansy plus wspólny przodek), musimy natychmiast dostrzec i to, że tak zwani politycy, ludźmi czy szympansami prawdopodobnie nie są. Albo łagodniej: są ludźmi z niewielką szansą na odzyskanie minimalnego stanu przyzwoitości.

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MORD PALIATYWNY

A propos “stanu minimalnego”, za człowieka “z niewielką szansą na odzyskanie minimalnego stanu świadomości”, sprawiedliwość brytyjska uznała Polaka przebywającego na Wyspach, któremu zdarzyło się nieszczęście i trafił do brytyjskiego szpitala po zawale serca, w śpiączce. Nie będę tu streszczał, o czym było dostatecznie głośno, w każdym razie pacjent ustabilizowany krążeniowo i oddechowo wymagał żywienia, pojenia oraz intensywnej, wszechstronnej neuro-rehabilitacji. Zwłaszcza od dnia, w którym zaczął oddychać samodzielnie.

I co? I nic. Lekarze orzekli, że Polak zdrowia nie odzyska więc czasu szkoda i należy zaprzestać kosztownych zabiegów pielęgnacyjnych. Czy jakoś podobnie. Co wkrótce potwierdził sąd, wyrokując, że zapewnienie pacjentowi leczenia podtrzymującego życie nie jest wskazane i nie będzie w jego najlepszym interesie. Przeciwnie, że w najlepszym interesie pacjenta będzie zastosowanie wobec niego procedury “leczenia paliatywnego”. Niedługo potem niezależny ekspert, powołany przez adwokata z urzędu reprezentującego interesy pacjenta, zaakceptował formalnie “diagnozę kliniczną i prognozy lekarskie”. Wszystko lege artis, w znaczeniu, że zgodnie z brytyjską myślą prawną i nowoczesnym rozumieniem interesu pacjenta. Czy tam nowoczesnym i postępowym. I brytyjskim.

Zastanawiające, czy ów ekspert zamiast zgody mógł zgłosić sprzeciw i jakie działania podjęłaby wówczas królowa Elżbieta II. To znaczy nie ona oczywiście, tylko sędziowie najjaśniejszej pani monarchini. Tak czy owak, tego już nie dowiemy się, skoro królewski sąd apelacyjny skrupulatnie przeanalizował “przypadek”, a następnie podtrzymał decyzję sądu niższej instancji. Pacjentowi usunięto sondę podającą pożywienie, przestano go poić – to z kolei brytyjskie rozumienie leczenia paliatywnego – po czym rozpoczęto wstrzykiwanie midazolamu, by pacjent nie obudził się niechcący. W efekcie stało się to, co stać się musiało. Za przyczynę zgonu uznano atak serca sprzed prawie trzech miesięcy, uszkodzenie mózgu oraz zapalenie płuc. O tym, że pacjent zmarł w wyniku odwodnienia, czy raczej odwodnienia i zagłodzenia, czyli że był to zgon spowodowany śmiertelną torturą, a mówiąc otwarcie, brutalny mord, nie żadna “opieka paliatywna”, nikt się nawet nie zająknął.

 

ŚMIERCI NIEZAWINIONE

I po człowieku, tak jak po wielu przed nim. Słusznie prawią, że nie ma powrotu na ścieżkę rozsądku dla kogoś, kto raz z niej zboczył. Przy czym wnioski z powyższego (i z powyższego przekonania), panie i panowie, proszę wyciągnąć sobie w własnym zakresie, a teraz wróćmy do tak zwanych polityków nadwiślańskich, to jest do ludzi nie tylko kształtujących prawo obowiązujące nad Wisłą, ale także sięgających nam do portfeli, a tym samym meblujących nam życie.

Na początek powtórzmy sobie dla zapamiętania: zgodnie z teorią ewolucji szympansy i ludzie posiadają wspólnego przodka, przy czym nadwiślańscy tak zwani politycy ludźmi prawdopodobnie nie są, a w każdym razie bywają ludźmi rzadko bądź wyłącznie w relacjach ze swoimi najbliższymi. Żaden z nich nie jest też szympansem, prawdę powiedziawszy, czy tam innym jakimś zwierzęciem. Nawet określenie “bydlęta” pasują raczej do rządzonych niż do rządzących. Może jako przybliżenie lepiej pasowałby termin “ludojady”? Z drugiej strony patrząc, żadnemu gatunkowi zwierzęcia nie zdarza się nieludzkość na takim poziomie, jak nieludzcy bywają politycy choćby przeciętni. Tak zwani, powtarzam, przypominając do znudzenia: na co dzień nie mamy do czynienia z politykami, wbrew temu co rzeczeni sami o sobie powtarzają. Na co dzień obcujemy z konfraternią rozmaitego autoramentu łgarzy, z bandami szalbierzy, ze zgrajami łupieżców wreszcie. Często wręcz ze zbrodniarzami.

Nie, nie przesadzam. Jeśli w konsekwencji decyzji rządzących umiera człowiek, a totalny paraliż nadwiślańskiego systemu ochrony zdrowia to przecież fakt niezaprzeczalny od co najmniej paru miesięcy, jak inaczej niż zbrodniarzami nazywać ludzi wydających decyzje, niosące ze sobą tego rodzaju skutki? A jeśli konsekwencją okazują się tragiczne losy i niezawinione śmierci kilkudziesięciu tysięcy Polek i Polaków, którzy wciąż mogliby żyć? Wbrew, czy raczej pomimo chorób towarzyszących?

 

NĘDZA INTELEKTUALNA

Polityk? Władza? Rządzenie? Polityka? Rozumna troska o dobro wspólne? A jak “rozumna troska” pisze się w czasach tryumfu przeniewierstwa i łotrostwa? W epoce egoizmu ponad podziałami? Dobro wspólne, tak? Dlaczego “wspólne” i jakie znowu “dobro”? Toć każda z wartości konstytuujące naszą kulturę albo właśnie upada z hukiem, albo już leży na deskach, zamroczona bezpardonowymi ciosami, zadanymi jej przez nowoczesność. Czy tam przez nowoczesność i postęp. Czekając zarazem na cios dobijający, bo postęp litości nie zna. Jak to rozpoznał Elias Canetti “Postęp ma jedną wadę. Od czasu do czasu eksplodować musi”.

Eksploduje i nie chce przestać, dodajmy. We współczesnym świecie patologia zawłaszczyła przyzwoitość bez reszty, a grzech rozbiegł się po ulicach i bez opamiętania galopuje przed siebie. Dramatyczne wydarzenia charakteryzujące XX wiek powinny przygotować nas na nadchodzące. Nie przygotowały, zatem wiek XXI uwarunkowaliśmy jeszcze mocniej perspektywą ekonomiczną. Zasobami finansowymi do dyspozycji w wymiarze władz, a tresury medialnej podtrzymującej w wymiarze ogarnianym przez większość członków wspólnoty.

Proszę chcieć zauważyć: dziś świat nie składa się już z powiązanych ze sobą atomów oraz wolnej przestrzeni między nimi. Dzisiaj została nam sama przestrzeń, wypełniona bezrozumnym bluzgiem, ewentualnie inwektywami w postaci zaklęć i fraz pierzastych, jakże jałowych poznawczo. Uzasadnień nazbieraliśmy co niemiara, emocji w nas od pięt po uszy, ulewają się z nas uszami i nosem, tymczasem otrzymujemy zwrotnie narracje tworzone dla samych narracji. Historie wyzute z kodów kulturowych, ze zrozumiałych puent, pozbawione jakichkolwiek inspirujących przesłań. Intelektualna nędza.

Ktoś powiedziałby: nic to. ponieważ ponad przeciętność sami wystajemy, przeciętność nie może nas dotknąć i znieważyć, zatem przeciętnością nie będziemy się przejmować. Jednakowoż rzecz w tym, że wraz z kulturą, kończy się także dzień i przechodzi zmierzch, a władzę nad światem i ludźmi obejmuje noc barbarii. Co nam wtedy po naszej nad-przeciętności?

 

ŁBA UKRĘCANIE

Tylko kto ma to wszystko powiedzieć ludziom, to po pierwsze, a po drugie: po co właściwie takie wyjaśnienia ludziom fundować? Tłumaczyć, co niosą ze sobą i jak groźne dla nas samych okazać się mogą konsekwencje odłożone w czasie? Nie żartujmy. Konkluzje przekraczające możliwości poznawcze jednostek pozostaną dlań niedostępne – nieodmiennie. Innymi słowami: jedyną rozsądną alternatywą dla oczekiwanego niezrozumienia wydaje się milczenie. Przy czym rozwiązanie to miałoby jeszcze taką zaletę, że powinno być jasne dla obu stron zamarłego przekazu.

A propos przekazu: jak się wydaje, niewielu rozumie również, o co tak naprawdę chodziło z całym tym strajkiem mediów z ubiegłego tygodnia. Weźmy wicemarszałka sejmu, Piotra Zgorzelskiego. Według niego szło o to, by: “Ukręcić łeb wolnym mediom”. To znaczy, wspomnianej czynności “ukręcania łba”, służyć miałby rządowy projekt ustawy, opodatkowującej wydawców (nadawców) mediów z tytułu przychodu z reklam. Czy też ustawy wprowadzającej haracz, bo i samo nazwanie zależy od postawy wobec proponowanego rozwiązania (rząd to samo nazywa “opłatą solidarnościową”).

Równie wiecowo co wicemarszałek, zachował się przewodniczący Platformy Obywatelskiej, Budka Borys, perorując o “bandyckim projekcie ustawy”. Z kolei Węglarczyk Bartosz, redaktor naczelny portalu onet.pl, wyraził siebie w tożsamym tonie, choć odrobinę mniej agresywnie niż pan wicemarszałek. Utrzymuje mianowicie Węglarczyk, że obarczająca nadawców opłata to nic innego jak zabieg mający w zamyśle niepokornych właścicieli mediów podporządkować rządowi. W dzwon bijcie, powiada, albowiem: “Po raz pierwszy od upadku komunizmu media w Polsce stoją w obliczu realnego zagrożenia ze strony władzy”.

Dalej stwierdza dyrektor główny onetu jakże pompatycznie, że: “Media bez wyboru to niewolni obywatele. Tylko o to, i aż o to chodziło we wczorajszej akcji”. Ja zapytam natychmiast, czy ktoś wie, kim Węglarczyk jest, skąd wziął się Węglarczyk i dlaczego Węglarczyk mówi nam to, co mówi, a co inni nazywają: “Dopychaniem knebla, który ma zdusić media patrzącym władzy na ręce”.

 

CICHO SZA

Nikt nie wie? W takim razie przekonanie o ewentualnej rzetelności Węglarczyka niewarte jest funta kłaków. Czy, jak chcą inni, warte jest tyle mniej więcej, co łyżka śliny.

“Chodzi o uderzenie w polskie media. Chodzi o doprowadzenie do sytuacji, w której zaczną one sprzyjać władzy albo zostaną tak bardzo osłabione, aby mógł je kupić Orlen lub inna spółka zależna od władzy” – powiadają natomiast Stankiewicz Andrzej oraz Kozanecki Piotr. I rzeczywiście, o ile drugie z cytowanych zdań może być prawdziwe, pierwsze jest mocno ocierającym się o fałsz niedomówieniem. “Polskie media”? Dobre sobie. Polskie media realizują polski interes narodowy. Prędzej one polskojęzyczne niż polskie.

O, to było jeszcze lepsze: “Rynek reklamy jest w niemałym stopniu opanowany przez zależne od władzy spółki Skarbu Państwa. Orlen, Lotos, PGNiG, bank PKO, spółki energetyczne jak Tauron czy Energa dysponują ogromnymi budżetami reklamowymi. A to kapitał kontrolowany przez władzę i nie zawsze musi płynąć do wszystkich mediów. Może płynąć na przykład tylko do tych, które rządowi sprzyjają”.

Jasne. Co prawda w tym miejscu Kozanecki ze Stankiewiczem stają na wysokości zadania, my zaś odnotowujemy aż trzy następujące po sobie zdania prawdziwe, szkoda tylko, że żadne z tych zdań wartości poznawczej ze sobą nie niesie – ponieważ nie wskazuje kontekstu i nie przypomina okoliczności: kiedy mianowicie te same spółki zasilały media pieniędzmi dzielonymi przez rząd Platformy Obywatelskiej, wiodące media głównego nurtu okazywały się mniej wyrywne. Bardzo niewyrywne okazywały się, chciałoby się rzec. W zasadzie ogłuchły i zaniemówiły. Ale cicho o tym, ale o tym sza.

“Rządowy projekt ustawy…” (prawda) “której celem jest wprowadzenie nowego podatku” (i to prawda) “znacząco osłabiającego niezależność mediów w naszym kraju” (nieprawda). Ergo: danina, opłata solidarnościowa, podatek, haracz – jak zwał, tak nazywał, ale wznoszone przy tej okazji hasła pt. “niezależność mediów” niech lepiej “niezależne media” wsadzą sobie. W buty, dajmy na to. Czy tam gdzie tam indziej.

***

Kto nie rozumie, że w mediach i o media toczy się dzisiaj coś w rodzaju wojny zastępczej pomiędzy światem wartości i anty-wartości, pomiędzy cywilizacją życia a cywilizacją śmierci, ten nie rozumie wiele z codzienności i pojęcia nie ma, co grozi mu jutro. Mówię przez to również, że przekonanie, iż “strajkującym” chodzi o wolność słowa w wolnych mediach, że chodzi im o cokolwiek innego niż kształtowanie przestrzeni publicznej w myśl oczekiwań zgodnych z interesami właścicieli, oznacza naiwność na poziomie wyższym niż wierzchołki Himalajów. O formie i treści przekazu oraz przesłaniu zawartym w przekazie, decyduje właściciel przekaźnika. Tak to drzewiej bywało, tak bywa i tak bywało będzie. Do samiuśkiego końca świata. Po drugie, w “demokracji” nie może być tak, żeby stado wybierało, co będzie pokazywanie i mówione, i jak poprawnie rozumieć ujrzane oraz usłyszane. To należy stadu objaśniać, oświadczać oraz wdrażać do realizacji pod nadzorem medialnych pastuchów. Chodzi o to tylko, by stado widziało i rozumiało świat tak jak chcemy my, a nie jak oni chcą, i żeby to nasi ludzie sterowali wypasem i kierunkiem przemieszczania się stada, a nie ludzie od nich. Proszę przypomnieć sobie w tym miejscu słynny sms rekomendacyjny sprzed lat, autorstwa Adama Halbera, wysłany do byłego prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego: “Może byś wrócił do Piotrka Urbankowskiego. To jest świetny koleś pracowity i lojalny, lubię go i cenię. Precz z siepactwem. Chwała nam i naszym kolegom. Chuje precz!”.

Cała reszta to zaledwie szeleszcząca oszustwem folia ze słów, służąca owijaniu nieprzyzwoitości aksamitem fałszu robiącego za prawdę.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl